[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dem matematycznym, bo łyków było dwadzieścia i jeden.
Potem grali w stukułkę, a jednoroczniak Marek wygłaszał przy dokupowaniu
kart mnóstwo nabożnych sentencji zaczerpniętych z Pisma Zwiętego.
Gdy dostał waleta, wołał:
Panie mój, poniechaj mi tego waleta i tym razem, aby mi owoce dobrego
przyniósł, zanim nawozić i orać będę.
A gdy wszystkich ogarniał gniew, że dobierając karty stale dostawał atu, nawet
gdy wyciągał ósemkę, wtedy jednoroczny ochotnik Marek wołał wielkim głosem:
Azali niewiasta mająca groszy dziesięć, a zgubiwszy jeden, nie zapaliłaby
świecy, nie przetrząsnęłaby domu swego, póki nie znajdzie grosza onego? A skoro
znalazła, zwoła sąsiady swe i przyjaciółki serca swego, wołając: Radujcie się,
albowiem dostałam ósemkę i dokupiłam atutowego króla wraz z asem . Dajcie
już te karty, wszyscyście wpadli.
Jednoroczny ochotnik Marek miał doprawdy wyjątkowe szczęście w kartach.
Podczas gdy inni przebijali sobie nawzajem atuty, on bił te przebite już lewy za-
128
wsze najwyższym atu, tak że jeden za drugim niesłusznie wpadali, a jednoroczny
ochotnik Marek brał lewę za lewą i wołał do przegrywających:
I nastanie po miastach wielkie trzęsienie ziemi i głód, i zaraza, a ogniste
znaki na niebie pokazywać się będą.
Wreszcie wszyscy mieli już tego dość; przestali więc grać, gdy telefonista
Chodounsky oświadczył, że przegrał swój żołd za całe półrocze naprzód. Był tym
bardzo zgnębiony, a Marek domagał się rewersów, aby przy wypłacie żołdu na-
leżność wypłacana była nie Chodounskiemu, lecz jemu.
Nie martw się, Chodounsky pocieszał go Szwejk jeśli będziesz miał
szczęście, to polegniesz w pierwszej potyczce, a Marek dostanie figę, nie twój
żołd. Podpisz mu rewers i kpij sobie z niego.
Uwaga o możliwości padnięcia w pierwszej potyczce dotknęła Chodounskie-
go bardzo niemiłe. Odpowiedział z całą stanowczością:
Ja paść nie mogę, bo jestem telefonistą; telefoniści siedzą zawsze w miejscu
bezpiecznym, a druty się przeprowadza albo poprawia dopiero po bitwie.
Jednoroczniak Marek wywodził, że telefoniści, wręcz przeciwnie, narażeni są
na wielkie niebezpieczeństwo, bo nieprzyjacielska artyleria szuka zawsze przede
wszystkim telefonistów. %7ładen telefonista w swoim schronie nie jest bezpieczny.
Choćby się schron znajdował dziesięć metrów pod ziemią, to i tam go nieprzyja-
cielska artyleria znajdzie. %7łe telefoniści giną jak muchy, o tym świadczy fakt, że
gdy opuszczał Bruck, to właśnie urządzali tam dwudziesty ósmy kurs dla telefo-
nistów.
Chodounsky spoglądał na mówiącego okiem posmutniałym, co pobudziło
Szwejka do przyjacielskiej uwagi:
Całe telefonowanie to też ładna bujda i szwindel.
Nie gadajcie, kumie odpowiedział Chodounsky.
Zajrzę do swoich notatek dotyczących dziejów batalionu rzekł Ma-
rek. Co też tam jest pod literą Ch?. . . Chodounsky, Chodounsky. Aha, jest.
Telefonista Chodounsky zasypany przy wybuchu miny. Ze swego grobu telefo-
nuje do sztabu: "Umieram, i winszuję batalionowi zwycięstwa."
Powinieneś być zadowolony rzekł Szwejk. Czy może pragniesz do-
dać coś od siebie? Pamiętasz tego telegrafistę z Titanica , który, gdy statek już
tonął, ciągle telegrafował na dół do zanurzającej się kuchni pytając, kiedy naresz-
cie będzie obiad.
Mnie na szczegółach nie zależy rzekł jednoroczny ochotnik. Ewentu-
alnie można przedśmiertne zdanie Chodounskiego uzupełnić na przykład okrzy-
kiem: Pozdrówcie ode mnie naszą żelazną brygadę!
Rozdział 4
Marschieren! Marsch!
