[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bagaż na zewnątrz. Vita poprawiła kapelusz do jazdy konnej i weszła do
drugiej części namiotu, w nadziei że spotka tam szejka.
Namiot był jednak pusty. Stała niezdecydowana, zastanawiając się. co
zrobić, kiedy wszedł jeden z oczekujących na zewnątrz Beduinów i kłaniając
się jej, oznajmił łamaną francuszczyzną:
- Ja... eskortować m'mselle. Moje imię Nokta.
- Dziękuję - powiedziała Vita. - Ale najpierw chciałabym pożegnać się z
szejkiem.
- Nie ma. Pojechać - odezwał się Nokta, wskazując jednocześnie ręką na
południe.
I wtedy Vita zrozumiała, dlaczego szejk odjechał bez pożegnania.
Rozstanie z nią zbyt wiele go kosztowało.
Wiedząc, że nic nie może na to poradzić, wyszła za Noktą z namiotu i
pozwoliła, aby pomógł jej wsiąść na konia. Szarifa zdawała się bardzo
zadowolona ze spotkania z nią, lecz nawet to nie było w stanie pocieszyć
Vity. Wiedziała, że po raz ostatni dosiada wspaniałej białej klaczy i po raz
ostatni widzi namioty al-Hasajna.
Nokta wskoczył na siodło i kawalkada natychmiast ruszyła. Vita wiedziała,
że śpieszą się, aby przekazać ją Mazrabom, zanim lejący się z nieba żar
stanie się nie do zniesienia, chociaż już teraz było gorąco, zwłaszcza że
konie tak szaleńczo pędziły.
Słońce wznosiło się coraz wyżej. Po mniej więcej półtoragodzinnej jezdzie
Vita zauważyła oazę i poprosiła, aby się zatrzymali. Wiedziała, że Nokta
wolałby jechać dalej, ale ona myślała tylko o tym, że każda następna mila
coraz bardziej oddalają od szejka. Tak więc postój nawet kilkuminutowy
mógłby nieco złagodzić narastający w jej piersiach ból.
Kocham go! Kocham go! - szeptała, wiedząc, że jedynym jej pragnieniem
jest być tylko z nim, nawet gdyby to miało oznaczać zaledwie maleńki
namiot w środku pustyni.
Przez cały czas zastanawiała się, jakby to było, gdyby rozbili obóz w oazie
i po prostu się tam zatrzymali. Po czym z rozpaczą pomyślała, że jeśli dla
niej takie życie byłoby w pełni satysfakcjonujące, to dla niego z pewnością
by takie nie było. Instynktownie wiedziała, że jej ukochany jest urodzonym
przywódcą, stworzonym do rządzenia ludzmi, człowiekiem czynu, który nie
może nic nie robić, choćby nie wiem jak bardzo ją kochał. Ceniła go za to.
Jednocześnie świadomość, iż nie może mu zapewnić tego, czego on
potrzebuje, i właśnie dlatego nie ma dla niej miejsca w jego życiu, była dla
niej prawdziwą torturą.
Jak możesz... mi to robić? - szeptała w duchu. - Jak możesz być aż tak
okrutny... tak nieczuły... kiedy ja kocham cię tak rozpaczliwie.
Dojechali do oazy i Vita mogła wreszcie ugasić pragnienie. Mężczyzni z
jej eskorty uczynili to samo, po czym zajęli się końmi. Vita usiadła w cieniu
palm, a mężczyzni rozłożyli się tuż obok studni, śmiejąc się i rozmawiając
między sobą. Wtem, zupełnie nieoczekiwanie, oaza zapełniła się tłumem
jezdzców.
Nikt nie słyszał, jak nadjechali. Nie było żadnych okrzyków wojennych
tak typowych dla jazdy dierid. Po prostu nagle się zjawili!
Vita patrzyła na nich kompletnie zaskoczona; z jej ust wyrwał się okrzyk
przerażenia, kiedy jeden z jezdzców zmusił ją, aby wstała, a następnie uniósł
i posadził na grzbiecie klaczy, osiodłanej damskim siodłem. Napastnik ujął
wodze i poprowadził klacz między drzewami palmowymi do miejsca, w
którym czekał jego koń.
Tymczasem gdzieś w głębi oazy rozległy się okrzyki, jakieś nawoływania
oraz odgłosy wystrzałów, prawdopodobnie z broni tych, którzy atakowali
siedzących przy studni Hasajnów.
Kiedy Vita usiłowała się obejrzeć, aby zobaczyć, co się dzieje, konie
galopowały już przez pustynię i tylko po odgłosie kopyt mogła się
zorientować, że pędzi za nimi duża grupa jezdzców. Przez chwilę łudziła się,
że to atak Mazrabów, którzy po otrzymaniu listu przybyli jej na ratunek.
Kiedy jednak spojrzała na jadącego obok mężczyznę oraz na tych, którzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •