[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bonzów kierujących dostarczaniem narkotyków na cały obszar
północno-zachodnich Stanów. Ktoś jednak wsypał Saksa i Briana,
więc to nie handlarze, lecz oni sami wpadli w śmiertelną pułapkę.
- Jeśli nic mu się nie stało, to dlaczego nie dzwoni? -
denerwowała się Madeline. Wydeptała już ścieżkę w wytwornym
dywanie ciotki Saksa.
Zadzwonił wewnętrzny telefon. Madeline podniosła słuchawkę.
- Pani Delaney? - zapytał obcy głos. - Mówi inspektor Kenyon z
Komendy Policji w Portland. Czy może pani poprosić do telefonu
sierżanta Murphy'ego?
- Chce pan mówić o Saksie?
- Proszę oddać słuchawkę Murphy'emu - nalegał inspektor.
- Cześć, Joe - przywitał go młody policjant. - O co chodzi?
- Nie jestem tu sam. Dzwonię z holu. Powiedz portierowi, żeby
wpuścił mnie na górę, to osobiście wszystko ci przekażę.
- Proszę wprowadzić inspektora - bez wahania polecił portierowi
Murphy. - Zwrócił się do Madeline: - Joe Kenyon to przyzwoity facet.
Pracował z Saksem i Brianem w brygadzie antynarkotykowej. Byli
nierozłączną trójką. Pewnie dlatego Saks włączył go dziś do akcji.
Murphy nie rozproszył jednak obaw Madeline. Jeśli Saksowi nic
się nie stało, to dlaczego nie wrócił sam?
Gdy tylko w drzwiach windy zobaczyła funkcjonariusza policji,
zapytała:
172
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Co z Saksem?
Inspektor Kenyon miał niebieskie oczy o łagodnym spojrzeniu.
Madeline przypominał trochę ojca.
- Nic mu nie będzie.
- O czym pan mówi?
- Oberwał w ramię...
- Mój Boże! - jęknęła Madeline. - Przeczuwałam, że stało się coś
złego. - Ugięły się pod nią nogi. Gdyby Murphy jej nie podtrzymał,
osunęłaby się na podłogę.
- Szybko się wyliże. Rana po kuli jest czysta - zapewnił ją
inspektor Kenyon. - Ale na wszelki wypadek lekarze zamierzają
zatrzymać Saksa na noc w szpitalu.
- Chcę do niego jechać. Muszę przy nim być. Na wargach
inspektora ukazał się lekki uśmiech.
- Po to przyjechałem. Pod domem czeka radiowóz. Otrzymałem
polecenie, żeby najpierw odstawić Murphy'ego na komisariat, a potem
pojechać z panią do szpitala.
- A nie można w odwrotnej kolejności?
- Komisariat jest po drodze - wtrącił Murphy. - W przeciwnym
razie wezwałbym taksówkę.
Maddy skinęła głową.
- Wezmę tylko płaszcz.
Po chwili siedziała w radiowozie mknącym ciemnymi ulicami
miasta.
173
Anula
ous
l
a
and
c
s
Na przednim siedzeniu Kenyon i Murphy rozmawiali o czymś
spokojnie. Sama z tyłu, Madeline zacisnęła dłonie, zamknęła oczy i
zaczęła modlić się za Saksa.
Przed komisariatem Murphy wysiadł z samochodu.
Półprzytomna wysłuchała jego pocieszeń. Myślami była w szpitalu. U
boku Saksa.
Nie zauważyła, że radiowóz zmienił kierunek, zawracając z
drogi. Jechali teraz ku nabrzeżu rzeki.
Uświadomiła to sobie, dopiero kiedy znalezli się na odludnej,
wąskiej ulicy.
Sięgnęła do drzwi, lecz przypomniała sobie, że policyjne
samochody nie mają klamek przy tylnych siedzeniach.
- Nie wiezie mnie pan do Saksa. Mam rację? - spytała Kenyona.
We wstecznym lusterku zobaczyła jego spojrzenie. Nie było w
nim śladu poprzedniej serdeczności. Podjechał pod duży, ceglany
dom, wyglądający na jakiś opuszczony magazyn.
- Wręcz przeciwnie. - Wyłączył silnik, odwrócił się do Madeline
i uśmiechnął się ironicznie. W ręku trzymał rewolwer. - Obaj z
Hollingwoodem są w środku. - Wysiadł z wozu i otworzył tylne
drzwi. - Ruszaj się - warknął. Szarpnął Madeline za ramię. - Nie
możemy przecież dopuścić do tego, żeby twój ukochany czekał zbyt
długo. Mam rację? - wycedził przez zęby.
Wchodząc do ciemnego magazynu, Madeline pomyślała, że jeśli
kiedykolwiek uda się jej wyrwać z rąk przestępców, to i tak nie
174
Anula
ous
l
a
and
c
s
uratuje skóry. Saks z radością udusi ją własnymi rękami za to, że go
nie posłuchała.
175
Anula
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 12
Kenyon wprowadził Madeline do biurowego pomieszczenia.
- Znowu się spotykamy, panno Delaney - odezwał się drwiącym
tonem siwowłosy, wytworny mężczyzna rozparty za biurkiem. Za
jego plecami stał ochroniarz. Ponury, potężny drab.
Madeline skupiła całą uwagę na innym mężczyznie. Siedzącym
na krześle przed biurkiem.
Saks nie okazał zaskoczenia. Na jego nieruchomej twarzy nie
drgnął ani jeden mięsień.
- Cóż to, Carstairs? - W głosie Hollingwooda przebijało teraz
rozbawienie. - Czyżby już ci się znudziła twoja nowa, mała
dzierlatka?
- Ona nie jest moją dzierlatką - odparł Saks. Nieprzychylnym
wzrokiem patrzył prosto w twarz Madeline. - Od chwili gdy morze
wyrzuciło na brzeg tę kobietę, miałem z nią same kłopoty.
Te słowa ubodły Madeline. Wprawdzie w myśli powtarzała
sobie, że Saks kłamie, żeby Hollingwood się nie zorientował, jak
bardzo mu na niej zależy, ale pomagało to niewiele.
- Panna Delaney potrafi być kłopotliwa - przyznał Hollingwood.
- Ale jeśli jest panu całkowicie obojętna, to dlaczego dał się pan
wplątać w tę jej idiotyczną historię?
- Chciałem zdobyć pamiętnik.
- Po co?
176
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Uznałem, że posłuży mi do zniszczenia pańskiej politycznej
kariery.
- Nie miałem pojęcia, że interesuje się pan polityką.
- Janie. Ale pan tak.
Hollingwood zamilkł. Zastanawiał się nad znaczeniem tych
słów. Po chwili podjął rozmowę.
- Kazałem sprowadzić tu pannę Delaney, aby namówiła pana na
przehandlowanie pamiętnika za jej uwolnienie - oznajmił. - Czyżbym
popełnił omyłkę?
- Przestań się zgrywać, Hollingwood - warknął Saks. Było
widać, że się niecierpliwi. - Pamiętnik jest na sprzedaż. Chcesz go pan
czy nie?
- Czegoś tu nie rozumiem. - Czoło Hollingwooda przecięła
pionowa zmarszczka. - Moi informatorzy z pańskiego dawnego
komisariatu zapewniali mnie, że jest pan nieprzekupny.
- To prawda - przytaknął Kenyon. - W policji wszyscy o tym
wiedzą. - Drwina w jego głosie dobitnie świadczyła o tym, jak nisko
sobie cenił tę cechę charakteru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •