[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawsze czuliście się tu obcymi, każde polskie słowo zagrażało waszej egzysten-
cji. A my czujemy się tu gospodarzami i w naszym obszernym domu znajdziemy
miejsce dla Jenny von Gustedt, dla Herdera i dla Behringa.
Skończyłem to swoje trochę przydługie przemówienie. Nie sądzę, aby moje
słowa trafiły do duszy Dobenecka. Ale nie chciał ze mną polemizować. Panna
von Strachwitz odezwała się polubownie:
Nie kłóćmy się o przeszłość. Ważna jest terazniejszość. Czy istnieje szansa
odnalezienia biżuterii i starych manuskryptów?
Nie wiem bezradnie rozłożyłem ręce. Wydaje mi się, że trzeba się
jeszcze nad tym zastanowić.
Tak wtrąciła się pani Herbst. Poszliśmy chyba w złym kierunku.
Trzeba śledztwo zacząć od nowa. Należy przede wszystkim ustalić nazwiska lu-
dzi, którzy brali udział w rozbiórce domu na wyspie.
Słusznie spojrzałem z uznaniem na panią Herbst.
To była jednak bardzo sprytna kobieta. Imponował mi jej sposób myślenia.
I mnie trapiła myśl, że idziemy w fałszywym kierunku. Poprosiłem listownie
pana Eugeniusza z Wejsun, aby wywiedział się w Niedzwiedzim Rogu i okoli-
cach, czy ktoś pamięta nazwiska ludzi, którzy przed laty rozbierali budynek na
Czarcim Ostrowie. Teraz czekałem na odpowiedz.
Wątpię, aby udało się ustalić choć jedno nazwisko odezwała się milczą-
ca dotąd Monika.
Ją również obrzuciłem uważnym spojrzeniem. Musiałem stwierdzić, że od
czasu podróży z Dobeneckiem na Czarci Ostrów moja współpracowniczka bar-
dzo się zmieniła. Odniosłem wrażenie, że waży każde słowo, jest dziwnie czujna
i ostrożna.
Czyżby podejrzenie, które w kawiarni hotelu Bristol wysunął Waldemar Ba-
tura, okazało się słuszne? A może to przyjazd pani Herbst tak na nią podziałał?
Monika, która chciała zostać detektywem, zetknęła się z kobietą, która już była
prawdziwym detektywem i raz po raz zaskakiwała swoim sprytem i przenikliwo-
ścią. A przy tym odznaczała się nieprzeciętną urodą.
W moim samochodzie, w drodze z Warszawy do Sowirogu, Monika zaczę-
ła mi nawet robić coś w rodzaju wyrzutów o charakterze służbowym. Jechałem
pierwszy, za mną toczył się samochód pani Herbst, na końcu zaś wóz Dobenecka.
A Monika, odwracając się często do tyłu, powtarzała:
113
Dlaczego pani Herbst trzyma się tak blisko pańskiego wozu? Przekona się
pan, że gdy się coś przydarzy, nie zdąży zahamować i uderzy w tył wehikułu.
Jest dobrym kierowcą tłumaczyłem. Wiem o tym, bo z nią jezdziłem
po Frankfurcie.
Stwierdziła z przekąsem:
Domyślam się, że spędził pan w jej towarzystwie wiele przyjemnych
chwil. . .
To nie były przyjemne chwile odparłem.
Szkoda mruknęła bo ona się panu bardzo podoba, prawda?
Tak.
I co pan w niej widzi pociągającego?
Aączy urodę ze sprytem i inteligencją. A poza tym jest to kobieta poważna,
a nie obarczona licznymi narzeczonymi. Myślę, że woli ładnie urządzone miesz-
kanie niż dyskotekę.
