[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cztery białe, maleńkie pastylki. Jedną natychmiast połknęła
sama, a trzy podsunęła Kingowi.
Co to jest ? spytał.
Zobaczysz odpowiedziała tak samo jak przedtem.
Pastylki rozpuściły się, gdy tylko poło\ył je na języku. Nie
miały \adnego smaku. Ale ich działanie poczuł ju\ po kilku
sekundach. Najpierw zmieniły się barwy; wszystkie nabrały
nieopisanej intensywności, zalśniły zimnym. metalicznym
blaskiem, wprawiły w ruch martwe dotąd powierzchnie. Jak
zmarszczona wiatrem tafla wody zakołysała się ściana
namiotu, zielone płomyki zapełgały po koronach drzew, a
niebo poczęło razić oczy ostrymi
szpileczkami gwiazd. Zaraz potem zbuntowały się kształty;
długi przód samochodu wyciągnął się jeszcze bardziej,
wyostrzył w dziób rakiety, kierownica wiła się jak wą\
gryzący własny ogon, fotele stały się głębsze. Normalne
wymiary straciło nawet ciało Kinga; jego wielkie jak poduchy
dłonie bezradnie błądziły w powietrzu nie mogąc sięgnąć
zbyt odległego czoła. Wreszcie rozrosła się skala
dzwięków; obok muzyki dobiegającej z namiotu mieściła
teraz hałasy dalekich miast, szumy i trzaski eteru,
przyczajoną zwykle za rogiem słyszalności mowę
przyrody...
King chciał powiedzieć o tym wszystkim dziewczynie, ale
wargi i język wymknęły się jego woli; suche i sztywne nie
umiały zło\yć słów. Spróbował znowu, ale i teraz skończyło
się na bełkotliwym szepcie.
Nie przejmuj się powiedziała uspokajająco kładąc mu
dłoń na ramieniu. To normalne. Zaraz pojedziemy.
Zobaczysz dopiero teraz będziesz miał frajdę! Ju\ w
czasie pierwszych sekund po ruszeniu z miejsca osiągnęli
bardzo du\ą szybkość. Kątem oka King widział, jak strzałka
na największej tarczy sięgnęła liczby sto, potem sto
dwadzieścia, a wreszcie sto sześćdziesiąt. I rzeczywiście
wraz z rosnącym pędem, w wietrze rozwiewającym włosy,
wśród ryku motoru i pisku opon jego wra\enia spotęgowały
się. Gdy zje\d\ali ze szczytów wzgórz, zapadł w czarną
głębię bezdennych przepaści. Gdy brali wira\e, tracił
zupełnie poczucie ciała, zawisał na długie ułamki sekund w
cudownej niewa\kości. Gdy przyspieszali jeszcze bardziej,
czuł, jak pod ogromnym cię\arem zwalnia pracę jego serce.
Mijane widoki mieszały mu się i nakładały na siebie;
światłem reflektorów wyrwane z ciemności przydro\ne
drzewa zakwitały ulicznymi lampami opuszczonego ju\
chwilę wcześniej miasteczka, tabuny koni galopowały po
dachach wiejskich chałup, tajemnicze postacie kryły się
szybko w ciemnych wylotach tuneli, białe, \aglowe okręty
wprost z morza płynęły na szczyty gór, a kolorowe mgły
podnosiły się i opadały jak kurtyny. King nie umiał
powiedzieć, jak długo trwała ta szaleńcza jazda. Ale gdy
dotarli na miejsce, rzeczywistość poczynała ju\ odzyskiwać
swój zwykły kształt. Odczuwał wobec niej tylko dystans, jaki
towarzyszy czasem niepełnemu przebudzeniu; wędrował po
wąskiej kładce, na którą uciekał z jednego snu, ale z której
zaraz mógł runąć w następny.
I co? spytała dziewczyna. Podobało ci się?
Bardzo odparł. Tylko dlaczego dałaś mi potrójną
dawkę, a siebie potraktowałaś ulgowo? To nie fair!
Wybuchnęła śmiechem, jak gdyby udało jej się splatać
znakomitego figla.
Przeciwnie! To bardzo fair! Chciałam, \ebyś się
naprawdę dobrze bawił. A sama musiałam spasować po
takiej porcji jak twoja nie mogłabym przecie\ prowadzić.
Wnętrze jej domu tchnęło tą samą epoką, z której pochodził
samochód. King szedł przez pokoje wypełnione meblami o
fantazyjnych, płynnych liniach, chińską porcelaną i
japońskimi sztychami, dywanami w skomplikowane,
roślinne wzory, mosię\nymi lampami o kielichowatych
kloszach i wielkimi lustrami w rzezbionych ramach.
Przeciwległą do wejścia stronę domu zamykał rozległy
taras. Ni\ej łagodnymi zboczami opadały ogrody.
Pięknie tutaj powiedział King.
Z tobą będzie jeszcze piękniej odparła dziewczyna.
Tym razem jej słowa zabrzmiały jak wyuczona rola. Musiała
zdać sobie z tego sprawę i pragnąc jak najszybciej zatrzeć
błąd przeskoczyła natychmiast w dalszy etap scenariusza;
mocno przytuliła się do Kinga, a jej wargi zaczęły wędrować
po jego policzku szukając ust. Odwzajemniając uścisk King
pomyślał: to tak, jak gdyby całowała miliony mę\czyzn... i
jakbym ja trzymał w ramionach miliony kobiet...
Ujął w dłonie jej twarz i leciutko odsunął od siebie, by
spojrzeć jej w oczy. Były przerazliwie puste.
VIII
Przebudził mnie dzwonek telefonu. Nie otwierając nawet
oczu, omackiem sięgnąłem po słuchawkę.
Ray Davis mruknąłem sennie. O co chodzi?
Tu pułkownik Nater ze Słu\by Spokoju usłyszałem w
odpowiedzi. Muszę się z panem natychmiast zobaczyć.
W jednej chwili oprzytomniałem do końca. Odruchowo
zerknąłem na zegarek; na fosforyzującej tarczy dochodziła
druga. Pokój tonął w gęstym mroku nocy.
Stało się coś? spytałem.
Nie, właściwie nie... Otrzymałem jedynie polecenie, by
pana z kimś skontaktować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]