[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Będziesz żyła bardzo długo. . . być może wiecznie.
Niedowierzanie i nadzieja pojawiły się w oczach królowej. Powstała wolno i spoj-
rzała na ogromną, wyrastającą w górę postać.
Wiecznie, Polgaro? zapytała.
Ale muszę cię zmienić. Trucizna, którą piłaś, by pozostać młodą i piękną, zabija
cię z wolna. Już teraz jej ślady widać na twojej twarzy.
Królowa dotknęła palcami policzków i odwróciła się pospiesznie, by spojrzeć
w zwierciadło.
Gnijesz, Salmissro stwierdziła ciocia Pol. Wkrótce będziesz stara i brzyd-
ka. %7łądza, która płonie w twych żyłach, wypali się i umrzesz. Masz zbyt ciepłą krew.
W tym cały problem.
Ale jak. . . Salmissra się zająknęła.
Wystarczy niewielka zmiana zapewniła ją ciocia Pol. Całkiem mała, a po-
tem będziesz żyła wiecznie. Garion wyczuł moc ogniskowanej woli. Uczynię cię
wieczną, Salmissro.
Uniosła rękę i wypowiedziała jedno słowo. Jego straszliwa potęga wstrząsnęła Ga-
rionem jak liściem na wietrze.
Z początku nic się nie działo. Salmissra stała jak wrośnięta w ziemię; naga, bla-
da skóra prześwitywała przez suknię. Potem dziwne cętki wystąpiły wyrazniej, a uda
zwarły się razem. Twarz stała się bardziej spiczasta. Wargi zniknęły, a usta rozciągnęły
się w niezmiennym, gadzim uśmiechu.
Garion przyglądał się ze zgrozą, niezdolny oderwać wzroku od królowej. Suknia
spłynęła na posadzkę, gdy zniknęły ramiona, a ręce przywarły do boków. Ciało wydłu-
żało się, a nogi, zupełnie już zrośnięte, zaczęły zapętlać się w zwoje. Zniknęły lśniące
włosy, a na twarzy nie pozostał nawet ślad człowieczeństwa. Tylko złota korona wciąż
spoczywała na głowie. Salmissra wysunęła język i opadła w masę własnych zwojów.
Rozłożyła kaptur na szyi i spojrzała matowymi, martwymi oczami na ciocię Pol, która
podczas tej transformacji znowu przybrała normalne rozmiary.
Powróć na swój tron, Salmissro poleciła.
Głowa królowej pozostała nieruchoma, lecz zwoje ciała przesuwały się na miękką
sofę, ocierając się o siebie z suchym szelestem.
Ciocia Pol spojrzała na eunucha Sadiego.
Oto Służebnica Issy, królowa wężowego ludu, której władza przetrwa do końca
dni, bowiem teraz naprawdę jest nieśmiertelna i po wieczność będzie panować w Ny-
issie.
Sadi zbladł jak upiór, a oczy wychodziły mu z orbit. Głośno przełknął ślinę i kiwnął
głową.
Pozostawię cię zatem z twoją królową powiedziała. Wolałabym odejść
spokojnie, ale tak czy inaczej, chłopiec i ja wychodzimy.
207
Posłałem już wiadomość zapewnił szybko Sadi. Nikt nie spróbuje wam
przeszkodzić.
Słuszna decyzja pochwalił sucho Barak.
Wszyscy pozdrawiają wężową królową Nyissy zaintonował drżącym głosem
jeden z ubranych w szkarłat eunuchów. Padł na kolana przed podwyższeniem.
Uwielbiajcie ją odpowiedzieli rytualnie pozostali, także klękając.
Jej chwała została nam objawiona.
Oddajmy jej cześć.
Garion obejrzał się jeszcze, wychodząc za ciocią Pol przez strzaskane drzwi. Sal-
missra leżała na sofie wśród cętkowanych zwojów własnego ciała, a oczy ponad kap-
turem szyi kierowała w stronę zwierciadła. Na głowie miała złotą koronę, a zimny,
wężowy wzrok wędrował ku odbiciu w lustrze. Gadzia twarz nie miała żadnego wyra-
zu, więc nie można było odgadnąć, o czym myśli królowa.
