[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podobno od tygodnia je tylko sałatę. Spodziewałabyś się tego po nim?
- Nie, ale po innych też nie spodziewałam się różnych rzeczy - wyznała Cassie smutnym głosem.
- Zaraz wracam - obiecała Deena. I rzeczywiście po pięciu minutach siedziała już w cieniu dębu u boku rozżalonej
przyjaciółki i wysłuchiwała jej zwierzeń. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała, kiedy Cassie
skończyła. - Od początku wydawało mi się, że on patrzy na nią tak
jakoś inaczej. Deena wzruszyła ramionami. - Ja niczego takiego nie zauważyłam. Poza tym takie
kłamanie zupełnie nie pasuje mi do Carmen. - A sałata do Josha Gaylera ci pasuje? - spytała Cassie,
sama się sobie dziwiąc, że w takiej sytuacji jeszcze ją stać na ironię. - Nancy i Cindy są plotkarkami, to fakt, ale nie
wymyśliłyby sobie tego. Zamilkła, jakby się nad czymś zastanawiając. - Wiesz,
nie wiem, jak to powiedzieć Bryanowi... - Oszalałaś? - przerwała jej Deena. - Dopóki nie masz.
całkowitej pewności, nie możesz mu nic mówić. - Myślisz, że będzie lepiej, jak dowie się od Nancy
i Cindy albo od jakiejś innej życzliwej osoby? W końcu Cassie dała się przekonać przyjaciółce i postanowiła,
przynajmniej na razie, nic bratu nie mówić. Wracając do domu z Carmen i bratem, przez całą drogę
milczała. Teraz, kiedy nie było w pobliżu Matta, cały swój żal
skupiła na Carmen. Ta kilka razy próbowała ją zagadywać, lecz Cassie odpowiadała jej tylko albo skinieniem głowy,
albo wzruszeniem ramion. - Matt niepokoił się o ciebie - powiedziała Carmen, gdy
dojeżdżali już prawie do domu. - Pytał, dlaczego nie przyszłaś na lancz.
- Od kiedy to on jest taki troskliwy? - burknęła Cassie. - Wydawało mi się, że się przyjaznicie - zaczęła Carmen
niepewnie, przyglądając jej się uważnie. - Myślałam, że... - Skąd ci to przyszło do głowy? - rzuciła Cassie już
jawnie nieuprzejmym tonem. Carmen zamilkła, a Bryan dopiero teraz zwrócił uwagę
na to, że siostra, nie wiadomo dlaczego, zaczęła się nagle wrogo odnosić do jego dziewczyny.
- Co jesteś taka wściekła jak osa? - spytał. Cassie nie raczyła odpowiedzieć i kiedy tylko zaparkował
na podjezdzie, wyskoczyła z samochodu, wpadła do domu i zadowolona, że nie ma jeszcze mamy i taty, z którymi
musiałaby zamienić przynajmniej parę słów, popędziła do siebie na górę.
Rzuciła się na łóżko i wtuliła twarz w starego pluszowego misia, którego już od lat nie wykorzystywała w tym celu.
Wreszcie mogła przestać walczyć ze łzami. Miała nadzieję, że nikt nie wejdzie do jej pokoju i przynajmniej przez jakiś
czas nie będzie musiała z nikim rozmawiać. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, przez chwilę nie reagowała,
lecz pukanie się powtórzyło. - Cassie, jesteś tam? - usłyszała głos brata.
Pośpiesznie wytarła oczy pluszowym misiem, choć wiedziała, że to i tak na niewiele się zda, bo na twarzy
pozostaną ślady łez.
- Jestem  rzuciła. - Mogę wejść? - Jak musisz...
Niezrażony tym niezbyt wylewnym zaproszeniem Bryan stanął w progu.
- Musisz mi pomóc z tym napisem  Happy Birthday" - powiedział. W pokoju było dość ciemno, więc pewnie nie
widział zapłakanej twarzy siostry, a nawet jeżeli coś zauważył, to o nic nie pytał.
- Nie możesz tego zrobić sam? - Wiesz, że nie potrafię napisać dwóch liter tej samej
wielkości, a co dopiero kilkunastu. Cassie nie miała ochoty myśleć o niedzielnej imprezie;
w ogóle przeszedł jej zapał i do przygotowań, i do uczestniczenia w przyjęciu.
- Nie chce mi się tym zajmować - poinformowała brata. - Przecież to był twój pomysł, zorganizowanie tej imprezy
- przypomniał jej Bryan. - Ale mi się odechciało - rzuciła i odwróciła się twarzą
do ściany. Jej żal i rozgoryczenie zaczęły przyjmować formę agresji. - Po prostu mi się odechciało - powtórzyła
zirytowanym głosem. - Słuchaj, prawie wszystko jest już przygotowane, ludzie
są zaproszeni. Nie możemy tak w ostatniej chwili odwołać przyjęcia.
- Kto mówi coś o odwoływaniu? W końcu wszystko może się odbyć beze mnie.
Bryan czuł, że dalsze przekonywania siostry w tej chwili i tak nie poskutkują. Położył rękę na klamce i chciał wyjść,
ale w ostatniej chwili się zatrzymał. - Wiesz co? Jeśli masz jakiś problem, to naprawdę nie
muszą na tym cierpieć inni. - Ja mam problem? - spytała złośliwie i zanim zdążyła
.pomyśleć, dodała: - To nie moja dziewczyna spotyka się z innym!
Rozdział dziesiąty
L^assie natychmiast chciała odwołać to, co powiedziała. Wiedziała, że te słowa nigdy nie powinny paść z jej ust,
ale było już za pózno. Bryan stał wciąż z ręką na klamce. Minęła chyba cała
wieczność, zanim się odezwał. - Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
- Nieważne - bąknęła Cassie. - Nie myślałam o tym, co mówię.
- Słuchaj, jeśli się coś takiego zaczyna, to nie można się potem wycofywać.
- Bryan, skończmy już tę rozmowę. Palnęłam coś bez sensu. Przepraszam. - Zdawała sobie sprawę, że brat ma
rację. Miał teraz pełne prawo żądać od niej wyjaśnień. - To są tylko plotki... Sama nie wiem, jak to się stało, że
w ogóle o tym wspomniałam... Bryan patrzył na nią wyczekująco.
Gorzej już być nie może, pomyślała i wreszcie to z siebie wyrzuciła:
- Nancy Denson i Cindy Coatney widziały wczoraj Carmen i Matta, siedzących razem w Znieżynce.
Spojrzała na brata. Nawet w półmroku panującym w pokoju widziała, jak jego twarz tężeje.
- Przecież wczoraj była w bibliotece  przypomniał sobie i siostrze. Przez chwilę milczał, a potem dodał: -
Przynajmniej tak mówiła... Cassie chciała coś powiedzieć, lecz Bryan wyszedł,
z hukiem zamykając za sobą drzwi. Przerażona, nasłuchiwała, dokąd brat idzie. Po kilku
krokach zatrzymał się - najwyrazniej pod drzwiami pokoju Carmen - stał tam dwie, może trzy minuty, a potem poszedł
do siebie. I co ja najlepszego narobiłam? - wyrzucała sobie Cassie.
Znów wtuliła twarz w swojego ulubionego misia i rozpłakała się. Tym razem nie była już zła ani na Matta, ani na Carmen,
tylko na siebie. Godzinę pózniej pani Prescott zapukała do drzwi pokoju córki.
- Proszę! - odezwała się cicho Cassie, choć dalej nie miała ochoty z nikim rozmawiać.
- Spałaś? - spytała zdziwiona matka, bo córka nigdy o tej porze się nie kładła, a teraz leżała w ciemnym pokoju.
- Boli mnie głowa - skłamała dziewczyna. - Może oboje złapaliście jakiegoś wirusa, bo Bryana też
boli głowa - powiedziała pani Prescott, zapalając światło. Widząc zaczerwienione oczy i spuchnięty nos córki, podeszła
do łóżka i przyłożyła dłoń do jej czoła. - Nie masz chyba gorączki, ale zaraz przyniosę z dołu termometr
- Nie, mamo, nie trzeba. Pani Prescott, chcąc usiąść na brzegu łóżka, odsunęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •