[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jasper spojrzał gniewnie na Carlisle'a, co obudziło moją złość. Chyba nie zamierzał
skrzywdzić tego dobrego wampira ani jego ukochanej! Jednak Jasper tylko westchnął i
wiedziałam, że z jego strony nic im nie grozi. Mój gniew od razu zniknął.
- Nie podoba mi się to - odparł najmłodszy z wampirów, ale był już spokojniejszy. -
Przynajmniej pozwólcie, bym się nią zajął. Wy dwoje nie wiecie, jak radzić sobie z kimś, kto
przez tak długi czas zachowywał się dziko.
- Oczywiście, Jasper - zgodziła się Esme. - Tylko bądz miły.
Chłopak przewrócił oczami.
- Musimy wracać do pozostałych. Alice mówiła, że nie zostało dużo czasu.
Carlisle skinął głową. Wyciągnął dłoń do Esme i razem wyszli na otwarte pole,
mijając Jaspera.
- Ty tam! - zwrócił się do mnie Jasper, znów ogarnięty złością. - Idziesz z nami. I nie
waż się zrobić niczego głupiego, bo sam cię załatwię!
We mnie także na nowo obudził się gniew. Gdy tak na mnie patrzył, nabrałam ochoty,
by warknąć i odsłonić zęby, ale wiedziałam, że tylko czeka na taką prowokację. Zatrzymał się
na chwilę, jakby wpadł na jakiś pomysł.
- Zamknij oczy - rozkazał.
Zawahałam się. Może jednak chciał mnie zabić?
- Już!
Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Czułam się jeszcze bardziej bezbronna niż
poprzednio.
- Idz za moim głosem i nie otwieraj oczu. Spojrzysz i nie żyjesz, rozumiesz?
Kiwnęłam głową, zastanawiając się, czego tak strzegł przed moim wzrokiem.
Poczułam ulgę, że w ogóle zadał sobie trud ukrywania czegoś przede mną. Nie zrobiłby tego,
gdyby planował mnie zabić.
- Tędy.
Powoli szłam za Jasperem, uważając, by nie dać mu powodu do złości. Prowadził
mnie ostrożnie, żebym nie wpadła na żadne drzewo. Słyszałam, jak zmieniły się dzwięki
wokół nas, gdy wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Inny był wiatr, a odór płonących wampirów
z mojego zgromadzenia stawał się coraz silniejszy. Czułam też słońce ogrzewające moją
twarz, a w miarę jak zaczynałam lśnić, pod powiekami robiło się jaśniej.
Jasper prowadził mnie do kłębowiska płomieni, tak blisko, że czułam, jak dym otula
moje ciało. Wprawdzie wiedziałam, że Jasper mógł mnie zabić do tej pory już kilka razy, ale
bliskość tego ognia bardzo mnie denerwowała.
- Siadaj tutaj. Nie otwieraj oczu.
Ziemia była nagrzana od słońca i ognia. Usiadłam spokojnie i próbowałam wyglądać
na nieszkodliwą, ale czułam na sobie spojrzenie Jaspera, które budziło moją nerwowość.
Mimo że nie byłam zła na te wampiry, które - teraz już wiedziałam - tylko się broniły, to
jednak od czasu do czasu ogarniała mnie furia. Rodziła się jakby poza mną, jakby została po
bitwie, która dopiero co się zakończyła. Ten gniew na szczęście okazał się zbyt słaby, bym
zrobiła coś głupiego, a to dlatego, że byłam bardzo smutna - nieszczęśliwa do granic
możliwości. Cały czas myślałam o moim najlepszym przyjacielu i nie mogłam przestać zasta-
nawiać się, jak zginął.
Byłam święcie przekonana, że z własnej woli nigdy nie wyjawiłby Rileyowi naszych
tajemnic - tych, które sprawiły, że ufałam mu tak długo, aż było za pózno. W wyobrazni znów
zobaczyłam twarz Rileya - wyuczoną, chłodną minę, którą przybierał, gdy straszył nas karą za
ewentualne złe zachowanie. Znów usłyszałam koszmarny i makabrycznie szczegółowy opis
tego, co zrobi z nami ona: ...i będę was trzymać, kiedy ona zacznie odrywać wam nogi, a
potem powoli, powolutku spali wasze palce, uszy, wargi, język i wszystkie pozostałe zbędne
członki... jeden po drugim.
Zdałam sobie sprawę, że słuchałam wtedy opisu śmierci Diega. Tamtego wieczoru coś
w Rileyu się zmieniło. Zabicie Diega dodało mu odwagi. Uwierzyłam wówczas w to, co
usłyszałam i w co chciałam uwierzyć: że Riley ceni Diega bardziej niż kogokolwiek z nas. Co
więcej, lubi go. A on patrzył, jak nasza stwórczyni go torturuje. I bez wątpienia pomógł jej.
Zabili Diega wspólnie.
Zastanawiałam się, jak wielki ból musieliby mi zadać, bym zdradziła mojego
przyjaciela. Zdawało mi się, że nie poszłoby im wcale tak łatwo. I byłam pewna, że trwało
bardzo długo, zanim zmusili Diega, by mnie zdradził. Czułam mdłości. Pragnęłam wyrzucić z
wyobrazni obraz Diega krzyczącego w agonii, ale mi się nie udało.
Wtem na polu rozległy się krzyki. Moje powieki drgnęły, ale Jasper warknął
ostrzegawczo, więc natychmiast je zacisnęłam. I tak nie zobaczyłabym nic oprócz gęstego
dymu w kolorze lawendy.
Słyszałam krzyki i potworne, dzikie wycie. Niosło się daleko i trwało dość długo. Nie
potrafiłam sobie wyobrazić, jakie cierpienie musi malować się na twarzy tak wyjącego
stworzenia, a przez to dzwięk stawał się jeszcze bardziej przerażający. Te żółtookie wampiry
tak bardzo różniły się od nas. Czy raczej ode mnie. Bo chyba już tylko ja zostałam z całego
zgromadzenia. Riley i o n a dawno stąd zniknęli.
Usłyszałam, jak ktoś woła kolejne osoby po imieniu: Jacob, Leah, Sam. W
odpowiedzi odezwały się różne głosy, ale wycie nie ustawało. Oczywiście, Riley okłamał nas
także co do liczby żółtookich wampirów.
Krzyki powoli cichły, aż pozostał tylko ten jeden głos, zwierzęcy, pełen cierpienia,
który przyprawiał mnie o dreszcze. W wyobrazni widziałam twarz Diega i to wycie kojarzyło
mi się wyłącznie z jego śmiercią. Z hałasów rozlegających się wokół mnie wyłowiłam głos
Carlisle'a. Błagał, by pozwolono mu na coś spojrzeć.
- Proszę, pozwólcie mi zobaczyć. Pozwólcie mi pomóc!
Zdawało mi się, że nikt się temu nie sprzeciwia, ale ton jego głosu wskazywał na to,
że przegrywa w tej dyskusji.
A potem wycie weszło na wyższe tony, Carlisle zaczął powtarzać rozgorączkowanym
głosem  dziękuję , w tle zaś usłyszałam szmer poruszenia wśród zebranych i zbliżające się
ciężkie kroki. Skupiłam się bardziej i nagle usłyszałam coś zupełnie nieoczekiwanego i
niemożliwego do pojęcia. Najpierw ciężkie oddechy - nigdy nie słyszałam, by ktoś w naszym
zgromadzeniu tak głośno oddychał - a potem bardzo wiele następujących po sobie szybkich,
głuchych uderzeń. Jakby... bicie serc. Ale z pewnością nie ludzkich. Ten akurat dzwięk
znałam bardzo dobrze. Wciągnęłam powietrze, jednak wiatr wiał z przeciwnego kierunku i
czułam jedynie dym.
Nagle, bez ostrzeżenia, coś dotknęło mojego ramienia i złapało mnie za głowę z
dwóch stron. W panice otworzyłam oczy i wyrwałam się do przodu, próbując wyzwolić się z
tego uścisku, ale natychmiast napotkałam ostrzegawcze spojrzenie Jaspera, którego twarz
znajdowała się kilka centymetrów od mojej.
- Spokój! - warknął, sadzając mnie z powrotem na ziemi. Ledwie go usłyszałam;
zdałam sobie sprawę, że to on trzyma mnie za głowę, zakrywając uszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •