[ Pobierz całość w formacie PDF ]

które pamiętała, jest fałszywe.
Ale wcale tak nie czuła. Kiedy pieczęć zapłonęła na jej ramieniu, stała się tą wersją samej
siebie, która zaistniałaby, gdyby została przyjęta przez lud surowych wojowników i żyła
wśród nich ponad dekadę.
Zrzuciła buty. Jej włosy stały się krótsze, a na twarzy pojawiła się blizna biegnąca od nosa
przez prawy policzek. Szła jak wojownik, skradała się, a nie spacerowała.
Dotarła do części pałacu przeznaczonej dla służących, niedaleko stajni, po lewej miała
Cesarską Galerię.
Przed nią otworzyły się drzwi. Wyszedł zza nich Zu, wysoki, o mięsistych wargach. Miał
rozcięte czoło  krew przesączyła się przez bandaż  i ubranie poszarpane po upadku.
W jego oczach ujrzała burzę. Na jej widok uśmiechnął się szyderczo.
 Już po tobie. Pieczętujący Krwią doprowadził nas prosto do ciebie. Sprawi mi
przyjemność...
Przerwał, kiedy Shai błyskawicznie rzuciła się do przodu i uderzyła dłonią o jego
nadgarstek, łamiąc go i wyrywając mu miecz z palców. Gwałtownie poderwała rękę, wbijając
ją kantem w jego gardło. Następnie zacisnęła pięść i mocno uderzyła go w pierś, miażdżąc
sześć żeber.
Zu zatoczył się do tyłu i sapnął, a w jego oczach malowało się absolutne zaskoczenie.
Miecz uderzył z brzękiem o ziemię. Shaizan minęła go, wyciągnęła nóż zza pasa Zu i rozcięła
wiązanie jego płaszcza.
Mężczyzna padł na ziemię, pozostawiając płaszcz w jej dłoniach.
Mogłaby mu może coś powiedzieć. Ale Shaizan nie miała cierpliwości do dowcipnych
komentarzy i szyderstw. Wojownik zawsze pozostawał w ruchu, jak rzeka. Bez zatrzymywania
się owinęła się płaszczem i weszła w korytarz za plecami Zu.
Mężczyzna z trudem łapał oddech. Przeżyje, ale przez wiele miesięcy nie wezmie miecza
do ręki.
Zauważyła ruch na drugim końcu korytarza  istoty o białych kończynach, zbyt chude, by
były żywe. Shaizan przygotowała się, przyjmując postawę z ciałem zwróconym w bok, twarzą
w stronę korytarza, i lekko ugiętymi nogami. Nieważne, ile potworów miał Pieczętujący
Krwią, nieważne, czy zwycięży.
Liczyło się wyzwanie.
Było ich pięciu, przybrali postać mężczyzn z mieczami w rękach. Z grzechotem kości szli
korytarzem, a ich bezokie czaszki przyglądały się jej bez wyrazu, poza tym niezmiennym
uśmiechem spiczastych zębów. Niektóre fragmenty szkieletów zostały zastąpione drewnem
wyrzezbionym tak, by naprawić kości zniszczone w walce. Każdy stwór miał na czole
świecącą czerwoną pieczęć  krew była niezbędna, by dać im życie.
Nawet Shaizan nigdy wcześniej nie walczyła z takimi potworami. Dzgnięcie ich nic by nie
dało. Ale te kawałki, które zostały zastąpione  niektóre były fragmentami żeber lub innymi
kośćmi, których szkielet nie powinien potrzebować do walki. Gdyby kości zostały połamane
lub usunięte, czy stwór przestałby działać?
Wydawało się, że to jej największa szansa. Nie zastanawiała się dłużej. Shaizan kierowała
się instynktem. Kiedy stwory do niej dotarły, zamachnęła się płaszczem Zu i zarzuciła go na
głowę pierwszego. Zaczął się szarpać, walcząc z tkaniną, podczas gdy ona zwarła się z drugą
istotą.
Przyjęła cios na sztylet, który zabrała Zu, po czym podeszła tak blisko, że poczuła zapach
kości, i sięgnęła tuż pod żebrami. Chwyciła kręgosłup i szarpnęła, wyrywając kilka kręgów,
a krawędz mostka rozcięła jej ramię. Wszystkie kości szkieletu wydawały się zaostrzone.
Stwór upadł z grzechotem kości. Miała rację. Po usunięciu kluczowych kości stwór nie
dawał się ożywić. Shaizan odrzuciła garść kręgów na bok.
