[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domości od człowieka, który zginął czterdzieści godzin wcześniej, przygotowania
zarządzone przez pułkownika Papanina nabierały rozpędu i wszystko wskazywało
na to, iż umożliwią mu wygranie pojedynku, zanim się on na dobre rozpocznie.
57
* * *
W niedzielne południe Leonid Breżniew, Pierwszy Sekretarz Komunistycznej
Partii Związku Radzieckiego wkroczył energicznie do biura pułkownika Papani-
na, w towarzystwie generała Borysa Syrtowa.
Gdy zdjął futrzane okrycie, okazało się, że jest ubrany, jak zazwyczaj, w ciem-
ny szykowny garnitur biznesmena. Gęste włosy miał starannie zaczesane w De-
troit można by go było z łatwością wziąć za pracownika koncernu Forda. Nikt nie
pomógł mu przy zdjęciu płaszcza, ponieważ pierwszy sekretarz nie znosił nadska-
kiwania. I jak zwykle przeszedł od razu do rzeczy.
Papanin, daję panu pod komendę sześć statków z floty trawlerów k49, śmi-
głowcowiec Gorki i statek badawczy Rewolucja . %7ładen z tych obiektów nie
może wzbudzać podejrzeń, że bierze udział w operacji militarnej. To są statki cy-
wilne i tak ma to wyglądać. Rozumiemy się?
Ma nie być żadnych międzynarodowych incydentów.
%7ładnych incydentów zgodził się Breżniew. W maju planujemy
w Moskwie spotkanie na szczycie z prezydentem Stanów Zjednoczonych i mam
nadzieję, że dojdzie ono do skutku, więc niech pan będzie ostrożny.
Trzeba się liczyć z możliwością wypadku stwierdził Papanin bez ogró-
dek. Znam ten rejon. Wszystko może się tam zdarzyć. Ludzie wpadają do wody
i toną w kanałach lodowych, giną na zawsze w śnieżnej zadymce.
Breżniew uniósł przed sobą otwartą dłoń. Bez szczegółów, proszę! Rze-
czywiście, pomiędzy incydentem a wypadkiem istnieje ogromna różnica. I to jest
pańskie pole działania. Szerokie brwi uniosły się, gdy ciągnął z emfazą.
Ale musi pan przyprowadzić z powrotem Gorowa. Ani on, ani mapy Katarzyny
nie mogą nigdy dotrzeć do Waszyngtonu. Przybyłem tu osobiście, by podkreślić
ogromne znaczenie tej kwestii.
Jesteśmy trzy ruchy przed Amerykanami odparł Papanin. I to się
liczy.
Ale musimy utrzymać się na przedzie. Breżniew spojrzał na Syrto-
wa trzymającego skórzaną aktówkę, niewielkiego mężczyznę o szczupłej twarzy,
w której tkwiły irytujące oczy. Generał przekaże panu kody i długości fal, by
mógł pan komunikować się ze statkami. Wszystkie jednostki otrzymały już rozkaz
skierowania się w rejon, o który nam chodzi.
Chciałbym wyjechać natychmiast Papanin wziął teczkę z rąk Syrtowa.
Sądzę, że wówczas dotrzemy na czas. Breżniew ścisnął Sybiraka za ramię.
Igor, pan musi zdążyć. Musi.
W chwili gdy Papanin wchodził na pokład zatłoczonego bizona, zegar w Mur-
mańsku wskazywał trzecią po południu. O trzeciej po południu, w niedzielę, 20
58
lutego, w Murmańsku była już noc, jasna, księżycowa noc. Cztery dysze samo-
lotu grały narastającym wizgiem. Sybirak umościł się w prowizorycznym fotelu
w pobliżu kabiny pilota i przyjrzawszy się mapie zaznaczył najnowszą pozycję
amerykańskiego lodołamacza Elroy . Za nim, stłoczeni na gołym pokładzie, le-
żeli otuleni futrami mężczyzni. Każdy z nich miał karabin. Gigantyczne dysze na-
brały mocy, buchnęły śniegiem odbitym od świeżo uprzątniętego pasa startowego.
Po chwili z wieży kontrolnej nadeszło pozwolenie na start i maszyna ruszyła.
Z wieży widać było ognisty blask wydobywający się z tylnej części osłony sil-
ników, gdy maszyna kołowała na właściwy pas startowy. Potem ożyła naprawdę,
dysze ryknęły jak prawdziwy bizon, koła śmignęły po pasie, oderwały się od zie-
mi. Gdy bombowiec rozpoczął stromą wspinaczkę, odrzut uderzył w pas startowy
jak ogień z broni palnej, zmiatając śnieg z betonu i wzniecając chmury wirującej
bieli. Pięć minut pózniej samolot stanowił jedynie mglisty ślad na nocnym nie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]