[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozycję do centrum monitoringu skradzionych pojazdów - wytłumaczył mi Olbrzym. - Droga
zabawka, ale skuteczna.
- Tak jest, wyjątkowo zgadzam się z prasą - Skowronek zaprosił nas do samochodu.
Policjanci siedli z przodu i tym razem byliśmy skazani na słuchanie modnych piosenek
folkowej kapeli. Jechaliśmy godzinę, gdy w szczerym polu ujrzeliśmy gospodarstwo rolne z
dużymi zabudowaniami gospodarczymi. Samochód policjantów kołysał się na wybojach
polnej drogi, a światła reflektorów cięły mrok jak dwie żyletki.
- Nie kryjemy się, nie robimy zasadzki? - pytał Olbrzym.
- Po co? - Skowronek pokazał nam ekipy telewizyjne przyczajone w mroku.
Kamerzyści trzymali sprzęt na ramionach, a czołowi dziennikarze otrzepywali spodnie z
piachu. - Pracujemy w sposób jawny.
Pirania wprowadził auto na podwórko. Policjanci wysiedli i czekali. W chałupie
powstało zamieszanie. Ktoś odchylał firankę. W końcu zapaliło się światło nad drzwiami.
Ledwo żarząca się żarówka dawała żółte światło. Na powitanie wyszło trzech osiłków.
Tradycyjnie łysych, w dresach i z kijami baseballowymi. Skowronek stał przygarbiony
trzymając dłonie w kieszeniach płaszcza. Pirania wyjął legitymację służbową i wystawił ją
przed komitet powitalny.
- Pirania! - odezwał się Skowronek. - Schowaj blachę. Oni nie umieją czytać.
- Umiecie czytać? - Pirania zapytał osiłków. Pokazał im legitymację i wodząc po niej
palcem przeczytał - Policja! Jesteście aresztowani - dodał od siebie.
Aysi zawahali się. Chyba pierwszy raz spotkali się z tym, żeby policja niosła im
kaganek oświaty. Jeden z nich, może bystrzejszy albo mający złe wspomnienia ze szkoły,
zamierzył się kijem na Piranię.
- Ale dostaną! - szepnął Olbrzym. - Uciekamy albo pomagamy?! - zwrócił się do mnie.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy kij bezgłośnie wypadł z dłoni napastnika. Pirania po
kolei wycelował palec pod stopy pozostałych dwóch bandziorów. Obaj podskoczyli, bo piach
podwórka wzbił się od dwóch strzałów.
- Snajper, broń z tłumikiem - skomentował Olbrzym rozglądając się na boki.
Wtedy na podwórku zrobiło się jasno jak w dzień. Całe gospodarstwo było szczelnie
otoczone radiowozami i policjantami. Funkcjonariusze brygady antyterrorystycznej
wyprowadzili jeszcze dwóch osiłków z chałupy i trzy niezbyt ładne młode panienki.
- Kto tu jest szefem? - pytał Skowronek.
Odpowiedzią było milczenie. Ekipy telewizyjne już wkroczyły do akcji. Skowronek i
Pirania stanęli przy drzwiach stodoły.
- W tej stodole znajduje się samochód, którym uciekli bandyci po zrabowaniu dzieł
sztuki wartości miliona dolarów - przemawiał Skowronek do kilkunastu mikrofonów. -
Otwierając te wrota, otwieramy drogę do schwytania niebezpiecznych przestępców, bo każdy
złoczyńca w naszym kraju zostanie kiedyś ukarany. Otwieraj, Pirania!
Pirania zaparł się, ale ciężkie wierzeje stodoły ani drgnęły. Pomogło mu kilku
dziennikarzy telewizyjnych w garniturach. Reflektory przymocowane do kamer oświetliły
wnętrze budynku. Oprócz klepiska na środku i kopki siana w rogu nic tu nie było.
- Pójdę popilnować podejrzanych - rzekł Pirania, nim zniknął w tłumie.
Skowronek rozglądał się rozpaczliwie. Nagle jego spojrzenie zatrzymało się na mnie.
- A to Pan Samochodzik, wybitny detektyw, poszukiwacz zaginionych dzieł sztuki -
wskazał mnie dziennikarzom.
Moja mizerna postać nie wzbudziła zainteresowania dziennikarzy. Szybko
uformowała się długa kolumna pojazdów dziennikarzy pędzących do redakcji, żeby nadać
materiał o nieudanej akcji komisarza Skowronka. Sam Skowronek stał w drzwiach stodoły i
nucił marsz żałobny Mendelsona. Stałem obok niego i oglądałem wnętrze obiektu.
- Szefie! - Pirania zaczepił Skowronka. - Za co właściwie przymykamy tubylców? Za
napaść na policjanta?
Skowronek milczał.
- Macie numery telefonów komórkowych tych dziennikarzy? - zapytałem policjantów.
- Bo co? - mruknął Skowronek.
- Może trzeba ich zawrócić? - rzuciłem radośnie.
Skowronek przypatrywał mi się uważnie.
- Traci pan czas - zwróciłem mu uwagę. - Pismacy i telewizja są coraz bliżej Gdańska.
Z każdym kilometrem zmniejszają się pana szansę na to, że zechcą zawrócić.
- Dzwoń! - krzyknął Skowronek w stronę Piranii.
Po kilkunastu minutach dziennikarze wrócili. Patrzyli na Skowronka ze złośliwymi
uśmieszkami. Te spojrzenia jak w pryzmacie zamieniły się w nieme błaganie Skowronka.
Mogłem go uratować lub pogrążyć.
- System GPS jest niezawodny? - pytałem Piranię.
Kamery zawarczały, reflektory rozjaśniły mrok, błysnęły flesze.
- Tak - odpowiedział Pirania.
- Wskazał jako miejsce ukrycia samochodu tę stodołę?
- Tak.
- To znaczy, że samochód tu jest - oświadczyłem.
Dziennikarze uznali moje słowa za dziecinadę, a Skowronek zbladł i był chyba bliski
zawału serca. Spokojnie wyjąłem scyzoryk. Błysnęły Ilesze. Spodziewano się chyba mego
publicznego harakiri, lecz ja wbiłem ostrze w klepisko, tam, gdzie widziałem linię świeżo
nasypanego piachu. Kupka tego piachu znajdowała się w kącie stodoły razem z szufelką i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •