[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znajdowała się pod gołym niebem, otaczała ją wilgotna mgła. Marcel? Marcel jest tutaj... to
był jego głos.
Oczywiście! Ojciec przecież nie żyje. Odszedł na zawsze dawno temu. Och, jakże za nim
tęskniła! Właśnie teraz tak boleśnie odczuwała jego brak.
Uniosła się na łokciu.
- Chyba ci się śniło coś strasznego - uśmiechał się do niej Marcel. - Jęczałaś przez sen.
Rzuciła pełne lęku spojrzenie w stronę Paula, ale jego posłanie było puste.
- Czy powiedziałam coś konkretnego?
- Nie, żadnego ujawniania tajemnic.
Saga nie była w stanie odpowiedzieć mu uśmiechem.
- Czy to już rano? - zapytała, siadając.
- Nie, jeszcze noc.
Teraz dostrzegła Paula. Stał nad jeziorkiem i w tej kołującej nad cyplem mgle sprawiał
wrażenie olbrzyma. Saga zadrżała.
- Owszem, jest bardzo zimno - powiedział - Wchodz pod okrycie!
65
Nie mogła oderwać oczu od Paula. Wydawał jej się nadludzko wielki i piękny, z tymi swoimi
złocistymi włosami, ze szlachetnymi rysami. Archanioł, jak go od pierwszej chwili nazywała.
O mój Boże!
Znowu zalała ją zimna fala strachu. Zaczynała się bać, że przodkowie mieli rację. Marcel nie
jest dostatecznie silny, by przeciwstawić się tamtemu monstrum. Marcel jest zbyt delikatny i
zbyt życzliwy całemu światu.
Muszą uciekać, oboje! Muszą się od niego uwolnić!
- Sago - rzekł Marcel cicho. - Jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć. - Kiedy się
obudziłem, Paul grzebał w twoim kuferku, w skarbie Ludzi Lodu. Chrząknąłem dyskretnie,
żeby dać mu do zrozumienia, że nie śpię. Nie oglądając się odszedł stąd i stanął nad
brzegiem, tam gdzie dotychczas stoi. Wtedy ty zaczęłaś jęczeć.
- Paul? A czego on chce od skarbu Ludzi Lodu?
- Czy to nie oczywiste? Czyż nie okazywał bardzo żywego zainteresowania skarbem od
chwili, kiedy powiedziałem, ile to może być warte?
Saga spoglądała w zamyśleniu na nieziemską postać nad wodą.
- Ale to się nie zgadza...
- Co masz na myśli?
- Marcelu, musimy porozmawiać. W cztery oczy. najszybciej jak to możliwe.
- Nie możesz mi zaraz powiedzieć, o co chodzi?
- Nie, to zbyt skomplikowane. I zbyt niewiarygodne. Czy myślisz że on chciał zabrać mi
alraunę?
- Coś ty! Przecież on się jej śmiertelnie boi!
- Tak. Marcelu, co to jest Dimmuborgir?
Spojrzał na nią zdumiony.
- Nie mam pojęcia.
- To musi być jakieś miejsce. Może brama w dół... nie, uff!
- Naprawdę nie wiem, nigdy nie słyszałem takiej nazwy.
- Brzmi jakby po islandzku, prawda?
66
- Owszem, albo po staronordycku, co zresztą wychodzi mniej więcej na to samo. To musi
być islandzka nazwa. Ale dlaczego pytasz? Z czym to się łączy?
- Ach, nic takiego. Porozmawiamy o tym pózniej. Marcel, czy możemy uwolnić się od Paula?
Jak najszybciej?
Marcel był wyraznie wzburzony.
- To trochę trudne, tak w środku lasu...
- Wobec tego nie zostawiaj mnie ani na chwilę - poprosiła gorączkowo. - On... On jest
niebezpieczny!
- Tak, wiem o tym. On na ciebie czyha, zauważyłem to już dawno. Ale teraz wraca, nie mów
nic na temat skarbu!
- Jasne. Najlepiej udawać, że nic się nie stało.
- I nie bój się! Jestem przy tobie przez cały czas.
Saga westchnęła w duchu. Marcel był wysoki i silny, dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Ale
nie wiedział, z kim przyjdzie mu się zmierzyć.
A może ona sobie to wszystko wyobraziła? Sny, te wszystkie okropne skojarzenia?
Paul uśmiechał się do nich trochę sztucznie. Najwyrazniej nie był pewien, czy Marcel go
widział, kiedy przeglądał bagaż Sagi. Uznali zgodnie, że do rana jeszcze daleko, choć niebo
na wschodzie zaczynało powoli blednąć, i że warto jeszcze trochę pospać.
Saga jednak za bardzo się bała...
Wkrótce znowu się obudziła z jakimś nieprzyjemnym uczuciem. Początkowo nie mogła
pojąć, co się dzieje, ale kiedy uniosła głowę i poczuła na policzkach krople deszczu, usiadła
gwałtownie.
- Obudzcie się, chłopcy! Deszcz pada!
Zerwali się na równe nogi. Deszcz nie był silny, ale spanie pod gołym niebem przy takiej
pogodzie nie należało do przyjemności. Choć zdawali sobie sprawę z tego, że nadal jest
bardzo wcześnie, zaczęli zwijać obóz. I tak by nie mogli spać.
Saga poszła na brzeg jeziorka, żeby się umyć. Cicho padające krople deszczu rysowały
kręgi na powierzchni.
67
Pochyliła się i po raz pierwszy od wielu lat przyglądała się uważnie swemu odbiciu w
wodzie. Robiła to po raz ostatni jako bardzo młoda dziewczyna. W wieku, kiedy lubimy się
sobie przypatrywać w nadziei, że okażemy się naprawdę piękni.
Teraz odkrywała siebie ponownie.
Zdumiona spoglądała na siebie taką, jaką musieli ją widzieć Paul i Marcel. Uśmiechała się
trochę ironicznie, ale, choć niechętnie, musiała przyznać im rację. Człowiekowi na ogół z
trudem przychodzi uznać, że jest urodziwy. Przeszkadza temu pewna wrodzona skromność,
a także swego rodzaju mania, której wszyscy ulegamy, a która polega na wynajdywaniu w
sobie wad i niedostatków, od niewidocznego pryszcza po garb na nosie i krzywe nogi.
Saga szukała i szukała, ale nie mogła znalezć w swoim wyglądzie niczego takiego.
Zdaje mi się, że nie widziałam własnego odbicia od wielu lat, myślała. Po raz ostatni chyba
w czasie, kiedy Lennart zabiegał o moje względy. Oczywiście, patrzyłam w lusterko każdego
dnia, byłam zawsze zadbana, ale twarz, która na mnie stamtąd spoglądała, nie miała ze
mną nic wspólnego. Była obcą rzeczą, nie mną.
Teraz jednak chciałabym być nieopisanie piękna. %7łeby się podobać Marcelowi.
Ale Paulowi nie! Nie, o mój Boże, tylko nie Paulowi, on jest przecież... on jest...
Nie, nie mogę tego powiedzieć, nawet w głębi duszy. To zbyt straszne, zbyt makabryczne,
zbyt niewiarygodne, moja wyobraznia przekracza wszelkie granice. Nie wolno pozwalać, by
fantazja budowała przywidzenia na podstawie koszmarnych snów. Chyba nie mam dobrze w
głowie!
Usłyszała wołanie i ocknęła się. Pospiesznie dokończyła poranną toaletę, na ile to było
możliwe w takich prymitywnych warunkach.
Powinnam być jedną z tych optymistycznie usposobionych kobiet Ludzi Lodu, myślała. Jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]