Pozostały cztery. O ile wiedziała, szkielety nie męczyły się i były nieustępliwe. Musiała
być szybka, by stwory jej nie obezwładniły.
Trzy z tyłu zaatakowały ją  Shaizan uchyliła się i zbliżyła do pierwszego w chwili, gdy
zerwał z siebie płaszcz. Chwyciła jego czaszkę za oczodoły, za co zapłaciła głęboką raną
ramienia, gdy trafił ją mieczem. Jej krew zalała ścianę, gdy szarpnięciem oderwała czaszkę 
reszta ciała stwora natychmiast padła na ziemię.
Ruszaj się. Nie zwalniaj.
Gdyby zwolniła, zginęłaby.
Odwróciła się w stronę pozostałej trójki, czaszką zablokowała jeden cios mieczem,
a sztyletem sparowała drugi. Uskoczyła przed trzecim, a ostrze prześlizgnęło się po jej boku.
Nie czuła bólu. Nauczyła się ignorować go w bitwie. I dobrze, bo ta rana by zabolała.
Wbiła czaszkę w głowę jednego ze szkieletów, miażdżąc je. Upadł, a Shaizan zawirowała
między pozostałymi dwoma. Ich miecze z brzękiem zderzyły się ze sobą. Kopniak Shaizan
sprawił, że jeden poleciał do tyłu, a ona uderzyła całym ciałem w drugiego, przyszpilając go
do ściany. Kości zderzyły się ze sobą. Shai chwyciła za kręgosłup i wyrwała kilka kręgów.
Kości stwora upadły z głośnym grzechotem na ziemię. Shaizan zachwiała się, próbując się
wyprostować. Straciła zbyt wiele krwi. Była coraz wolniejsza. Kiedy upuściła sztylet? Musiał
wyślizgnąć się z jej palców, gdy rzuciła stworem o ścianę.
Skupić się. Został jeden.
Rzucił się na nią z mieczami w obu rękach. Skoczyła do przodu  znalazła się w jego
zasięgu, zanim zdołał się zamachnąć  i chwyciła go za kości ramieniowe. Nie mogła ich
wyrwać, nie pod tym kątem. Sapnęła, powstrzymując miecze. Z trudem. Słabła.
Stwór zbliżył się. Shaizan zawarczała, krew płynęła z jej ręki i boku.
Uderzyła istotę czołem.
W rzeczywistości poszło gorzej niż w opowieściach. Shaizan zrobiło się ciemno przed
oczami, osunęła się na kolana, dysząc ciężko. Szkielet upadł przed nią, siła ciosu sprawiła, że
jego czaszka popękała i oderwała się od reszty. Krew płynęła po twarzy kobiety. Rozcięła
czoło, może nawet uszkodziła własną czaszkę.
Przewróciła się na bok i walczyła o zachowanie przytomności.
Ciemność cofnęła się powoli.
Shaizan odkryła, że leży pośród rozrzuconych kości w pustym kamiennym korytarzu.
Jedynym kolorowym elementem były plamy jej krwi.
Zwyciężyła. Kolejne wyzwanie, któremu stawiła czoło. Zawyła pieśń bojową swojej
przybranej rodziny, a pózniej znalazła sztylet i pocięła nim bluzkę na kawałki. Opatrzyła nimi
rany. Straciła sporo krwi. Nawet ktoś taki jak ona nie zniósłby więcej wyzwań tego dnia. Nie,
gdyby wymagały siły.
Udało jej się podnieść i zabrać płaszcz Zu  wciąż unieruchomiony bólem, patrzył na nią
w zadziwieniu. Zebrała wszystkie pięć czaszek zwierzątek Pieczętującego Krwią i związała je
w płaszczu.
Następnie ruszyła dalej korytarzem, próbując emanować siłą  nie zmęczeniem,
oszołomieniem i bólem, które rzeczywiście czuła.
On musi gdzieś tu być...
Gwałtownym ruchem otworzyła drzwi składziku na końcu korytarza i znalazła w nim
Pieczętującego Krwią. Leżał na podłodze ze szklistymi oczyma, tak szybkie zniszczenie jego
zwierzątek wprawiło go w szok.
Shaizan szarpnęła go za koszulę i poderwała na nogi. Ten wysiłek niemal sprawił, że znów
straciła przytomność. Ostrożnie.
Pieczętujący Krwią zaskomlał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •