[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to jest.
Skuliła się.
Paul podszedł do dziewcząt, które stały jak skamienia-
łe. Najwyrazniej nie wiedziały, co powiedzieć. Saga
doskonale to rozumiała: Zobaczyć kogoś tak niezwyk-
łego, wyłaniającego się z lasu! Ciekawe, co sobie myślały?
Paul zabawił tam dość długo. Tymczasem Saga i Mar-
cel stali przy sobie, napawając się nawzajem swoją
bliskością. Saga niemal czuła płynące od niego rozkoszne
ciepło. Ogarnęła ją dziwna tęsknota, myślała o niewidzial-
nej więzi, cudownej i bardzo silnej, o wszystkim, co ten
człowiek mógł jej dać, jeśli tylko ona zechce wziąć.
A Saga chciała. Po raz pierwszy w swoim życiu
pragnęła przyjąć miłość mężczyzny. A może miłość to
zbyt mocne słowo jak na tak krótką znajomość?
Nie! Dziwna sprawa, ale nie. Wszystko, co teraz
wypełniało jej myśli i uczucia, było tak intensywne, że nie
mogło powstawać tylko w niej samej, musiało płynąć do
niej także od Marcela. I było tak silne, że zabarwiało
atmosferę całego otoczenia. Saga wiedziała, że całe jej
ciało i dusza dążą tylko do tego, by być jak najbliżej
Marcela. Czuła mrowienie pod skórą, nerwy napinały się,
kiedy docierało do niej ciepło jego oddechu. Ten oddech
właśnie, powolny i gorący, świadczył, że Marcel odczuwa
to samo co ona.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Teraz, kiedy
nie było Paula, widziała, jak bardzo pociągającym męż-
czyzną jest Marcel. Zupełnie inaczej niż tamten śliczny
archanioł, jak określała Paula. W Marcelu było coś
więcej, jakaś głgbia. Cechowała go surowa powaga,
która od czasu do czasu łagodniała, przemieniając się
w czułość; w niezwykłych oczach, tak jasnych, że skóra
i włosy zdawały się przy nich jeszcze ciemniejsze, była
jakaś sugestywna siła. Oczy osadzone dość głęboko
wydawały się takie tajemnicze i takie pociągające! Teraz
uśmiechały się do niej, poważnie i spokojnie, wyrażały
wszystko, co zrodziło się między nimi, a co nie zostało
powiedziane...
Ale kiedy się w końcu odezwał, słowa zabrzmiały
przerażająco.
- On ciebie pragnie - powiedział z zaciętą złością.
- Wiesz o tym, prawda?
- Nnnie... Nie wydaje mi się - odparła niepewnie.
- On tak mówił, ale ja wcale nie wierzę.
- Bo nie znasz męskiej dumy, Sago! Paul nigdy by się
nie przyznał do porażki, nigdy by się też nie zniżył do
tego, by żebrać o twoją miłość.
- Masz rację. On nie żebrze. Raczej okazuje złość.
Uszczypnął mnie w ramię, aż zabolało. Ale mimo wszyst-
ko... Nie, Marcelu, sądzę, że się mylisz. Słyszałeś przecież,
jak powiedział, że będzie uwodził tamte dziewczyny.
- Och, moja droga, nie bądz naiwna! Powiedział tak
po to, by wzbudzić w tobie zazdrość.
Machnęła niecierpliwie ręką.
- Ale co by on we mnie widział? Jestem sztywna
i zimna... Sam tak powiedział!
- No, no, zastanów się. Myślę, że jego akurat to
najbardziej pociąga. Ty rzeczywiście sprawiasz wrażenie
osoby bardzo chłodnej i zachowującej dużą rezerwę, ale ja
wiem, jaka głębia uczuć się za tym kryje. I on wie także.
A to, że tak trudno cię zdobyć, budzi w mężczyznach
instynkt myśliwego.
- To samo mówił Lennart. - Saga zadrżała. - Ale on
nie znalazł we mnie ukrytego ciepła.
- Bo to nie był mężczyzna dla ciebie. Paul zresztą też
nie jest.
Nie dopowiedział reszty. A Saga nie miała odwagi
zapytać. Znowu spojrzała w stronę zabudowań.
- On jest jak piękna muszla - powiedziała cicho.
- Skorupa niezwykłej urody, ale co się kryje we-
wnątrz? Kim on, na Boga, jest? W każdym razie nie
jest żadnym hrabią Lengenfeldtem, to mogłabym przy-
siąc.
- Czy on działa na ciebie jako mężczyzna? - zapytał
Marcel półgłosem.
Och, jaka nieskończona cisza! I jej odpowiedz będzie
także nieskończenie ważna!
- To zależy, co rozumiesz przez określenie: "działa"?
- rzekła wolno. - On robi wrażenie, trudno się oprzeć, ten
jego wygląd... Ale jeśli ci chodzi o coś poważniejszego...
to odpowiedz brzmi: nie!
Zdawało jej się, że Marcela to uspokoiło, mimo to
powiedział w zamyśleniu:
- Nie byłbym tego taki pewien, Sago. Po prostu oczu
nie możesz od niego oderwać.
- To może tak wyglądać. Ale teraz zastanawiam się,
dlaczego i o czym on tak długo tam rozmawia?
- Sraraj się tylko nie zostawać z nim sam na sam
- ostrzegł Marcel.
- Nie, nie odważyłabym się! Bo to, co się kryje za tą
wspaniałą fasadą, to, co on nosi w sobie... przeraża mnie,
trudno nawet powiedzieć jak basdzo. Marcelu, ja czuję,
czułam to przez całą drogę, że towarzyszy nam zło.
- Owszem - potwierdził wolno. - Myślę, że masz
rację. Ale ja będę przy tobie. Będę cię ochraniał, żeby ci się
nic złego nie przytrafiło.
Instynktownie chwyciła jego rękę.
- Nie odchodz ode mnie, Marcelu, ani na moment.
Bądz przy mnie, nie zostawiaj mnie samej z tym...
monstrum!
- O, to chyba zbyt mocne słowo!
Znowu poczuła tę nie nazwaną, bezgraniczną wspól-
notę z człowiekiem obok niej. Nawet otaczające ich
powietrze było nią przesycone i wiedziała, że tego
mężczyznę umiałaby kochać. Gorąco i gwałtownie, wszy-
stkimi zmysłami, tak jak Saga Simon nigdy nie kochała.
Dłoń Marcela dotknęła leciuteńko jej ramienia. Ostro-
żnie, jakby się bał, że ją przestraszy. W tym zmysłowym
dotknięciu dłoni wyczuwała jego napięcie, jego... pożąda-
nie. Kątem oka widziała piękne, długie i szczupłe palce,
które wolno, wolniutko zaciskały się na jej ramieniu.
- Paul wraca - powiedziała Saga krótko, przestraszo-
ma. tym, co się między nimi działo, przestraszona, że sama
tak bardzo pragnie dalszego ciągu.
Marcel westchnął z rezygnacją i jego ręka wolno
zsunęła się w dół.
Saga oddychała ciężko, nie spuszczając oczu z po-
wracającego Paula. Przeżycie było tak intensywne, że
czuła spływające po karku kropelki potu.
- Och, jedna z dziewcząt okazała się prawdziwą
pięknością! - wołał Paul z daleka. - Uzgodniliśmy, że
dzisiejszą noc spędzimy w stajni.
- Tak blisko ludzi? - zapytał Marcel.
- Nie wy, oczywiście! - rzekł Paul, rzucając Sadze
promienne spojrzenie. - Tamta dziewczyna i ja. A w ogóle
to one są Szwedkami. Ale jesteśmy już bardzo blisko
norweskiej granicy. Przekroczymy ją jutro.
Saga i Marcel nie wiedzieli, co powiedzieć.
- Czy ty naprawdę zamierzasz...?
- Nie, oczywiście, że nie - roześmiał się Paul. - Zażar-
towałem sobie z was. Nie spodziewałeś się chyba, Mar-
celu, że zostawię cię sam na sam z Sagą? Wszyscy wiedzą,
co by się wtedy stało. No, chodzcie, ruszamy dalej!
Saga zastanawiała się nad tym, co Marcel powiedział
o zazdrości. Tak, nie ulegało wątpliwości, że tamto o nocy
z dziewczyną w stodole Paul adresował przede wszystkim
do niej.
Jej to w ogóle nie obeszło. Ale zauważyła zaciekawione
spojrzenie Marcela. Co on sobie myśli? Naprawdę uważa,
że Paul działa na nią fizycznie?
Było raczej przeciwnie! Teraz kiedy wrócił, pojawił się
znowu dawny lęk. Bała się. Ona, która do niedawna
w ogóle nie wiedziała, co znaczy lęk! Teraz serce jej się
kurezyło w trudnym do określenia przerażeniu.
Kim, na Boga, jest ten Paul?
ROZDZIAA VI
Znalezli znakomite miejsce na obóz przy końcu wąs-
kiego cypla wchodzącego w głąb leśnego jeziorka. Męż-
czyzni zbudowali od strony lądu zaporę z uschłych drzew,
gałęzi i chrustu; będą mogli czuć się bezpieczni, chronieni
przed napaścią zarówno ze strony zwierząt, jak i ludzi.
Zapadła letnia noc. Księżyca nie było widać, niebo
zakrywała gruba powłoka chmur, nie było jednak tak
ciemno, by nie mogli rozróżniać przedmiotów przed sobą.
Choć znajdowali się w środku puszczy, nie chcieli rozpalać
ognia, by ktoś nie zauważył ich obecności. Saga zrobiła
kolację z zapasów, jakie ze sobą nieśli, i przygotowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]