[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czyści - zameldował jeden ze stra\ników. - W przenośnym sensie, oczywiście...
- śe się człowiek raz czy drugi nie umyje, to jeszcze nie znaczy, \e brudas - warknął Jakub.
- Zapraszamy na pokoje. - Majordomus skłonił się i wskazał gościnnie uchylone drzwi
prowadzące do jakiegoś rzęsiście oświetlonego pomieszczenia.
Sala balowa zrobiła wra\enie nawet na Jakubie. Zciany wzniesiono z nagiej cegły, surowa
kamienna posadzka została wygładzona przez miliony stóp. Grube dębowe belki stropowe
poczerniały ze starości. Złocone kandelabry płonęły setkami świec. Stoły nakryte obrusami
uginały się od jadła. W powietrzu unosiła się woń pieczonego mięsiwa, wina, rozgrzanego
wosku oraz zetlałych ubrań, które przez wiele stuleci spoczywały wraz ze swoimi
właścicielami w trumnach. Wampirów było kilkadziesiąt. W głębi sali, na podwy\szeniu,
siedział ciemnowłosy mę\czyzna. Na ich widok wstał z bogato zdobionego fotela. Ubrany był
w coś, co Piotrusiowi wydało się \upanem.
- Ha! - ryknął. - Oto jeden z najpiękniejszych dni w moim \yciu. Nareszcie wpadł w me ręce
sam Jakub Wędrowycz, egzorcysta, na którego ponoć nie ma mocnych...
- Przynajmniej do tej pory. - Jakub skłonił głowę. - Zwietnie mówi pan po polsku, panie
Dracula. Niech zgadnę, szlifował pan nasz piękny język, \ebrząc na Dworcu Centralnym w
Warszawie?
Po sali przebiegł szmer zgrozy. Ale ksią\ę tylko się roześmiał.
- Myślałeś, \e mnie sprowokujesz i dzięki temu zginiesz natychmiast? - parsknął. - Bez
obawy, niewolniku. I tak zgładzimy was szybko i prawie bezboleśnie.
- To nie na palach? - zdziwił się Piotruś.
- Nie. Drewno deformuje ciało, a ja mam co do waszych zwłok inne plany. Ale to dopiero
przed świtem. A na razie cieszcie się ostatnim balem w \yciu.
Klasnął w dłonie. Muzykanci, ukryci dotąd we wnęce, zaczęli rzępolić na skrzypcach.
- Zapraszamy do stołu. - Nicolae wyrósł jak spod ziemi. - Jedzcie, pijcie i bawcie się... A\ do
rana.
- No, napić się zawsze mo\na - przyznał Jakub. - Choć z drugiej strony, sam nie wiem,
zdrowie nieboszczyka mamy pić? - Aypnął na księcia.
- A i potańczyć po raz ostatni nie zawadzi. - Semen spojrzał na kilka bladolicych kobiet.
Usiedli przy stole. Jakub przerzucił z półmiska na talerz golonkę, Semen wolał podelektować
się pieczoną gąską. Piotruś wcinał pizzę z salami. Jedzenie było bardzo dobre. Wampiry te\
zajęły miejsca i jadły z apetytem. Nicolae kręcił się między stołami, w du\ym wiklinowym
koszu roznosił butelki.
- Mo\e winka? - zaproponował podró\nikom. - Mam tu na przykład Bordeaux rocznik 1812.
Winogrona zrywano, gdy wokół winnicy toczyła się za\arta bitwa, ponoć czuje się w nim
zapach prochowego dymu...
- Poproszę Saint Brieuc rocznik 1863 - polecił Semen. - Bardziej będzie pasowało do gęsiny.
- A jest coś mocniejszego? - zainteresował się Jakub. - I nie tak wykwintnego. Jako prosty
człowiek ze wsi przywykłem do prostych trunków.
- Mamy mołdawski koniak", tegoroczny.
- To poproszę. Stuknęli się kieliszkami.
