[ Pobierz całość w formacie PDF ]
granicy rozerwania skóry. Przetoczyli się znowu. Gdzieś poza ciasnym światkiem
zawężonym jedynie do złości i wysiłku mięśni narastał harmider. Ktoś krzyczał:
straże! straże. . . . Promień akurat był na wierzchu. Posypały się na niego razy.
125
Czyjeś ręce oderwały go od przeciwnika, stawiając prosto. Otrzymał cios pięścią
w twarz, a potem w brzuch, aż zgiął się wpół. Gwardziści nie pozwolili mu upaść.
Padł rozkaz: dość! i bicie ustało. Promień zobaczył, jak jakiś żołnierz pomaga
wstać gramolącemu się z zaspy Torojowi.
Wasza Wysokość. . . ! Wasza Wysokość, czy jesteś ranny?!
Zamach. To był zamach! zawołał inny ze zgrozą.
Zamach. Też pomysł, pomyślał Promień z pogardą. Miałbym się na kogo za-
machiwać! I to na widoku w biały dzień!
Zawiśniesz za to! warknął do Promienia jeden ze strażników.
Do wieży z nim. Ja zawiadomię marszałka. Ty odprowadz Jego Wysokość
do komnat wydał dyspozycje jeden z przybyszów oficer, sądząc z ozdob-
nych sznurów na płaszczu.
Do wieży? Zwietnie! stęknął Promień, wciąż trzymając się za brzuch.
Chętnie pozwiedzam tutejsze lochy! Byle dalej od tego bachora!
Gdy Iskra zniknął z oczu Toroja, popychany brutalnie przez straż, królewicza
opadły wątpliwości. Krzyki o zamachu na jego życie były całkowitą bzdurą. Nie
doszło do niczego prócz prostackiej, niegodnej jego pozycji burdy. Oczywiście
ten przybłęda odpokutuje za podniesienie ręki na królewskiego syna, ale sam To-
roj czuł się coraz bardziej niepewnie, myśląc o reakcji ojca na wieść o zaszłych
wypadkach. Jego Wysokość król Atael chyba nie będzie zadowolony. Właściwie
na pewno. Gdy Toroj oddawał klacz pod opiekę stajennego, humor miał już zwa-
rzony całkowicie.
* * *
Promień bardzo szybko doszedł do wniosku, że jego dotychczasowa wiedza
o więzieniach była z gruntu fałszywa. Choć oczywiście teraz przebywał w North-
landzie i wszystkiego można się było spodziewać po tej dziczy. Wyobrażał sobie
celę z grubymi drzwiami oraz okratowanym oknem, gdzie mógłby usiąść i w spo-
koju zastanowić się nad swoją sytuacją, oczekując uwolnienia. Tymczasem został
wepchnięty do ordynarnej dziury w ziemi! Znajdował się w obszernej, głębokiej
na ponad dwie piki studni, obmurowanej wszechobecną tutaj cegłą, o dnie wy-
łożonym solidnymi płytami granitowymi. Gdyby były tu jakieś drzwi, mógłby je
przepalić. Kratę zwyczajnie by stopił. Ale tu nie było niczego. Po prostu niczego!
Nawet światło padało z góry, od dwóch pochodni osadzonych na ścianach w po-
mieszczeniu wyżej. Miejsce, skąd nie było ucieczki. Chyba że miało się oskard,
rydel i dużo czasu albo umiało się latać. Emocje opadły, a Promień doszedł do
przykrego wniosku, że wpadł w bagno po uszy. Pozostawało czekać, aż towarzy-
sze dowiedzą się o jego położeniu i zabiorą go stąd. Czas jednak mijał, mierzony
biciem serca oraz nieczęstym stukaniem podkutych butów straży gdzieś na ze-
wnątrz, a nie zjawiał się ani Wężownik, ani Myszka. Promień coraz bardziej tracił
126
pewność siebie. W żołądku rosła mu zimna bryła lęku. Niezachwiana dotąd wiara
w towarzyszy kruszyła się jak wysychający zamek z piasku.
Usiadł na wilgotnych kamieniach, opierając się plecami o ścianę. W duchu
cieszył się, że strażnikom nie przyszło do głowy zabrać mu płaszcza. Dlaczego
nikt się nie zjawia? Czyżby reszta Drugiego Kręgu również ucierpiała? Przecież
nie można uwięzić Wędrowca ani Stworzyciela. Ale. . . można skrytobójczo za-
mordować. Strzała w plecy. . . nóż rzucony znienacka. . . Promień przycisnął pię-
ści do skroni. Nie! Absolutnie nie wolno mu myśleć o czymś takim! Nic się nie
stało, niedługo stąd wyjdzie, król nie zrobi nic złego ani jemu, ani tamtym. . .
Czekał. W końcu nie było niczego innego do roboty. Bolały go plecy i czuł
mdłości po uderzeniu w brzuch. Obawiał się, czy nie pękło mu coś w środku, ale
chyba wtedy bolałoby znacznie bardziej. . . ? Cierpienie zdążyło jednak przycich-
nąć do natrętnego pulsowania, jakby ta część ciała powtarzała: jest niedobrze,
jest niedobrze. . . . Tak samo zresztą zachowywało się miejsce, gdzie dosięgnął
go pejcz królewicza. Przyłożył policzek do zimnej ściany z nadzieją, że to przy-
niesie ulgę. Coraz bardziej żałował, że dał się ponieść nerwom. I to właśnie on!
On, który miał się za znawcę meandrów życia arystokracji oraz wszelkich puła-
pek dworskich! Z lekka pogardzał naiwnością swoich towarzyszy, a tymczasem
jako pierwszy przez własną głupotę wpadł w bagno po uszy! Cóż za ironia.
W końcu chłód podziemia zaczął docierać pod grubą warstwę zimowej odzie-
ży. Promień zmarzł i stwierdził, że wilgoć zdążyła przedostać się przez spodnie
aż do skóry. Topniejące resztki śniegu, w którym się wytarzał, też zrobiły swo-
je. Wstrząsnął się. Wstrętna, mokra i zimna dziura! Zdjął płaszcz, otrząsnął go
z kropli wody, po czym zaczął suszyć, korzystając z talentu. Potem przystąpił do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]