[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ciepło. Powietrze przesycone zapachem róż.
- To pewnie dlatego, że się dziś żenisz - powiedział
Reese. - Więc ci wybaczymy.
104
S
R
Lucian oczywiście wiedział, że to nastąpi. %7łarty i do-
wcipy. Sam nie oszczędzał braci, gdy się żenili. Odgrywali
się teraz. Szarpnął jedwabny krawat i zrobił krok w ich
stronę.
- Wiecie, gdzie mam wasze przebaczenie?
- Spokojnie, chłopcy - strofował ich Ian.
- Czemu to tak długo trwa? - zapytał Lucian. - Mamy
zacząć za dziesięć minut.
- Za pięć, jeśli chodzi o ścisłość. - Ian wyszczerzył zę-
by i poklepał pana młodego po ramieniu. - Nie dziwi mnie
twoja niecierpliwość. Ja już widziałem pannę młodą.
Panna młoda!
Lucianowi zaschło w gardle, zabrakło mu powietrza w
płucach. Dobry Boże, żeni się!
Chciał tego. Najbardziej na świecie chciał, by Emma
nosiła jego nazwisko. Chciał, by czuła, że jest w pełni ak-
ceptowana, nie tylko przez niego, ale przez wszystkich Sin-
clairów.
Wiedział, dlaczego Raina zmieniła zdanie i czemu
przełożyła lot do Nowego Jorku. Strach o Melanie i małą
Kaylę był powodem tej zmiany. On też czuł lęk. Uświado-
mił sobie wtedy, że rodzicielstwo, odpowiedzialność za
drugie życie każe człowiekowi zmierzyć się z własną
śmiertelnością. Ta świadomość była dla niego szokiem.
Upokorzyła go.
Nie było rzeczy, której by nie zrobił dla własnego
dziecka.
Jutro Raina zabierze Emmę do Nowego Jorku. Ustalili,
że może do nich przyjeżdżać kiedy tylko będzie chciał.
Obiecała mu też, że będzie odwiedzała Bloomfield tak czę-
sto, jak tylko praca jej na to pozwoli.
105
S
R
To za mało. Zdecydowanie za mało. Ale będzie musia-
ło wystarczyć.
Zamrugał. Bracia gapili się na niego. Zdaje się, że się
zamyślił.
- Co? - zapytał, poirytowany rozbawieniem malującym
się na ich twarzach.
- Właśnie dali znak. - Ian wskazał na drzwi. - Idz.
- Raino, na litość boską, przestań się wiercić. - Melanie
siedziała na wyłożonym poduszkami fotelu w swojej sypial-
ni. Na rękach trzymała śpiącą Kaylę. - I nie obgryzaj pa-
znokci. Rozmażesz szminkę i zniszczysz lakier.
- Wcale się nie wiercę. - Raina splotła ciasno dłonie na
brzuchu. - Po prostu chciałabym mieć to już z głowy.
- Każda panna młoda tak mówi. No, możemy iść. -
Sydney zapięła zamek sukienki z kremowego jedwabiu i
podała Rainie żakiet od kompletu. - Doskonale.
Raina wygładziła strój. Tę samą sukienkę włożyła na
chrzciny Emmy. Teresa przysłała ją z Nowego Jorku. Do-
starczono ją zaledwie trzy godziny temu, przez co wszystkie
kobiety osiągnęły niemalże stan przedzawałowy. Zwłasz-
cza, gdy Raina wyciągnęła z walizki małą czarną i oznaj-
miła, że włoży ją zamiast tamtej. %7łartowała. Sama musiała
przyznać, że jej ulżyło, gdy kurier zadzwonił do drzwi.
- Och, Raino, wyglądasz ślicznie!
Komplementy i entuzjazm kobiet dodawały Rainie
otuchy. Mimo że to nie był prawdziwy ślub ani prawdziwe
małżeństwo, chciała wyglądać ładnie. Pragnęła, by ten dzień
był wyjątkowy.
Rozległo się ciche stukanie do drzwi. Wszystkie spój-
106
S
R
rzały w tamtym kierunku. Do środka zajrzała Cara, pode-
kscytowana i zarumieniona.
- Ksiądz już przyjechał - powiedziała. - Och, Raino, wyglą-
dasz oszałamiająco.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy Lucian ją zobaczy. -
mruknęła Sydney. - Szczęka mu opadnie.
Na samą wzmiankę o Lucianie Raina poczuła ucisk w żołąd-
ku. Ogarnęła ją panika.
Nie chciała całego tego zamieszania. Wystarczyłby sędzia
pokoju. Lecz gdy po rodzinie rozeszła się wieść o ślubie Luciana,
nie dało się powstrzymać grupy gorliwców. Nawet Melanie, jej
najlepsza przyjaciółka, weszła do konspiracji. I teraz na dole cze-
kało ponad dwadzieścioro gości, Przyjaciele i współpracownicy
Luciana. Duchowny.
Wszyscy czekali na nią.
Nie mogła oddychać.
- Oho! - Sydney podprowadziła ją do łóżka i kazała usiąść. -
Spuść nisko głowę, kochanie, i oddychaj. Wolno i spokojnie.
- Prze... przepraszam - wydusiła z siebie Raina. To... takie
niesprawiedliwe w stosunku do was. Zadaliście sobie... tyle trudu.
To nie... My nie... - Schowała twarz w dłoniach. Nie mogła cią-
gnąć dalej tej farsy.
- Pobieramy się tylko ze względu na Emmę - wyszeptała i
uniosła głowę. - My się nie kochamy.
Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia, po czym uśmiechnę-
ły się ze zrozumieniem i cierpliwością. Cara wzięła Rainę za rękę.
- To zupełnie normalne, że denerwujesz się przed ślubem.
107
S
R
- Ale my się nie kochamy - upierała się Raina. - Me
lanie wie, że to prawda. Wszystkie byłyście dla mnie takie
cudowne. Nie chcę was okłamywać. Lucian i ja nie bę
dziemy razem mieszkać, a za rok czy dwa wezmiemy roz
wód.
Sydney usiadła obok niej i otoczyła ją ramieniem.
- W takim razie cieszmy się czasem, jaki mamy jako
szwagierki.
Emma zagaworzyła radośnie, gdy Abby usiadła po dru-
giej stronie Rainy i przytuliła ją. Ta niespodziewana mani-
festacja uczuć sprawiła, że Raina nie była w stanie po-
wstrzymać łez.
- Ejże, a ja? - poskarżyła się Melanie. - Nie mogę się
ruszyć.
Zmiejąc się kobiety podeszły do Melanie i uściskały ją
ostrożnie, żeby nie zbudzić dziecka.
- Chusteczka! - Abby opanowała szloch i sięgnęła po
pudełko stojące na komodzie.
Ktoś zastukał do drzwi.
- Hej - zawołał Gabe z korytarza. - Lucian już prawie
dziurę wydeptał w dywanie. Jesteście gotowe?
Oczy Rainy zrobiły się wielkie jak spodki. Zaprzeczyła
ruchem głowy.
- Jeszcze minuta - odpowiedziała szybko Sydney. Zer-
wały się wszystkie, zaczęły zakładać szpilki i poprawiać
makijaż.
- Coś starego. - Melanie wyciągnęła z kieszeni zabyt-
kowy grzebień do włosów z szylkretu.
- Coś nowego. - Abby podała Rainie białą, koronkową
chusteczkę.
108
S
R
- Coś pożyczonego. - Sydney założyła Rainie sznur
pięknych pereł.
- Coś czerwonego. - Uśmiechnięta Cara pomachała
czerwono-białą podwiązką i nim Raina zdążyła zaprotesto-
wać, miała ją już na nodze.
Sydney podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Stał tam Gabe z Kevinem, który walczył z kołnierzykiem
sztywno wykrochmalonej, białej koszuli.
Gabe spojrzał najpierw na żonę. Jego wzrok złagod- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •