[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na razie!
- Do zobaczenia w Głębocku!
Pułkownik wyszedł, a ja z żalem pomyślałem, że nie udało mi się spytać go o
Kurowlewa ani o Irinę... Zresztą, Irina nie wydała mi się tak ważna! Ale Kurowlew! Ciekawe,
co Owsianow powiedziałby, gdyby dowiedział się, że Okoński widział go składającego
wizytę Kochowi. Jeśli związek Kocha z Bursztynową Komnatą odpada, to co sprowadziło
tajemniczego Rosjanina z wizytą do barczewskiego więzienia? Próba wydobycia od byłego
gauleitera wiadomości o miejscu ukrycia zrabowanych Rosjanom dzieł sztuki? A może?...
Tak, to wydało mi się prawdopodobne! Koch nabrał nagle ochoty do mówienia o Katyniu i
ktoś musiał mu delikatnie przypomnieć, że wydany nań wyrok śmierci jest wciąż aktualny i
może być w każdej chwili wykonany!
Ale co dzisiaj łączy Kurowlewa z Genschem? I to wyjaśnimy!
- Uaa! - rozległo się smaczne ziewnięcie i w drzwiach jadalni ukazała się Zośka. - Pan
Rzecki zaraz zejdzie, uuaa! - ziewnęła jeszcze smaczniej. - Co robimy?
- Wyskoczymy na bartoszycką szosę, aby powitać i zorientować w sytuacji
przybywającego i szczególnie zainteresowanego współpracą polsko-niemiecką w tropieniu
Bursztynowej Komnaty i wilczycy z jantaru znamienitego dziennikarza, niejakiego Zygę.
- Zciąga pan posiłki! - skinęła z uznaniem głową.
Pan Onufry zszedł na dół, a raczej sfrunął, świeży był bowiem jak skowronek.
Wyjaśniłem mu co i jak, nie pomijając hipotezy Owsianowa co do motywów niewykonania
wyroku na Kochu, ku której się zresztą przychylił, i pojechaliśmy.
Nie musieliśmy długo czekać pod tablicą z napisem Górowo Iławeckie wita , gdy na
szosie ukazał się nieco wgnieciony pyszczek malucha mego przyjaciela. Zasalutował nam
klaksonem i już na pobliskiej skarpie tłumaczyłem Zydze w czym rzecz. Najbardziej
spodobała mu się wilczyca z jantaru:
- Czy to nie dowód, że chodzi tu o Komnatę?! - zawołał.
- Właśnie jesteśmy tu po to, żeby tę sprawę wyjaśnić! - wtrąciłem. - A ty, panie
dziennikarzu masz w miarę możliwości nie spuszczać z oka Towarzystwa Przez Historię
do Przyjazni , a nas w ogóle nie znać. No, a teraz ruszaj do internatu. Niemcy jeszcze chyba
śpią...
- Dobra - zaśmiał się Zyga. - Obudzę ich na poranny wywiadzik. O, patrzcie, udało mi
się nawet zdobyć od kolesia reporterski magnetofonik - pomachał wyciągniętym z kieszeni
cackiem firmy Panasonic! Wątpię, czy znajdzie się tu bardziej dziennikarski dziennikarz ode
mnie!
- Szkoda, że ci nie wpadło do genialnej dziennikarskiej głowy skombinować
komórkowiec.
- Ależ proszę - Zyga wyciągnął z drugiej kieszeni czarne pudełeczko. - Telefony łączą
w obie strony!
Wybuchnęliśmy śmiechem, a Zyga wskoczył do malucha i pomknął terkocąc
przerdzewiałym tłumikiem.
Nieco dostojniej ruszyliśmy przez Górowo do Głębocka. Raptem Rzecki doszedł do
wniosku, że jest tylko zawadą w naszej akcji i musiałem go długo i serdecznie zapewniać o
jego ogromnym znaczeniu. Dowodem tego było przecież jedyne, co prawda spaprane przez
nas, znalezisko.
- No dobrze - raczył się wreszcie rozchmurzyć. - Jeszcze nasypię tej wilczycy na
ogon!
Wjeżdżaliśmy do Lelkowa.
- Ależ sala gimnastyczna! - Zośka odwróciła się za mijaną szkołą. - Nam w Aodzi by
się takie przydały!
- Czegóż chcecie - wzruszyłem ramionami - wystarczyło, że władze przestały
traktować przesiedlonych tu w 1947 roku Aemków jak zbrodniarzy, a poczuli się na tych
krańcach Mazur jak u siebie, w Bieszczadach, i proszę... w Pareżkach widziałaś wzniesiony
przez nich krzyż, tu nowoczesną salę gimnastyczną. Mieszkasz i to dobrze w internacie
liceum ukraińskiego...
- No tak... - skinęła głową Zosia.
- Aha, a propos mieszkasz . Chciałbym, żebyś bliżej zainteresowała się swoją
współlokatorką, Iriną. Ale, ostrożnie, pamiętaj!
- Się nie zapomni - parsknęła śmiechem. - Widzę, że pan rozciąga sieci!
- Tylko żebym wiedział, w którą stronę mam to zrobić! - odpowiedziałem śmiechem.
- Czyżby przewidywał pan zbrojną akcję? - mrugnęła do mnie chluba łódzkich
dziewcząt, podnosząc z półki zardzewiałą chlubę rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego,
tetetkę .
- Nie kpij - odpowiedziałem poważnie. - To śmiercionośna broń.
- Co? - wpatrzyła się we mnie Zosia, jak owo cielę w malowane wrota.
- A to, że jak wróg zobaczy ją w moim ręku, to murowane, że umrze ze śmiechu!
- Hi! Hi! - zachichotał pan Onufry.
- Na litość boską! - zawołałem. - Toż tetetka razić ma wroga, nie najcenniejszego
sojusznika!
Tak to w wesołym nastroju wjechaliśmy do Głębocka i skręciliśmy w łagodny zjazd
ku jezioru, obok ośrodka wypoczynkowego. Zatrzymałem Rosynanta opodal szykujących się
do penetracji jeziornej głębi nurków z Rekina i Delfina ...
Jezioro Głębokie nie zdradzało na pierwszy rzut oka, że ukrywa w swej toni
Bursztynową Komnatę lub chociaż których z pomniejszych skarbów. Niezbyt wielkie,
owalnie rozciągnięte wzdłuż osi północ-południe, otoczone było płaskimi pagórkami
porośniętymi po północno-wschodniej stronie lasem.
Do pomostu dobijała właśnie łódka. Sterczące z niej wędki świadczyły, że wraca z
połowu.
Ku Zośki i mojemu zdziwieniu Rzecki szybko podreptał w stronę cumujących łódkę
rybaków.
- Co też dostrzegł w tej krypie nasz pan jasnowidz? - mruknęła towarzyszka, patrząc
jak Rzecki, zgodnie ze swą naturą, gestykuluje zawzięcie przed, jak mi się zdawało,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]