[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nauczyli się nie traktować sie-bie zbyt poważnie i w ich towarzystwie czujemy się dobrze. To
nie znaczy, że ludzie, którzy myślą pozytywnie są płytcy . The Inside Edge, grupa, o której
wspomniałam w rozdziale poprzed-nim, zachęca nie tylko do pozytywnego myślenia, ale i do
wcie-lania swoich wizji w życie, by stworzyć lepszy świat. Kiedy kon-centrujemy się na czymś,
co znacznie wykracza poza wąski horyzont własnej osoby, strach topnieje w oczach. Czujemy się
wtedy cząstką większej całości - nie jesteśmy sami i, być może po raz pierwszy w życiu, mamy
poczucie celu.
Posiadanie grupy wsparcia jest niezwykle ważne dla spokoju ducha i poczucia mocy. Nigdy dość
podkreślania, jak ważną jest rzeczą, byś natychmiast zaczął otaczać się ludzmi silnymi, bez
względu na to, czy to będzie grupa formalna czy tylko grono przyjaciół świadomie pracujących
nad swoim rozwojem. Nie przejmuj się swoimi przyjaciółmi - pesymistami. Jestem prawie
pewna, że gdy tylko przestaniesz przyklaskiwać ich skłonności do odgrywania ofiary, albo się
ulotnią, albo podążą za Tobą. Od czego zacząć? Pomyśl o ludziach, których ostatnio pozna-łeś i
szczerze podziwiasz. Pobaw się trochę w detektywa i zdo-bądz ich numery telefonów. Zadzwoń
do nich i po prostu po-wiedz, że zrobili na Tobie wielkie wrażenie przy pierwszym spotkaniu i
chciałbyś ich lepiej poznać. Po czym zaproś ich na obiad czy kolację. Wiem, że z początku
możesz być przerażony. Kiedy po raz pierwszy czternaście lat temu to zrobiłam, dosłow-nie
drżała mi ręka, kiedy wykręcałam numer telefonu. Ku mojemu zdziwieniu, kobieta, którą
wybrałam na pierwszą nową przyjaciółkę, była wręcz zachwycona moim telefonem. Miałam
wtedy tak niską samoocenę, że byłam pewna, iż będzie mnie usilnie unikać. Tymczasem ona
powiedziała, że mój telefon strasznie ją ucieszył. Naprawdę? - wymamrotałam niepewnie.
Spędziłyśmy razem uroczy wieczór i przyjaznimy się do dziś. Z upły-wem czasu było mi coraz
łatwiej inicjować kontakty i dzisiaj, dzięki Bogu, mam spore grono fantastycznych przyjaciół.
Chodzi tylko o to, by podjąć wysiłek. Ileż to ludzi siedzi w domu czekając na telefon i
zastanawiając się, dlaczego zawsze są tacy samotni. Nic nie przychodzi samo, zwłaszcza na
początku. Mu-sisz wyruszyć w świat i stworzyć sobie taki system wsparcia, na jakim Ci zależy.
Nawet jeśli Cię to przeraża - zrób to! Nawet jeśli spotka Cię czasem odmowa, dzwoń dalej. Jeśli
na każde dziesięć telefonów będziesz miał jeden pozytywny odzew, będzie to wspa-niały wynik.
Pamiętaj, że nawet jeśli z sobie tylko znanych po-wodów ktoś odrzuci zaproszenie, Twoje
zainteresowanie będzie mu pochlebiało. Sam fakt, że do niego zadzwoniłeś, podniesie go na
duchu. Ale nie dzwoń na oślep. Wybieraj takie osoby, które Twoim zdaniem mają kilka kroków
przewagi nad Tobą w osobi-stym rozwoju. Po jakimś czasie okaże się, że w wielu dziedzi-nach
Ty jesteś od nich lepszy i bardzo dobrze Ci to zrobi. Wszy-scy mamy skłonność do poważnego
niedoceniania siebie. Najłatwiej takie osoby spotkać na kursach, warsztatach i semi-nariach
samodoskonalących. Tam znajdziesz ludzi już kroczących drogą rozwoju osobistego. Będziecie
mieli ze sobą wiele wspól-nego i na pewno spotkasz się z dużą otwartością z ich strony. A teraz,
kiedy już uporządkowałeś kwestię przyjaciół, być może zadajesz sobie następne pytanie: A co
zrobić, kiedy osobą, która nie pozwala mi rozwinąć skrzydła, jest moja żona (mój mąż)? Ważne
pytanie! Bardzo często to właśnie mąż czy żona stawia-ją największy opór, kiedy chcemy się
rozwijać. I choć często nas to szokuje i rozczarowuje, doprawdy nic w tym dziwnego.
Współ-małżonkowie wiedzą, że mają wiele do stracenia, kiedy zaczyna-my kołysać wspólną
łodzią. Dużo czasu upłynie zanim zrozu-mieją, ile mogą na tym skorzystać. Oto dwa skrajne
przykłady jak trudno współmałżonkowi przystać na zmianę, nawet gdy jest to przejście ze stanu
choroby w stan zdrowia.
Doris
Doris była jedną z pierwszych moich kursantek. Mieszkała w Garden City na Long Island i przez
osiemnaście lat była zbyt przerażona, by wychylić gdzieś dalej nos. Zanim zgłosiła się na mój
kurs, przez kilka lat nie odważyła się nawet przekroczyć progu własnego domu. Jak zapewne
zgadłeś, była agorafobikiem [osobą cierpiącą na lęk otwartej przestrzeni - przyp. tłum.]. Ja
zajmuję się na kursach codziennymi lękami, a nie fobiami, a mimo to coś ją do mnie ciągnęło.
Aby w ogóle mogła do mnie przyjść, mąż, Ted, musiał ją przy-wieść do Nowego Jorku
samochodem, przyprowadzić na górę do sali i poczekać na nią na dole. Za bardzo się bała, by
przyjechać sama. Kiedy przyszła na nią kolej, by się przedstawić, widziałam, że zwija się ze
strachu. Bała się, że zaraz będzie miała napad paniki. Zastosowałam wobec Doris tzw. technikę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]