[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na razie przyznają tylko premie. Pomyślimy...
Dokopałem się do raportów, które na polecenie nadkomisarza Skorlińskiego codziennie
napływały na nasze biurka. Przestudiowałem je pobieżnie.
- Coś ustalili? - zagadnął pan Tomasz.
- I to całkiem sporo.
- No więc co wiadomo na temat naszego gagatka?
Pokazałem fotografie en face i z profilu.
- Faktycznie nazywał się Jan Malinowski. Lat dwadzieścia dwa, zwolniony ze służby
wojskowej z powodu zażywania narkotyków i nadmiernej agresywności. Wykształcenie
podstawowe, porzucił naukę po pierwszej klasie liceum. Nigdzie nie pracował, utrzymywała go
matka rencistka. Notowany po raz pierwszy w wieku szesnastu lat. Rozboje, udział w bójkach,
kradzieże, awantury po pijanemu.
- Ciekawe, jak ktoś taki mógł odnalezć skrytkę.
- Pewnie przez przypadek. Głupi czasem ma szczęście.
- Złapali go? Po twojej minie domyślam się, że nie.
- W domu nie pojawiał się od pół roku i rzadko dawał znaki życia. Miał melinę gdzieś na
mieście, ale matka nie wie gdzie albo nie chce powiedzieć. Raczej nie wie - studiowałem raport. -
Rewizja nie przyniosła żadnych rezultatów. Rozesłano rysopisy. W szpitalach nie pojawił się nikt
odpowiadający opisowi z raną postrzałową.
- Sądzisz, że mógł wpełznąć w jakąś dziurę i tam wykrwawić się na śmierć? - zapytał szef
lekko zaniepokojony.
- Nie, szefie. Nawet jeśli kula rozerwała mu tętnicę ramieniową, to dość łatwo było
powstrzymać krwawienie.
- A jeśli zgruchotała łokieć?
- Od tego się nie umiera, zresztą bardzo sprawnie rzucił się do ucieczki. Myślę, że drań liże
rany w jakiejś melinie albo zniknął z miasta.
- No to mamy problem.
Kiwnąłem głową, a potem wyłowiłem z kieszeni turystyczne radyjko. Włączyłem je. Pisnęło
dziko. Okręciłem się na pięcie, aby złowić kierunek, z którego będzie najczystszy sygnał. W tym
momencie usłyszałem dziwne brzęczenie. Dochodziło zza portretu opata Bernarda, pamiątki po
nieodżałowanej pamięci Herakliuszu Pronobisie. Zamarłem. Odchyliłem radyjko w stronę okna.
Brzęczenie umilkło. Wyłączyłem dzwięk, żeby nic nie przeszkadzało w doświadczeniu i
ponownie przesunąłem radiem w kierunku portretu. Odpowiedział brzęczeniem.
- Co robisz? - zaciekawił się szef.
Gestem nakazałem milczenie. Przesunąłem się dalej i portret umilkł. Wskazałem drzwi.
Wyszliśmy.
- Co się dzieje? - zapytał Pan Samochodzik. - Dlaczego dzieło Aleksandra Tretki jęczy jak
rozstrojony gramofon?
- Szefie, to bardzo proste. Gdy działające radio wyposażone w głośnik umieścimy naprzeciw
mikrofonu, to rezonans elektromagnetyczny może spowodować powstawanie takich właśnie
dzwięków.
- Rezonans elektromagnetyczny? W obrazie. Zaraz, co powiedziałeś o mikrofonie?
- Zwykły węglowy mikrofon może wpaść w rezonans zamieniając się na chwilę w głośnik.
- Mamy mikrofon za portretem?
- Tak. Ktoś podczepił nam podsłuch.
Pan Tomasz gwizdnął.
- Co dalej? - zapytał. - Trzeba się zastanowić.
- Mamy dwie możliwości. Albo udawać, że nic nie wiemy i posłużyć się podsłuchem jako
zródłem dezinformacji. Jest to ryzykowne, bo po pierwsze moje manipulacje z radiem mogły
zaalarmować podsłuchującego, po drugie możemy zlikwidować podsłuch, a wyodrębnione
odciski palców pozwolą zdemaskować przynajmniej jednego z agentów Batury działających w
naszym ministerstwie. Poza tym jest jeszcze coś. Niewykluczone, że mamy w gabinecie kilka
takich urządzeń. Przynajmniej ja założyłbym parę. Dzięki temu po odkryciu lub uszkodzeniu
jednego nie wysycha dopływ informacji.