- Dobra - mruknął Jakub do Semena. - Mamy dwa zadania. Po pierwsze, uratować tyłki, po
drugie, wytłuc tę hołotę do nogi. A mo\e nawet odwrotnie, wykończenie gadzin jest
wa\niejsze ni\ dbanie o nasze zady.
- Weto - burknął kozak. - Tyłki uratować musimy, bo przecie\ jedziemy do Egiptu pomóc
mojemu wnukowi.
- Faktycznie, prawie zapomniałem - przyznał egzorcysta. - Z drugiej strony, sam nie wiem, on
jest jeden, a likwidując to gniazdo, wybawimy setki ludzi.
- O\ cholera! - Jego kompan rąbnął pięścią w stół. - To jakieś Rumuny, których nawet nie
znasz, są dla ciebie wa\niejsze ni\ wnuk najlepszego przyjaciela?
- Fakt. Przepraszam. - Wędrowycz poło\ył uszy po sobie. - W takim razie ratujemy siebie,
jeśli i ich przy okazji wykończymy, to dobrze, ale priorytetem będzie od tej chwili dotarcie do
Egiptu.
- Tylko czy to w ogóle mo\liwe? - bąknął Semen. -Nie mamy broni. Nie mamy sojuszników.
- Najlepszym sojusznikiem człowieka jest jego rozum. A tego nigdy mi nie brakowało.
Kozak, słysząc to buńczuczne zapewnienie, lekko pobladł. Naraz poczuł, \e \yciowy
optymizm go opuszcza.
- Broń niby jest - zauwa\ył Piotruś. - Mo\na przerobić butelki na tulipany.
- Samym szkłem cię\ko zar\nąć wampira - odparł Jakub. - Zwłaszcza niepoświęconym.
Mamy sterowiec...
To mo\e być świetna broń, o ile uda nam się go wysadzić w powietrze. To w końcu ponad
tysiąc metrów sześciennych wodoru, powinno zamek zdmuchnąć z powierzchni ziemi.
- Niezupełnie - odparł Semen. - Wodór jako taki będzie się po prostu palił. śeby wybuchło,
trzeba by główny balon dopompować czystym tlenem. Dopiero mieszanka w odpowiednich
proporcjach jest wybuchowa jak diabli.
- Palił... Da temperaturę na dziedzińcu rzędu tysiąca stopni Celsjusza - kalkulował egzorcysta.
- To wystarczy, \eby puścić warownię z dymem. Podczas po\aru będzie łatwo w zamieszaniu
wywiać, ale i większość wampirów zdoła uciec.
- Te\ nie. - Piotruś pokręcił głową. - Po pierwsze to się wypali bardzo szybko, po drugie, te
mury są zbudowane z kamienia. Wytrzymają. Trzeba coś innego pilnie wymyślić, bo czasu
coraz mniej.
Orkiestra zmieniła muzykę na bardziej taneczną. Większość gości przyjęcia, podjadłszy,
wstała od stołów, jedne wampiry tańczyły z damami, inne snuły się po sali, plotkując, pijąc
wino lub oglądając obrazy.
- Pora się tu trochę rozejrzeć. - Jakub odsunął talerz, na którym została tylko ogryziona kość. -
pogadać z naszym gospodarzem, jak tego grzeczność wymaga.
Ruszyli. Na ścianach pyszniły się malowidła przedstawiające najbardziej chwalebne czyny
rumuńskiego orę\a. Wisiała tu tak\e niezła kolekcja broni, zarówno miejscowej, jak i
zdobytej w walkach z Turkami. Podró\ników zaswędziały palce, niestety, eksponaty
zawieszono ciut za wysoko.
- Ty popatrz, jakaś znajoma gęba. - Jakub wskazał jeden z portretów. - Wygląda zupełnie jak
ten, któregośmy zeszłej nocy zaciukali.
- Tak, tak, doniesiono mi ju\ o tragicznej śmierci mego kuzyna księcia Mikozsa - powiedział
Dracula podchodząc do nich z kieliszkiem szampana w ręce - Swoją drogą, zaskoczyliście
mnie. Wprawdzie nie był wampirem wysokiej klasy - uśmiechnął się skromnie - ale nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]