[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmieszanie. Nie mógł się przyjacielowi przyznać, ile
go kosztuje odgrywanie dobrodusznego opiekuna
Jenny. Zdając sobie sprawę, iż Jenna wbiła sobie do
głowy, że jest w nim zakochana, bał się jej tknąć, aby
nie utwierdzić dziewczyny w tym romantycznym
przeświadczeniu. Zarazem jednak wściekał się na
samą myśl, iż po jego wyjezdzie może, na złość sobie
i jemu, przespać się z pierwszym lepszym mężczyz-
ną, jaki się nawinie.
Dziś byli umówieni na dłuższy wypad. Pojechali
do Loredo, a następnie, po przekroczeniu granicy
z Meksykiem, dotarli do nocnej restauracji o nazwie
,,La Casa Rojo , cieszącej się wątpliwą sławą najgor-
szej mordowni w bliższej i dalszej okolicy. Tańczyli,
popijali margerity, chłonęli ,,koloryt lokalny . Byli
świadkami dwóch bójek na pięści, widzieli, jak
handlarze narkotyków jawnie dokonują swoich po-
kątnych transakcji, jak prostytutki odchodzą do
pokoi na piętrze z poderwanymi przed chwilą przy
barze klientami, widzieli nawet parę, która bez
110 Beverly Barton
żenady, na oczach wszystkich, kopulowała w ciem-
nym kącie sali.
Jenna coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że
zamiast przeżyć kolejną egzotyczną przygodę, sta-
nęła twarzą w twarz z nieznanym sobie, ciemnym
i groznym obliczem świata, o którego istnieniu nie
miała dotąd pojęcia. Brent wyczuł jej dyskomfort.
Masz dosyć? zapytał.
Skinęła głową.
Oj tak! przytaknęła skwapliwie. Nie przy-
puszczałam, że są miejsca gorsze niż ,,Sakwa czy
,,Dziurawe Wiadro .
Brent uregulował więc rachunek i otoczywszy
Jennę ramieniem, jął torować drogę przez tłum
pijaków, ćpunów i wszelkiego rodzaju mętów. %7łało-
wał, że nie ma zwyczaju nosić przy sobie broni,
a przede wszystkim, że nie wyprowadził stąd Jenny,
gdy tylko się zorientował, dokąd trafili.
Nagle dwóch młodych Meksykanów zastąpiło im
drogę. Uśmiechali się prowokacyjnie. O cholera!
Bezczelnie przypatrywali się Jennie, wymienili na jej
temat jakieś nieprzyzwoite uwagi. Brent znał hisz-
pański na tyle, by zrozumieć, że są to sprośne aluzje.
Wiedział, że może jedynie spróbować ich odstra-
szyć, przybierając jak najbardziej wojowniczą po-
stawę. Skutek był taki, że młodzieńcy co prawda
przestali się uśmiechać, lecz nadal tarasowali im
drogę. Brent przywołał na pomoc całą swą znajo-
mość hiszpańskiego, po czym oświadczył napast-
Jenna 111
nikom, co ich czeka, jeżeli natychmiast nie odejdą.
Jego przemówienie może nie było wzorem języko-
wej poprawności, niemniej okazało się w swej
zasadniczej treści przekonujące.
Najpierw jeden napastnik odsunął się na bok,
a potem drugi. Brent szybko pociągnął Jennę do
wyjścia.
Szybko do samochodu i zwiewajmy! powie-
dział, kiedy wydostali się na zewnątrz.
Najadłam się strachu przyznała się Jenna,
biegnąc za nim przez parking. Coś ty im powie-
dział?
Lepiej żebyś nie wiedziała.
Usłyszeli odległy grzmot i błyskawica przecięła
wschodnią część nieba. Wiosenna burza, domyślił
się Brent. A my zmierzamy w sam jej środek!
Pomógł Jennie wsiąść, wskoczył na miejsce kie-
rowcy, uruchomił silnik i już po chwili wyjechali
z parkingu na główną drogę. Jenna przysunęła się
i oparła o jego ramię.
Nie masz już dosyć zwiedzania podrzędnych
mordowni? zapytał Brent.
Oj chyba tak. Jenna aż się wzdrygnęła. Nie
miałam pojęcia o istnieniu tego rodzaju miejsc.
Byłam naiwna.
Czeka nas długa droga. Oprzyj się wygodnie
i spróbuj zasnąć.
Jenna czule pocałowała go w policzek.
Jesteś wspaniały. Zresztą sam wiesz najlepiej.
112 Beverly Barton
Ty też jesteś wspaniałą dziewczyną. Objął ją
prawą ręką i przyciągnął do siebie. Jenna położyła
mu głowę na ramieniu i z cichym westchnieniem
zamknęła oczy.
Przed nimi ciągnęła się długa, tonąca w ciemno-
ściach droga. W miarę jak jechali na wschód, burza
wzmagała się, grzmoty i błyskawice stawały się
coraz częstsze. Kiedy przekroczyli granicę i od
Loredo dzieliło ich jeszcze około czterdziestu kilo-
metrów, nastąpiło prawdziwe oberwanie chmury.
Zalewająca przednią szybę woda zredukowała wi-
doczność niemal do zera, a potężne boczne po-
dmuchy wiatru groziły zepchnięciem samochodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]