[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak, wiem - zgodził się Qwilleran. - Widziałem wznowienie na
Broadwayu kilka lat temu. Przypuszczam, że tę rolę zagra Derek
Cuttlebrink.
- Niestety, nie. Dałby sobie z nią radę, ale pracuje wieczorami w
hotelu. Jest maitre d'hótel w sali Mackintoshów, jak wiesz... Zostaw
swój mundur i rekwizyty na stole w przebieralni, Qwill.
- Okej, i dzięki za wszystko, Larry. Było to... niezapomniane
przeżycie.
Qwilleran miał poważne wątpliwości co do Dereka jako maitre
d'hótel. Dwie poprzednie restauracje, którymi kierował, zostały
zamknięte nagle i nieodwołalnie - jedna w aurze skandalu, druga w
aurze kurzu.
Póznym wieczorem, kiedy Qwilleran zadzwonił do Polly, by zdać
relację ze swoich przeżyć, Koko zjawił się pospiesznie i wskoczył na
stół biblioteczny. Czy czuł się w obowiązku pilnować rozmowy
niczym przyzwoitka? Czy wiedział, że po drugiej stronie linii znajduje
się kot syjamski imieniem Brutus? Czy też wciąż próbował się
zorientować, jak działa ten tajemniczy i zagadkowy instrument?
Jej pierwsze słowa brzmiały:
- No i co, czy to doświadczenie było warte zachodu?
- Niezupełnie - odparł. - Co myślisz o kapeluszach?
- Drażniły pana Delacampa. Udawał, że według niego są
fantastyczne.
- A co powiesz na jego kolekcję?
- Miał kilka niezwykłych rzeczy, jak na przykład starą szpilkę
wysadzaną trzynastokaratowymi diamentami - i oznakowaną. %7łądał
trzydziestu pięciu tysięcy.
- Nie pójdzie w Moose County!
- Nie bądz taki pewien. Znakowane sztuki biżuterii trafiają do
kolekcji, a tu jest sporo bogatych ludzi, którzy traktują to jak
inwestycję, ale nie ogłaszają tego faktu. Widziałam sitko do herbaty
ze szczerego złota od Tiffany'ego za tysiąc osiemset, które było już
sprzedane. Z pewnością nikt nie będzie używał go do odcedzania
herbaty!
- Znalazłaś coś, co ci się spodobało?
- Owszem! - zapewniła z entuzjazmem. - Pierścionek z kamei!
- Kamei! - Jego ton dowodził niechęci wobec tego materiału.
- To nie komercyjne wyroby sprzedawane turystom, Qwill. Stara
biżuteria z kamei, ozdobiona niewiarygodnie doskonałym
grawerunkiem, przeżywa prawdziwy renesans. Widziałam szpilkę do
włosów z wizerunkiem Wenus i Kupidyna w lesie, i grawerunek był
tak znakomity, że mogłam policzyć liście na drzewach! Pierścionek to
jednak coś, w czym się widzę. Są na nim trzy gracje w złotej ramie.
To boginie piękna, wykwintności i sztuk.
- Przypomina ciebie, Polly. Bierz go!
- Trzymają go dla mnie. Jestem umówiona we czwartek o
drugiej.
- Doskonale! Wypiszę czek. Ile?
- Nie przyjmują czeków ani kart kredytowych, tylko gotówkę.
- To dziwne - zauważył, rozmyślając o diamentowej spince za
trzydzieści pięć tysięcy. - Ale może być. Wezmę z banku pieniądze
we czwartek rano i przyniosę ci do biblioteki albo nawet do hotelu
przed drugą... Ile?
- Osiemset.
- Tylko tyle? Już miałem wizję osiemnastu tysięcy! Byłem
przygotowany na wynajęcie wozu opancerzonego.
- Prawdę mówiąc - oznajmiła ze śmiechem - to tylko siedemset
dziewięćdziesiąt pięć. Z podatkiem.
- Pobiorę osiemset i dopilnuję, żebyś mi wydała pięć.
Qwilleran odłożył w zamyśleniu słuchawkę, zastanawiając się
nad warunkami sprzedaży: tylko gotówka... bez podatku.
- I co powiesz na ten gambit? - zwrócił się do Koko, który
siedział obok telefonu.
Kot zeskoczył na podłogę, po czym ruszył niespiesznie i z
rozwagą w stronę szafki kuchennej, gdzie przechowywano kabibble,
podczas gdy Yum Yum wrzasnęła z wysokości lodówki, wyciągając
wysokie C, które mogło zmrozić krew w żyłach.
Rozdział piąty
ZRODA, 9 WRZEZNIA
 Indyk myślał o niedzieli...
Kiedy koty spożyły śniadanie i odbyły swoje zwyczajowe ablucje
(trzy liznięcia łap, cztery muśnięcia uszu itd.), zostały uraczone
zabawą ze starym krawatem z delikatnej tkaniny wełnianej. Qwilleran
lubił poruszać nim nad ich głowami i obserwować powietrzne
wygibasy swoich ulubieńców. Gdy się już zmęczyły i były gotowe
wyciągnąć się w plamie porannego słońca, poszedł do swojego studia
na pierwszym balkonie, by popracować nad felietonem do piątkowej
rubryki  Piórkiem Qwilla .
W połowie zdania przerwało mu niecierpliwe miauczenie z
głównej kondygnacji, udał się więc na skróty do kuchni, czyli
kręconymi schodami. Koko stał na szafce, wyglądając przez okno.
Qwilleran dokonał pospiesznej lustracji. Na podwórzu nie było
żadnych pojazdów, nikt się tam też nie skradał.
- Fałszywy alarm - powiedział kotu. - Możesz zostać za to
aresztowany!
Po chwili przez zalesiony teren przejechał mały czerwony
samochód, podskakując na wybojach, i zatrzymał się pod drzwiami
kuchennymi. Koko wiedział, że się zbliża, wiedział z pewnością, kto
prowadzi, i wiedział prawdopodobnie, co ten ktoś ze sobą przywozi!
- Przepraszam, stary - zwrócił się do kota, a kiedy wyszedł przed
dom, by powitać gościa, zawołał: - Celia! Co za miła niespodzianka.
- Zajrzyj na tylne siedzenie, szefie. Jest tam trochę towaru do
twojej zamrażarki. Zamierzałam przekraść się po cichu i zostawić to w
skrzyni pirata.
Stary kufer marynarski stał przy tylnym wejściu, z
przeznaczeniem na przesyłki.
- Nikt nie może się tu przekraść, kiedy Inspektor Generalny pełni
służbę.
Celia roześmiała się wesoło. Zawsze wybuchała śmiechem na
najdrobniejszy żart  szefa . Wyjaśniła: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •