[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadgarstków. Nagle odwróciła się i zarzuciła mu ramiona na
szyję. - Och, Francis, tak cię kocham! Czuję się już o sto
procent lepiej!
- Pamiętaj, że to dopiero pierwszy krok. Na górze czeka
na nas trzech uzbrojonych facetów.
- Tak, ale my na dole stanowimy sprytną dwójkę, która z
pewnością coś wymyśli. No dalej, amigo, musimy ułożyć jakiś
plan. Coś niezwykłego.
- No tak - mruknął z drwiącym uśmieszkiem. - Biada
Carlosowi, kiedy twój pokrętny mózg zabierze się do
działania. Ale osobiście sądzę, że nigdy nie planował posuwać
się tak daleko. Kiedy wytrzezwieje, będzie mu cholernie
przykro.
- Jesteś pewien?
- Raczej tak. Najprawdopodobniej działał pod wpływem
impulsu. Twoja matka rzeczywiście musiała wyciąć mu niezły
numer. Nawet ja nie odważyłbym się z zemsty na coś takiego.
- Myślisz więc, że tak naprawdę to nie będzie chciał nas
zabić?
- Próbował nas zabić - poprawił ją Francis. - Ale z
pewnością nie osiągnie swego celu.
- Dobrze, zatem czy będzie próbował nas zabić? Sądzisz,
że jest zdolny do morderstwa?
Francis wzruszył ramionami.
- Skłonny jestem powiedzieć nie, ale doświadczenie
ostatnich lat nauczyło mnie, że nigdy nie można przewidzieć,
co popchnie jakąś osobę do popełnienia zabójstwa. Carlos i
jego dwaj goryle raczej nie należą do kategorii typowych
bandytów, z którymi nieraz miałem już do czynienia, ale
pijani amatorzy są często o wiele bardziej niebezpieczni niż
profesjonaliści. Musimy być bardzo ostrożni.
Spojrzała na niego wyczekująco.
- O co chodzi? - zapytał.
- Oczekuję surowego rozkazu, abym bez szemrania
wykonywała wszystkie twoje polecenia i pozostawiła
myślenie tobie.
- To ty mnie w to wpakowałaś, kochanie - parsknął
śmiechem Francis. - Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś
spróbowała mnie teraz z tego wyciągnąć.
Wreszcie szczęknęła zasuwa i drzwi się otworzyły. Carlos,
przyświecając sobie latarką, zaczął ostrożnie schodzić w
towarzystwie nieodłącznych giermków. Diana pomyślała, iż
spędzić musieli z Francisem w tej piwnicy co najmniej dwie
godziny.
- Najwyższy czas - odezwała się kwaśno ze swego
miejsca na podłodze. - Zwieca się wypaliła i od jakiegoś czasu
siedzimy tu po ciemku. Nie słyszałeś nigdy o Konwencji
Genewskiej, Carlos? Zimno tu jak w psiarni.
- Możesz wyjść i cieszyć się ciepłem kominka, Diano -
odparł Carlos. Sprawiał wrażenie mniej pijanego, za to
bardziej zmęczonego. - Oczywiście, o ile jesteś gotowa do
współpracy.
Zwiatło latarki ominęło Dianę i oświetliło białą koszulę
Francisa. Carlos stal na drugim stopniu od podłogi, mając tuż
za swoimi plecami Pabla, który palił cygaro i ściskał w dłoni
trzydziestkę ósemkę. Jose stał stopień wyżej i wpatrywał się w
ciemność z miną jasno sugerującą, iż w tej chwili wolałby
znajdować się tysiąc mil stąd.
- Co mu się stało? - zapytał Carlos, wciąż oświetlając
leżące obok Diany nieruchome ciało.
- Zasnął. Zupełnie jakby nic go nie obchodziło. Ci agenci
ochrony to twardzi goście, prawda? Nic nie jest w stanie
wyprowadzić ich z równowagi - mówiąc to, Diana podniosła
się i ruszyła w stronę schodów. Promień latarki wędrował za
nią, odsuwając się od sterty starych worków artystycznie
okrytych koszulą Francisa.
- Rzeczywiście nic - zgodził się Francis, zeskakując z
kamiennego filara nad schodami, gdzie się ukrywał. Jeszcze w
locie zdzielił biednego Josego kantem dłoni w kark. Kiedy
zaskoczony Pablo chrząknął i odwrócił się, Francis wyrżnął go
kolanem prosto w pachwinę i wyszarpnął mu ze słabnącej
dłoni rewolwer - zresztą swój własny.
Diana rzuciła się na Carlosa i wytrąciła mu latarkę.
Stuknęła głucho o podłogę. Nagła ciemność powiększyła
jedynie zamieszanie. Diana opadła na kolana i aż syknęła z
bólu.
W tej samej chwili, w której odnalazła latarkę, czyjeś
ramię objęło ją mocno w pasie i szarpnięciem postawiło na
nogi.
- Francis? - krzyknęła, zapalając latarkę. Ale Francis
wciąż tkwił jeszcze na schodach. W wyciągniętych przed
siebie dłoniach ściskał rewolwer. To Carlos przyciskał ją do
swego ciała jako tarczę, trzymając równocześnie tuż przy jej
gardle groznie wyglądający nóż.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]