Ja też już nie chodzę do dyskoteki, szefie oświadczyła. Ale od czasu,
gdy Schreiber wysłał o panu opinię, że jest pan zbyt wrażliwy na urodę kobiecą,
traktuje mnie pan jak gońca, którego można wysłać byle gdzie i z byle kim, choć-
by z takim Dobeneckiem. Nie okazuje pan jakoś czujności wobec pani Herbst,
która, jeśli się nie mylę, też jest ładną kobietą.
Co pani ma na myśli?
Pozwoliłam sobie zadzwonić do Muzeum Goethego we Frankfurcie i za-
pytałam kustosza, pana Guntera, o którym mi pan opowiadał, czy nie ma jakichś
nowych poleceń dla swego detektywa, czyli pani Grety Herbst. I pan Gunter wy-
raził swoje zdziwienie, że pani Herbst jest w Polsce. Innymi słowy list od Guntera
do dyrektora Marczaka został po prostu sfałszowany.
Co takiego?! aż mi tchu zabrakło.
Byłem zaskoczony do tego stopnia, że bezwiednie przycisnąłem hamulec.
Na szczęście pani Herbst była rzeczywiście kierowcą o szybkim refleksie i za-
trzymała swój wóz o kilka centymetrów za moim tylnym zderzakiem.
Po chwili ruszyłem dalej, ale w lusterku wstecznym zauważyłem, że pani
Herbst wzruszyła ramionami nie pojmując, dlaczego ni stąd ni zowąd zatrzyma-
łem gwałtownie swój samochód.
Czemu mi mówi pani to dopiero teraz? zapytałem.
Bo i ja mam swoje detektywistyczne ambicje odparła. Postanowiłam
mieć panią Herbst na oku i w odpowiedniej chwili zdemaskować ją. Ale zrobiło mi
się pana żal i dlatego zdecydowałam się pana uświadomić. Niech się pan trzyma
z daleka od tej kobiety, Panie Samochodzik.
Nie lubię, gdy ktoś tak mnie nazywa mruknąłem. A potem dodałem:
Zdaje mi się, że i od pani też się należy trzymać z daleka.
No trudno, przeboleję wzruszyła ramionami.
114
I pozostała obrażona aż do Sowirogu. A tutaj w czasie rozmowy w sprawie
dalszego śledztwa oświadczyła:
Nazwisk tych ludzi, którzy rozbierali letni dom na Czarcim Ostrowie, chy-
ba nie da się tak łatwo ustalić. Mimo to powinniśmy tu pozostać. Możemy zrobić
kilka wycieczek w najbliższe okolice Sowirogu i wypytać miejscowych ludzi, czy
któryś z nich nie przyjaznił się z Piontkiem, czy nie ma na strychu skrzyni ze
starymi papierami.
Nie przyzna się pokręciła głową pani Herbst. Przecież chodzi także
o biżuterię.
A właśnie, że może się przyznać upierała się Monika. Ta historia
już uległa przedawnieniu. Minęło dwadzieścia pięć lat. Jeśli ktoś znalazł schowek
i przywłaszczył sobie jego zawartość, nie można już go za to ukarać.
Słusznie przytaknęła panna von Strachwitz. Pozostańmy więc tu-
taj do jutra i zróbmy, jak radzi panna Monika. Mamy przecież namioty i sprzęt
kempingowy w samochodach.
Monika wyraznie chciała pozostać w Sowirogu. Czyżby naprawdę sądziła,
że ktoś przyzna się do odnalezienia i obrabowania schowka? Zauważyłem, że
Monika raz po raz rzuca niespokojne spojrzenia w stronę pobliskiego lasu, jakby
wypatrywała kogoś. Ale nie mogła przecież wiedzieć, że i ja pragnę tutaj na kogoś
zaczekać.
Zgoda oświadczyłem. Wezmy się więc do budowy obozowiska.
Ale tak prawdę mówiąc nie było z tym wiele roboty. Samochody miały roz-
kładane siedzenia, które tworzyły bardzo wygodne tapczany. Zdecydowałem, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]