- Wezwij ludzi Skorlińskiego.
Wyjąłem z kieszeni telefon komórkowy i wystukałem zastrzeżony numer.
Po godzinie nadkomisarz siedział na biurku i patrzył, jak jego ludzie przeczesują nasz gabinet.
Pod zdjętym portretem ukazała się cieniutka membrana. Na jej środku znajdował się mikrofon.
- Drań, który to założył musiał pracować bez przeszkód co najmniej kilka dni - zauważył
policyjny technik. - Proszę tylko popatrzeć. Mikrofon potrzebował oczywiście zasilania.
Złoczyńca wydłubał cienki rowek w tynku prowadzący za gniazdko elektryczne. Rowkiem puścił
cieniutki kabelek i podczepił go tam "na złodzieja". Rowek zalepił gipsem, a potem pomalował
ścianę.
- Pamiętam - warknął szef. - Któregoś ranka wydawało mi się, że czuję w powietrzu zapach
świeżej farby.
- Pokój był odnawiany pół roku temu, dlatego nowa warstwa nie została przez panów
zauważona. Chyba pomalował całą ścianę.
Drugi technik odkręcił tymczasem nasadkę słuchawki telefonu. Sięgnął pensetą i wyciągnął
niewielką płytkę drukowaną.
- Niezłe cacko - powiedział. - Profesjonalna konstrukcja. Używa takich FSB i CIA.
- Można to kupić na wolnym rynku? - zainteresowałem się.
- Obecnie można kupić wszystko - westchnął Skorliński. - Ale kosztowało pewnie koło pięciu
tysięcy dolarów.
Technik przesunął rezonatorem nad moim biurkiem. Coś zabrzęczało od strony komputera. Pod
jego obudową siedziało kolejne maleństwo. Następne odkryli przyklejone od spodu blatu biurka
Pana Samochodzika. Wreszcie technik zameldował, że pokój jest czysty. Odetchnęliśmy z ulgą.
Wyobraziłem sobie Jerzego Baturę, jak siedzi ze słuchawkami na uszach i traci po kolei swoje
mikrofony. Uśmiechnąłem się mściwie. Podpisaliśmy protokół i policjanci wyszli.
- Ciekawe, od jak dawna byliśmy szpiegowani? - zastanowił się szef.
- Mam pewien pomysł - powiedziałem. - Batura, jeśli to on był pomysłodawcą założenia nam
podsłuchu, z pewnością nie zrezygnuje. Sądzę, że jeszcze dzisiejszej nocy założą nam kolejne
mikrofony.
- Sądzisz, że to możliwe?
- Oczywiście. Podpowiada to elementarna logika. Czy pan, szefie, spodziewałby się, że znowu
spróbują?
- Nie. Taka bezczelność nie przyszłaby mi do głowy.
- Właśnie o to chodzi. Walczymy z trudnym przeciwnikiem. Trzeba wykorzystać zdobyte w
Szwecji informacje. Tylko jak?
- Wybierzemy się znowu do naszych drogich zdrajców ojczyzny. Może oni, jeśli naprawdę tak
dobrze znają historię Rosji, będą w stanie coś na ten temat powiedzieć. Gorzej, jeśli nie będą
mogli. Tunel długości około trzech-czterech kilometrów - potarł skronie palcami, jak gdyby
chciał pobudzić krążenie krwi w przysypiającym mózgu. - Gdzieś już o tym słyszałem.
- Proponuję podzielić siły - zauważyłem. - Pan pojedzie do nich, a ja wezmę Jacka i postaramy
się zbadać kolejne tunele. Dzięki temu podwoimy nasze możliwości operacyjne.
- Zgoda.
***
Pan Tomasz wziął trabanta i pomknął w świat, a ja poszedłem po Jacka na Starówkę.
- O, już wróciliście? - zdziwił się na mój widok.
Streściłem mu rozmowę odbytą z panem Jabłońskim. Słuchał uważnie.
- Fatalne informacje - mruknął.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Przecież to mogło być gdziekolwiek. Nie znam Warszawy, ale jeśli wezmiemy mapę, w
środek każdego z fortów wbijmy cyrkiel i zatoczymy okrąg o promieniu odpowiadającym
według skali cztery kilometry, to uzyskamy tysiące parceli mogących pasować...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]