[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wydało mi się, że odetchnął z ulgą, gdy grozna Ewelina umilkła.
Wreszcie przyszła kolej na sensacj ę dnia. Pan Wells wezwał następnego świadka. Był to Albert
Mace, pomocnik z apteki, ów młody człowiek, który w swoim czasie przybiegł do Poirota blady i
roztrzęsiony. Na pytanie koronera odpowiedział, że jest dyplomowanym farmaceutą, a w Styles
mieszka od niedawna. Objął posadę w aptece, kiedy jego poprzednika
powołano do wojska. Po formalnościach wstępnych koroner przystąpił do
rzeczy.
- Czy w ostatnich dniach sprzedawał pan strychninę osobie nie
upoważnionej do zakupu z racji zawodu?
- Tak jest, wysoki sądzie.
- Kiedy?
- W ostatni poniedziałek wieczorem.
- W poniedziałek? Nie wtorek?
- Tak jest, wysoki sądzie. W poniedziałek szesnastego lipca.
- Kto zakupił strychninę?
W sali zapadła cisza. Można by usłyszeć brzęczenie muchy.
- Pan Inglethorp, wysoki sądzie.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się tam, gdzie Alfred Inglethorp siedział oboj ętnie, sztywno, jakby
kij połknął. Drgnął lekko na dzwięk groznych słów młodego aptekarza. Przez moment miałem
wrażenie, że podniesie się
z krzesła. Został jednak na miejscu. Tylko jego twarz przybrała dobrze wystudiowany wyraz
zdziwienia.
- Jest pan tego pewien? - zapytał koroner.
- Najzupełniej, wysoki sądzie.
- Czy normalnie sprzedaje pan niebezpieczne trucizny każdemu, kto o nie poprosi?
Nieszczęsny młodzieniec skurczył się pod karcącym wzrokiem pana Wellsa.
- Nie, wysoki sądzie! Skąd znowu! Ale to był przecież pan Inglethorp z pałacu. Myślałem, że
można... Mówił, że chce otruć psa.
W skrytości serca współczułem biednemu chłopcu. Chęć przypodobania się pałacowi
uważałem za objaw wysoce ludzki - zwłaszcza że rezultatem mogło być odbicie poważnego
klienta aptekarzowi z Tadminster.
- O ile mi wiadomo, każdy nabywca trucizny musi podpisać się w specjalnej księdze.
- Tak jest, wysoki sądzie. Pan Inglethorp to zrobił.
- Ma pan przy sobie księgę trucizn?
- Mam, wysoki sądzie.
Księgę pokazano przysięgłym i koroner odprawił nieszczęsnego
młodzieńca, udzieliwszy mu krótkiej, ale dobitnej nagany.
Następnie, wśród grobowej ciszy, został wezwany Alfred Inglethorp. W
duchu zadawałem sobie pytanie, czy ten człowiek rozumie, jak bardzo bliski jest stryczka.
Pan Wells przystąpił bez ogródek do sedna sprawy.
- Czy w ubiegły poniedziałek kupował pan strychninę, aby otruć psa?
- Nie kupowałem. W Styles Court nie ma psów, z wyjątkiem podwórzowego owczarka, który jest
zupełnie zdrów - odpowiedział Alfred Inglethorp z niezachwianym spokojem.
- Czy zaprzecza pan temu, że w ubiegły poniedziałek Albert Mace sprzedał panu strychninę?
- Stanowczo zaprzeczam.
- I temu pan zaprzecza? - pan Wells podał Inglethorpowi księgę trucizn.
- Tak, wysoki sądzie. To nie mój podpis i nawet niepodobny. Zaraz to udowodnię. - Inglethorp
wyjął z kieszeni starą kopertę, podpisał się i podał
ją przysięgłym.
Rzeczywiście charaktery pisma różniły się wyraznie.
- Jak w takim razie tłumaczy pan zeznania poprzedniego świadka? - zapytał koroner.
- Najwidoczniej pan Mace się myli - odrzekł niezłomny Alfred Inglethorp.
- Proszę pana - podjął po krótkiej pauzie pan Wells. - Czy może pan powiedzieć, gdzie pan był
po południu w poniedziałek szesnastego lipca? Oczywiście to czysta formalność.
- Nie przypominam sobie.
- Niemożliwe! - rzucił koroner. - Proszę się zastanowić.
- Nie przypominam sobie. Mam wrażenie, że poszedłem na spacer.
- W jakim kierunku?
- Doprawdy nie pamiętam.
Pan Wells spoważniał jeszcze bardziej.
- Czy był pan w towarzystwie?
- Nie.
- Wielka szkoda! W takim razie muszę przyjąć, że nie chce pan wyjaśnić, gdzie pan był w
poniedziałek szesnastego lipca po południu, chociaż Albert Mace twierdzi stanowczo, że. w tym
czasie przyszedł pan do apteki i zakupił strychninę.
- Jeżeli takie sformułowanie odpowiada wysokiemu sądowi, muszę się
na nie zgodzić.
- Zalecam rozwagę, panie Inglethorp.
Poirot zaczął kręcić się nerwowo.
- Do licha! - szepnął. - Czy ten dureń chce, by go aresztowano?
Niewątpliwie Inglethorp robił fatalne wrażenie. Jego czczym zaprzeczeniom nie uwierzyłoby
nawet dziecko. Jednakże pan Wells przeszedł gładko do kolejnego punktu. Poirot odetchnął z ulgą.
- We wtorek po południu miał pan sprzeczkę z żoną. Czy było tak istotnie?
- Bardzo przepraszam, ale zapewne został pan wprowadzony w błąd. Nie miałem żadnej
sprzeczki z moją ukochaną żoną. Plotki nie odpowiadają prawdzie. We wtorek po południu nie było
mnie w domu.
- Czy ktoś mógłby to potwierdzić?
- Tylko moje słowo - odparł wyniośle Inglethorp.
- Dwaj świadkowie są skłonni zeznać pod przysięgą, że słyszeli pańskie nieporozumienie z
panią Inglethorp.
- Ci świadkowie mylą się niezawodnie.
Nic już nie rozumiałem. Pewność siebie tego człowieka wywierała jednak wrażenie. Spojrzałem
na mojego przyjaciela i zdziwiłem się jeszcze bardziej. Był rozpromieniony. Dlaczego? Czyżby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]