Rozdział 30
Korytarze i wysokie hale pałacu były puste. Ciocia Pol prowadziła ich od sali tro-
nowej, gdzie klęczeli eunuchowie, śpiewając pieśni na cześć Wężowej Królowej. Barak
z mieczem w ręku kroczył posępnie wśród śladów rzezi, jakiej dokonał wchodząc do
pałacu. Twarz miał bladą i często odwracał wzrok od szczególnie okrutnie okaleczo-
nych ciał, leżących na ich drodze.
Wreszcie wyszli na zewnątrz. Ulice Sthiss Tor były ciemniejsze niż nocą i pełne
rozhisteryzowanych, wyjących z przerażenia tłumów. Barak torował drogę, trzymając
w jednej ręce zabraną z pałacu pochodnię, a w drugiej miecz. Nawet ogarnięci paniką
Nyissanie ustępowali mu szybko.
Co to jest, Polgaro? rzucił przez ramię, machając lekko pochodnią, jakby
chciał odpędzić ciemność. Jakieś czary?
Nie odparła. To nie czary.
Maleńkie plamki szarości opadały w blasku pochodni.
Znieg? zdumiał się Barak.
Nie. Popiół.
Co się pali?
Góra wyjaśniła. Jak najszybciej wracajmy na statek. Ten tłum jest niebez-
pieczniejszy niż wszystko, co może nas spotkać.
Zarzuciła Garionowi na ramiona swój lekki płaszcz i wskazała ulicę, gdzie w ciem-
ności tu i tam kołysało się kilka pochodni.
Chodzmy tędy.
Popiół padał gęsto. Przypominał szarą mąkę, przesypywaną przez wilgotne powie-
trze. Pachniał siarką.
Nim dotarli do nabrzeża, ciemność zaczęła blednąc. Popiół opadał ciągle, wypeł-
niał szczeliny między kamieniami bruku i tworzył niewielkie zaspy przy rogach bu-
dynków. Było coraz widniej, ale popiół jak mgła przesłaniał wszystko na odległość
większą niż dziesięć stóp.
W porcie szalał chaos. Tłumy wrzeszczących i płaczących Nyissan próbowały
wspiąć się do łodzi, by uciec od duszącego popiołu, w śmiertelnej ciszy szybującego
w gorącym powietrzu. Oszaleli w panice ludzie rzucali się często w mordercze wody
rzeki.
Nie przedostaniemy się przez tę tłuszczę, Polgaro stwierdził Barak. Za-
czekaj tu chwilę.
Wsunął miecz do pochwy, podskoczył i chwycił skraj niskiego dachu. Podciągnął
się i stanął nad nimi, słabo widoczny w mroku.
Hej, Greldiku! ryknął potężnym głosem, słyszalnym nawet wśród krzyków
tłumu.
209
Baraku! usłyszeli odpowiedz Greldika. Gdzie jesteście?
Przy wejściu na molo zawołał Barak. Nie możemy się przebić.
Zostańcie tam! odkrzyknął Greldik. Przyjdziemy po was.
Po chwili z nabrzeża dobiegł tupot ciężkich kroków i od czasu do czasu głuchy
odgłos uderzeń. Kilka okrzyków bólu zatonęło w panicznych wrzaskach tłumu. Potem
Greldik, Mandorallen i pół tuzina muskularnych żeglarzy uzbrojonych w pałki wybie-
gło zza zasłony popiołu, z brutalną skutecznością oczyszczając drogę.
Zgubiliście się?! wrzasnął do Baraka Greldik.
Barak zeskoczył z dachu.
Musieliśmy wpaść na chwilę do pałacu wyjaśnił krótko.
Niepokoiliśmy się o bezpieczeństwo twoje, pani oświadczył cioci Pol Man-
dorallen, odsuwając na bok bełkoczącego Nyissanina. Dzielny Durnik powrócił kil-
ka godzin temu.
Zatrzymano nas odparła. Kapitanie, czy zdołasz nas doprowadzić na po-
kład?
Greldik uśmiechnął się złowrogo.
Chodzmy więc ponagliła. Gdy tylko wrócimy na okręt, należy odbić i rzu-
cić kotwicę na rzece, kawałek od brzegu. Ci ludzie nie uspokoją się, póki popiół nie
przestanie padać, co jeszcze chwilę potrwa. Czy były jakieś wiadomości od Silka i mo-
jego ojca?
Nic, pani odparł Greldik.
Co on robi? zapytała gniewnie, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
Mandorallen wydobył swój miecz i ruszył wprost na tłum, nie skręcając i nie zwal-
niając kroku. Nyissanie ustępowali mu z drogi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]