[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieszczęść, tęsknie rozmyślając o kominku w Woodside Inn.
Zatrzymałem się czterdzieści jardów od granicy lasu. Drzewa
rosły tak blisko siebie, że nie było stąd widać autostrady. Na-
rysowałem strzałkę w igliwiu, oznaczającą kierunek do drogi.
Gdybyśmy z jakiegoś powodu stracili orientację w lesie, mogli-
byśmy wędrować tu przez całą noc, wypatrując autostrady.
- Kopmy - powiedziałem, wskazując płaski kawałek terenu
między drzewami.
Wbiłem łopatę w sosnowe igły. Wgryzła się w wilgotną ziemię
pod nimi. Praca z początku szła ciężko, gdyż byliśmy zmarznię-
ci, ale wysiłek sprawił, że oblał nas pot. Już po chwili czułem
wyłącznie piekący chłód na zaczerwienionych policzkach.
Najpierw wytyczyliśmy zarys dołu. Potem zaczęliśmy ko-
pać, a że pracowaliśmy we dwóch, wkrótce ubyło ziemi na dwie
stopy. Kiedy już mi się zdawało, że jest wystarczająco głęboko,
położyłem się w dziurze, a Walter zmierzył, ile musiałoby kopać
jakieś zwierzę, żeby się do mnie dobrać: między Orsonem a po-
wierzchnią powinna zostać stopa ziemi.
Wygramoliłem się i strzepnąłem ziemię z dżinsów, teraz wil-
gotnych i umazanych błotem. Walter oparł się o pień czerwonego
świerku i zapalił papierosa. W niebieskim zmierzchu szczegóły
185-
jego twarzy ginęły w cieniu, lecz mogłem być pewien, że wpa-
truje się we mnie dziwnym wzrokiem. Żar z papierosa rozjarzał
się i przygasał.
- No co? - spytałem, a on pokręcił głową. - No, mów, o co
chodzi? - Znowu zacząłem dygotać.
- My naprawdę zamierzamy zabić człowieka.
- Nie człowieka, Walterze. Typa, który groził, że naśle psy-
chopatę na twoją rodzinę.
- Może ty się nie boisz, Andy, aleja robię w portki. Tej nocy
prawie nie spałem. Nie umiem przestać myśleć, że milion rzeczy
może jutro pójść źle. On może uciec. Pozabijać nas. Może nawet
wie, że tu jesteśmy. Brałeś to pod uwagę? To psychol, a my sobie
z nim pogrywamy.
W oddali trzasnęła gałązka.
- Czy nie robisz tego dla swojej rodziny? - spytałem. - Myśl
o nich, kiedy się boisz. Jak to będzie, gdy zobaczysz, że zwierzę,
które groziło Jennie, wykrwawia się w tej dziurze.
Las stawał się niepokojąco mroczny.
- Jutro może się zrobić nieprzyjemnie - przyznałem. - Może
będziemy zmuszeni... zrobić mu coś, jeżeli nam nie powie tego,
co musimy wiedzieć. Jesteś na to gotowy?
- Będę.
Walter ruszył w stronę autostrady. Podniosłem łopatę i po-
szedłem za nim, licząc kroki od grobu dla Orsona do skraju lasu.
Kiedy wyłoniliśmy się spośród drzew, autostrada była pusta,
a zimna mgła opadała z gór. Teraz widoczność na drodze wy-
nosiła ledwie sto jardów - za nami zaś znajdowała się tylko
nieprzenikniona czerń.
Zostawiłem łopatę opartą o największą sosnę, jaką udało mi
się dojrzeć. Będziemy potrzebowali jakiegoś znaku, żeby odna-
leźć to miejsce w nocy. Gdy wsiedliśmy do samochodu i światła
we wnętrzu zabłysły, a pasy zabrzęczały ostrzegawczo, coś
we mnie pękło. Walter się mylił. Być może mglisty zmierzch
186-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]