[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego upór bardzo ją dziwił, ale ona też potrafiła być uparta.
- Nie pójdę i nie zmusisz mnie do tego.
Ku jej irytacji Adam parsknął śmiechem.
- Wiesz, zaczynasz mówić i zachowywać się jak moje
dzieci. - Nagle spoważniał. - Nie masz się czego obawiać.
Moja matka to prawdziwa dama, a damy nie gryzÄ….
- Nie boję się! - oświadczyła gwałtownie. - Po prostu wo
lę zostać sama w domu. Tak rzadko mam czas dla siebie.
Adam westchnął znużony.
- Jutro będziesz miała wolne popołudnie. Tylko dla siebie.
Ja zajmę się dziećmi, a ty pójdziesz, gdzie chcesz.
- Nie rozumiesz. Chcę zostać sama w domu. A jeśli dzieci
tu będą, to... to już nie zostanę sama.
Na twarzy Adama zadrgał jakiś nerw.
- W takim razie jutro gdzieś je zabiorę. Będziesz miała
dom dla siebie. Zadowolona?
147
Miała ochotę tupnąć nogą, ale powstrzymało ją to, co o jej
zachowaniu powiedział wcześniej.
- Twojej matce nie zależy na moim towarzystwie. Chce
zobaczyć ciebie i swoje wnuki.
- Ależ ona chce zobaczyć ciebie też. I to bardzo.
- To niedorzeczne.
- A niby dlaczego? Opiekujesz siÄ™ jej wnukami. To chyba
naturalne, że chce cię poznać, nie uważasz?
Splotła ramiona i zmrużyła oczy.
- Postępujesz nierozsądnie i zastanawiam się dlaczego.
Z rezygnacją potarł oczy i usiadł głębiej w fotelu.
- Dobrze. Myśl sobie, co chcesz, ale za dziesięć minut
bądz gotowa do wyjścia. Sam ubiorę dzieci. - Jęknęła z roz
paczą, ale nie zwrócił na to uwagi, tylko strząsnął jakiś nie
istniejący pyłek z rękawa sportowej marynarki. - Uważaj, za
raz będzie dziewięć minut. Liczę czas.
Laura przekornie usiadła na stoliku i spojrzała na niego wy
zywająco. Zerwał się na równe nogi, ale potem tylko poprawił
spinki przy mankietach koszuli i przygładził krawat.
- Dobrze - rzekł znużonym tonem. - Mama oczywiście
będzie miała na sobie suknię, ale na pewno wybaczy ci te...
portki.
Z tymi słowami chwycił ją za ramię i z łatwością postawił
na nogach. Wiedziała, że musi ulec. Pozwoliła się zaciągnąć
na korytarz, bo chwytanie się mebli byłoby jednak zbyt dzie
cinne. Kiedy zaczął wyjmować kurtki z szafy i wołać dzieci,
rzuciła się biegiem do swojego pokoju.
- Daj mi pięć minut! - zawołała przez ramię.
- Zostało ci sześć! - krzyknął za nią. Nie widziała, że
uśmiechał się szeroko.
148
Nie traciła czasu. Zdjęła z wieszaka swoją jedyną spódnicę
i zaczęła wyrzucać rzeczy z szuflad. Rozebrała się do bielizny,
potem włożyła grube, czarne rajstopy, swoją jedyną halkę, a na
nią białą bluzkę z wykładanym kołnierzem. W pośpiechu za
pięła jedynie dwa górne guziki. Szybko wciągnęła długą, pli
sowaną spódnicę z czarnej wełny i dopasowany czarny sweter
z imitacji angory. Wyłożyła na wierzch kołnierz bluzki i po
śpiesznie wsunęła stopy w półbuty na podwyższonym obcasie.
W talii zapięła wąski, czarny pasek, przyczesała włosy i wło
żyła mały, czarny beret. Drżącą ręką wsunęła srebrny pierścio
nek na wskazujący palec lewej ręki i chwyciła leżące na to
aletce małe, srebrno-czarne kolczyki. Kiedy stanęła przed Ada
mem w korytarzu, kończyła wpinać je w uszy.
- Ciekawe, jak byś wyglądała, gdybyś miała całe dziesięć
minut? - powiedział, spoglądając na nią z uznaniem.
- Dokładnie tak samo. - Wsunęła ramiona w rękawy po
danego jej płaszcza. - To mój jedyny strój wizytowy.
- W takim razie musimy ci kupić jeszcze jeden - wyszeptał
jej do ucha.
- Nie potrzebuję drugiego - zaprotestowała, chociaż jej
ciało przebiegł miły dreszczyk.
OwinÄ…Å‚ jej szyjÄ™ szalikiem.
- Wkrótce będziesz potrzebowała - zapewnił i odwrócił ją
ku drzwiom garażu. - Dzieci są w samochodzie.
- Już?
- Ja też w ciągu kilku minut potrafię dokonać cudu.
- Tak, ale ty po prostu wydajesz rozkaz!
Erica z uśmiechem patrzyła na syna, który otrzepywał
spodnie Ryana. Potem klepnął chłopca po ramieniu, a ten znik-
149
nął wśród bujnej zieleni zimowego ogrodu, natychmiast zapo
minając o stłuczonym kolanie. Adam patrzył za nim z uśmie
chem, a po chwili usiadł na krześle obok fotela matki.
- Dawno nie widziałam, żebyś był taki pogodny - ode
zwała się Erica.
Adam założył nogę na nogę i przesunął palcem po kancie
spodni.
- Dzieci w tym wieku sÄ… bardzo zabawne - mruknÄ…Å‚
w końcu.
- Hm... - Spojrzała mu w oczy. - Jestem zaskoczona, że
to zauważyłeś. A może to śliczna Laura się do tego przyczy
niła?
Chciał dać jakąś wymijającą odpowiedz, ale zrezygnował.
- Całkiem odmieniła moje życie - wyznał. - Gdybym je
szcze wiedział, jak ją zatrzymać...
Zanim Erica zdążyła coś powiedzieć, bohaterka ich rozmo
wy pojawiła się między liśćmi palmy. Poprawiła zsunięty na
jedno ucho beret i otrzepała spódnicę z pyłu. Podeszła do sto
jącego przy nich ogrodowego stołu i z trochę nerwowym
uśmiechem wzięła szklankę wody, którą wcześniej poczęsto
wała ją Erica. Wypiła długi łyk i powachlowała się dłonią dla
ochłody.
- Co za wspaniała szklarnia - powiedziała, odstawiając
szklankę. - Już zapomniałam, że może być tak ciepło.
- Ten ogród to moja oaza w długie, zimowe miesiące -
przyznała Erica. - Im jestem starsza, tym bardziej go doce
niam.
- Tak tu zielono. - Laura z podziwem obejrzała się za sie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]