[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Idą - powiedział.
Ricardo obejrzał się na tyle szybko, by dostrzec szar\ę
watahy trzydziestu malców. Ustąpił z drogi. Czy oni nigdy
nie chodzą powoli?
Obserwował Angelę. Po upływie dziesięciu minut ucz-
niowie zdecydowali, o czym będzie przedstawienie i jakie
postacie chcą zagrać. Angela nie musiała im pomagać.
Ricardo zrozumiał nagle, \e jednym z najwa\niejszych ele-
mentów programu było wykształcenie samodzielności.
Dzieci zwróciły się do nauczycielki z pytaniem, czy
zechciałaby wziąć udział w inscenizacji.
- Prosimy, miss Stuart - wołały po hiszpańsku. - Pani
jest du\a, będzie pani smokiem!
Angela spojrzała w kierunku Ricarda, zadając nieme
pytanie, czy nie mógłby jej zastąpić. Mę\czyzna pokręcił
głową. Istniały pewne granice, których nie powinien prze-
kraczać. Nachmurzył się i rzucił posępne spojrzenie w kie-
runku nauczycielki. Był zdecydowany nie ustępować.
80
- Jose będzie doskonałym smokiem - powiedziała,
a Ricardo wydał westchnienie ulgi.
- Nie, nie. Pani, miss Stuart - nalegał Fernie. Z twarzy
dzieci mo\na było wywnioskować, \e z niecierpliwością
oczekują udziału swej pani. Angela wyglądała na przera\o-
ną. Nie mogła zawieść uczniów, a jednocześnie nie miała
ochoty występować przed dorosłą publicznością. Ricardo
nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy padła na kolana i za-
machała rękami. Była równie groznym smokiem, co nowo
narodzona kotka le\ąca w koszyku.
Słysząc śmiech dzieci i wesołe okrzyki, Ricardo wspo-
mniał własne dzieciństwo. Ojciec, gdy wracał z pracy, lubił
pieścić się z synami. Widok rozbawionej Angeli, w otocze-
niu grupy dzieci, wzbudził w sercu mę\czyzny tęsknotę za
rodzinnym ciepłem.
Siostrom na pewno by się to spodobało. Od dawna uwa-
\ały, \e Ricardo powinien się o\enić, ustatkować, zało\yć
rodzinę. Jednak nawał zajęć nie pozwolił mu dotąd na
odrobinę prywatności.
Dzieci piszczały z uciechy. Ricardo był gotów dołączyć
do grona buszujących po podłodze. Cichy śmiech Kena
przywrócił go do rzeczywistości.
Madre mio, pomyślał. Widok tej kobiety powodował, \e
zapominał o wszystkim.
- Uratuj księ\niczkę! - wołały dzieci.
Kolejne wydarzenia potoczyły się w błyskawicznym
tempie. Przejęty rolą Jose chwycił kij baseballowy i mach-
nął nim, odpierając wyimaginowany atak. yle wymierzył
odległość i nim Ken zdą\ył zareagować, uderzył w kamerę.
Rozległ się głośny brzęk tłuczonego szkła i obiektyw roz-
sypał się po podłodze. Wszyscy zamarli. W klasie zaległa
głucha cisza. Ricardo spojrzał w stronę nauczycielki.
81
Angela była zrozpaczona. De mógł kosztować taki obie-
ktyw? Jęknęła głośno.
Na dzwięk jej głosu ciemne oczy Josego rozszerzyły się
ze strachu. Angela postąpiła w kierunku chłopca, pragnąc
go uspokoić, lecz Jose był szybszy. Cisnął kij na podłogę
i przepchnął się przez grupę kolegów. Zniknął za drzwiami,
zanim Angela zdołała go powstrzymać.
Spojrzała błagalnie na Ricarda, zapominając o rozbitej
kamerze. Musi odnalezć zbiegłego malca.
- Zawołaj Marię! Zabierze dzieci do swojej klasy. - Wy-
biegła na korytarz, podczas gdy Ricardo gromadził uczniów
wokół siebie, aby nie deptali po odłamkach szkła.
82
ROZDZIAA
6
Odnalezienie Josego nie zabrało jej wiele czasu. Pobiegł
wprost do gabinetu pielęgniarki. Pani Adams przytuliła go
do swego szerokiego łona i mruczała uspokajająco hisz-
pańskie słowa. Malec płakał.
Angela przyklęknęła obok.
- Wszystko w porządku, Jose. Zrobiłeś to niechcący.
W końcu chłopiec uspokoił się. Angela opadła na krzes-
ło i wyjaśniła pani Adams, co zaszło.
- Pobrecito - powiedziała kobieta. - Biedactwo. Nie
martw się, panna Stuart nie pozwoli tym panom gniewać
się na ciebie.
- Nie ma takiej potrzeby - ciepłym głosem odezwał się
po hiszpańsku Ricardo, wchodząc do pomieszczenia. Przy-
klęknął przed panią Adams i przytulonym do niej Josem.
- Byłeś wspaniałym rycerzem, a panna Stuart przera\a-
jącym smokiem.
Wątły uśmiech rozjaśnił twarz chłopca. Angela uśmie-
83
chnęła się równie\, urzeczona delikatnością, z jaką Ricardo
zwracał się do malca. Byłby z niego dobry ojciec, pomyśla-
ła. Wyrozumiały i szczery.
Jose uścisnął dłoń mę\czyzny w geście przeprosin i po-
jednania.
- Zajęcia się ju\ kończą. Mo\e odprowadzę go do domu
i wytłumaczę rodzicom, co się stało - zaproponowała pani
Adams.
Angela podziękowała jej serdecznie. Kiedy odeszli, od-
wróciła się w stronę Ricarda.
- Wszystko będzie dobrze. Pani Adams potrafi załago-
dzić ka\dą sytuację.
- Zauwa\yłem. Przypomina mi moją babkę - powie-
dział Ricardo.
- Jest nianią dla nas wszystkich. Uczniowie, rodzice,
nawet nauczyciele przychodzą do niej ze swymi kłopotami.
Prawdę mówiąc, trochę zazdrościła Josemu. Oddałaby
wiele, aby teraz ktoś odprowadził ją do domu i mruczał do
ucha słowa pociechy. To był cię\ki dzień.
- Dobrze się czujesz? - spytał Ricardo.
Przez chwilę oczami wyobrazni zobaczyła, jak razem
wracają do jej domu, aby za\yć zasłu\onego odpoczynku.
Nieoczekiwanie mę\czyzna musnął chłodnymi palcami jej
policzek. Spoglądał na nią czule. Angela uśmiechnęła się.
Odpowiedział uśmiechem.
- Nareszcie wróciły ci rumieńce. Przez chwilę myśla-
łem, \e będę musiał prosić o pomoc pielęgniarkę.
Znowu naszły ją obawy. W końcu to przecie\ Ricardo
był zródłem wszelkich kłopotów. Czy potraktuje ją równie
wyrozumiale jak Josego?
- Powinniśmy spisać protokół z tego, co zaszło. Jeśli
84
szkoła nie będzie mogła zapłacić, sama pokryję straty. Ro-
dzina Josego jest...
- Nie kłopocz się tym.
Angela zauwa\yła, \e odcień czułości, obecny dotąd
w głosie mę\czyzny, gdzieś zniknął.
- Kamera jest ubezpieczona. Jak powiedziałaś wcześ-
niej, to był wypadek.
Spowa\niał jeszcze bardziej. Odgarnął kosmyk włosów
z jej czoła.
- Lecz jest z tego przynajmniej jedna korzyść.
- Hm?...- Kontemplując dotyk jego palców nie zauwa-
\yła nadciągającej burzy.
- Nie mo\esz postępować dalej w ten sposób. Musisz
zmienić sposób nauczania i zaprowadzić porządek w kla-
sie. Podobne zdarzenie nie mo\e się powtórzyć.
- Jak mo\esz tak mówić?! - zawołała. Jej serce załomo-
tało z przera\enia. - Po wszystkim, o czym ci powiedzia-
łam, nadal twierdzisz to samo?
Chwycił ją za ramiona.
- Muszę tak mówić! Zachowanie twoich uczniów jest
niedopuszczalne. Jest niebezpieczne - rzucił z irytacją.
- Niebezpieczne? - spytała. - śadne z dzieci dotąd nie
ucierpiało.
- Dziś mogło się tak zdarzyć.
- Uczniowie byli pochłonięci przedstawieniem.
- "Pochłonięci?" - Skrzywił się. - Raczej niezdyscy-
plinowani.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]