Po przyjezdzie do Sanoka okazało się, że ci, co jechali razem z Balounem,
który puszczał wiatry po wielkiej wyżerce, mieli rację. Będzie kolacja, a oprócz
kolacji rozdawany będzie komiśniak za te wszystkie dni, w których żołnierze chle-
ba nie otrzymywali. Okazało się także, że właśnie w Sanoku znajduje się sztab
żelaznej brygady , do której przydzielony został batalion 91 pułku piechoty. Po-
nieważ linia kolejowa, prowadząca stąd pod sam Lwów, a w kierunku północ-
nym na Wielkie Mosty, nie była uszkodzona, przeto było zagadką, dlaczego sztab
wschodniego odcinka wydał dyspozycję, aby żelazna brygada ze swoim szta-
bem koncentrowała się sto pięćdziesiąt kilometrów za frontem, skoro przebiegał
on w owym czasie od Brodów w stronę Bugu, a potem wzdłuż rzeki na północ ku
Sokalowi.
Ta wysoce interesująca kwestia strategiczna została rozstrzygnięta w sposób
wyjątkowo prosty, gdy kapitan Sagner składał w Sanoku meldunek o przybyciu
batalionu.
Adiutantem brygady był tam kapitan Tayrle.
Bardzo się dziwię rzekł kapitan Tayrle że nie otrzymaliście dokład-
nych wiadomości. Marszruta jest przecież z góry podana. O trasie swego mar-
szu powinniście byli, rzecz prosta, powiadomić nas zawczasu. Podług dyspozycji
sztabu głównego przybyliście o dwa dni za wcześnie.
Kapitan Sagner zaczerwienił się z lekka, ale nie przyszło mu na myśl, aby
się legitymować tymi wszystkimi telegramami szyfrowanymi, jakie otrzymywał
w ciągu całej jazdy.
Ja się panu bardzo dziwię rzekł adiutant Tayrle.
Zdaje mi się, że wszyscy oficerowie są z sobą na ty odpowiedział
kapitan Sagner.
Niech i tak będzie zgodził się kapitan Tayrle. Powiedz mi, czyś ty
w służbie czynnej, czy rezerwista? Ach tak, aktywny! A, to całkiem co innego. . .
Tu panuje taki zamęt, że sam diabeł się nie rozezna w tym wszystkim. Przejechało
130
tędy bardzo wielu takich idiotów-podporuczników rezerwy. Kiedyśmy się cofali
spod Kraśnika i od Limanowej, to wszyscy ci niby-podporucznicy potracili głowy,
jak tylko zobaczyli patrol kozacki. My w sztabie nie lubimy takich pasożytów.
Taki fujara po skończeniu gimnazjum wstępuje do wojska albo jako jednoroczniak
zda egzamin oficerski, a potem głupieje dalej jako cywil, a gdy trzeba ruszyć na
wojnę, to taki pan robi ze strachu w majtki.
Kapitan Tayrle splunął i poufale poklepał kapitana Sagnera po ramieniu:
Zabawicie tu ze dwa dni. Postaram się, żeby wam się nie przykrzyło. Mamy
tu takie ładne kurewki Engelhuren 1. Potańcujemy sobie. Jest tu także córka jed-
nego generała, która dawniej uprawiała miłość lesbijską. Przebieramy się wszyscy
w suknie kobiece i bywa wesoło; zobaczysz, co ona potrafi. Taka sucha małpa, że
trudno sobie wyobrazić, ale zna się na rzeczy, przyjacielu. Ananas pierwszej kla-
sy, zresztą zobaczysz. Pardon! zawołał nagle. Będę znowu wymiotował!
Powtarza się to dzisiaj już trzeci raz.
Kiedy po chwili wrócił, tłumaczył się Sagnerowi, że to skutki wczorajszego
wieczoru, w którym uczestniczył także oddział inżynieryjny. Tłumaczył się zaś
tylko dlatego, aby kapitan Sagner widział, jak tu bywa wesoło.
Z dowódcą oddziału inżynieryjnego, który miał także stopień kapitana, za-
poznał się kapitan Sagner bardzo szybko. Do kancelarii wpadł chłop jak tyka
chmielowa, niby w półśnie przeoczył obecność kapitana Sagnera i w tonie naj-
familiarniejszym zwrócił się do kapitana Tayrle:
Co robisz, stara świnio? Wczoraj wieczorem ładnie urządziłeś naszą hra-
biankę! Usadowił się na krześle i waląc się trzciną po łydkach, wołał: Pękam
ze śmiechu, gdy sobie przypominam, żeś jej porzygał całe łono. . .
Masz rację odpowiedział Tayrle wczoraj było rzeczywiście bardzo
wesoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]