[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli uda nam się uciszyć skandaliczne plotki, będzie to z korzyścią dla nas oboj-
ga - rzekł.
Jego spojrzenie nieco złagodniało. Michelle zrobiła krok ku niemu.
- Dlaczego nigdy nawet do mnie nie zadzwoniłeś? - wyszeptała. Nagle znów wyra-
ziście powróciło do niej wspomnienie ich wspólnych szczęśliwych chwil i jej serce prze-
szył ból. - Porzuciłeś mnie, Alessandro! - powiedziała z nieskrywaną urazą.
PrzymknÄ…Å‚ oczy.
- Nie grałaś ze mną uczciwie.
- Nie mogłam nic poradzić na to, co się stało! - jęknęła, lecz on jej nie słuchał.
- Ale ja mogę. I zamierzam to uczynić.
Wyrzekł to z posępną determinacją, lecz przez moment w jego pochyleniu głowy i
uniesieniu brwi Michelle rozpoznała tamtego dawnego Alessandra, z którym rozmawiała
miło po północy i pływała rano w basenie. Od nowa zapłonęła w niej namiętność. Mi-
chelle podeszła bliżej, wdychając niezapomniany zapach jego wody po goleniu. Odważy-
ła się unieść rękę i pogładzić go po policzku. Lecz nagle ponownie poczuła przypływ
mdłości.
- Och... znowu mnie mdli... - jęknęła z rozpaczą.
- Lepiej załatwmy tę sprawę z prasą jeszcze przed wyjazdem - rzekł z rezygnacją. -
W porze lunchu będziemy już bezpieczni we Włoszech.
Wzmianka o lunchu wywołała u Michelle nową falę wymiotów. Alessandro ukląkł
przy niej i po raz drugi podał jej ręcznik, a potem szklankę wody. Czuła się kompletnie
bezradna. Jęknęła na myśl o czekającym ją spotkaniu z bandą dziennikarzy, podróży do
Włoch i gapiach, którzy będą się jej przyglądać.
- Och, nie! Co wszyscy sobie pomyślą? - zaprotestowała.
Alessandro w typowo włoskim teatralnym geście wyrzucił ręce W górę.
- W obecnej sytuacji nie powinnaś zważać na konwenanse, tesoro, tylko troszczyć
się wyłącznie o siebie!
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Minęło trochę czasu, zanim Michelle pozbierała się po napadzie wymiotów.
Alessandro zaparzył herbatę i przeprowadził przez komórkę mnóstwo zwięzłych rozmów
po włosku. Gdy poczuła się na siłach, by wyjść z gabinetu do galerii, na zewnątrz
zgromadziło się już kilkunastu dziennikarzy.
- Zawsze są w pobliżu - wyjaśnił pogardliwie. - W rejonie Cotswolds ma swoje re-
zydencje wiele gwiazd popkultury, a oni warujÄ… przed ich bramami. Wbrew mej woli, ja
również znajduję się w centrum uwagi mediów. Muszę jakoś z tym żyć. Liczy się dla
mnie jedynie dobro firmy Castiglione.
Michelle uśmiechnęła się cierpko. Nie wątpiła, że tak właśnie jest. Alessandro stale
podkreślał, że dla nich dwojga nie istnieje żadna przyszłość. Jednak dotychczas to nie
powstrzymało jej przed snuciem marzeń o ich wspólnym życiu. Obecnie wszystkie one
legły w gruzach.
Wiem, że mój wakacyjny romans był zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy, po-
myślała ze smutkiem.
- Ewakuuję cię stąd, jeśli się zgodzisz - rzekł Alessandro. - Teraz już rozumiesz,
dlaczego cię wtedy zostawiłem? - dorzucił, wskazując teleobiektywy wycelowane w
drzwi galerii w oczekiwaniu, aż oboje wyjdą na ulicę.
Cała gorycz tęsknoty, oczekiwania i zgryzot wezbrała w Michelle falą gniewu.
Nie, wcale nie rozumiem! - rzekła w duchu.
- Nie rozumiem, dlaczego tak szybko wyjechałeś z Jolie Fleur, dlaczego na moją
galerię najechał tabun dziennikarzy, a co najgorsze...
Usiłując powstrzymać gorzkie łzy, podniosła na niego wzrok i wyszeptała:
- Co się stało z tym miłym, romantycznym artystą, którego poznałam we Francji?
- Po prostu zmieniło go życie - odparł krótko. - A teraz daj mi klucze do twojego
domu. Trzeba cię będzie spakować.
- Chwileczkę, zaczekaj! - zawołała znużona i skołowana Michelle. - Jak mam się
przedostać do Rose Cottage przez ten tłum fotoreporterów? Wciąż ich przybywa.
Wziął głęboki oddech.
R
L
T
- Nie będziesz musiała. Moi ludzie spakują twoje rzeczy. Odtąd sprawy tak właśnie
będą wyglądały: inni będą robić wszystko za ciebie - powiedział powoli, hamując iryta-
cjÄ™, jak ojciec do niesfornego dziecka.
- Tutaj czy we WÅ‚oszech?
- Oczywiście w moim domu. Po tym, co się stało, nie zamierzam zostawić tu ciebie
i mojego dziecka ani chwili dłużej. Przysporzyłabyś kłopotów sobie... i moim interesom -
dorzucił zgryzliwie.
- Czy to prawda, że wyrzuciłeś z firmy Castiglione swoich krewnych? - zapytała
Michelle, nie potrafiąc się powstrzymać.
- Nie sądziłem, że dajesz wiarę plotkom - odparł głosem ostrym jak krawędz dia-
mentu. - Ale to tylko potwierdza moje przekonanie, że nic o sobie nawzajem nie wiemy.
Dlatego będziemy mogli rozpocząć nasze wspólne życie od zera.
- Nasze wspólne życie? - powtórzyła zdeprymowana.
- Właśnie. A teraz daj mi klucze.
Wręczyła mu je machinalnie, gdyż jej uwagę przykuł potężny mężczyzna w
ciemnych okularach i szykownym garniturze, który pojawił się przed frontowymi
drzwiami.
- Chodzmy - rzekł Alessandro. - Pozostaw mnie odpowiadanie na wszelkie pytania.
Na zewnątrz podał temu olbrzymowi, który niewątpliwie był jego pracownikiem,
klucze do Rose Cottage.
- To jest Max - przedstawił go. - Dopilnuje spakowania twoich rzeczy. Na nas cze-
ka samochód. Trzymaj się blisko mnie i nie puszczaj pary z ust.
Tępo skinęła głową. W odległości kilku metrów stał ten sam jasnoniebieski wóz,
który widziała wcześniej.
- Pojedziemy na lotnisko, a stamtąd polecimy moim odrzutowcem - wyjaśnił
Alessandro. - A teraz silencio, per favore. I musimy uśmiechać się do obiektywów.
Michelle usłuchała go. Otoczył ich tłum dziennikarzy, błysnęły flesze. Alessandro
przystanął i uniósł rękę.
- Panie i panowie, zgodnie z naszą umową Michelle i ja pozwolimy, by każde z
was zrobiło jedno zdjęcie, a potem zostawicie nas w spokoju, dobrze?
R
L
T
Zanim oszołomiona Michelle się obejrzała, Alessandro wziął ją w ramiona i poca-
łował namiętnie. Owionął ją jego męski zapach, poczuła przy sobie jego muskularne cia-
ło i natychmiast powróciły wszystkie jej uczucia dla niego. Lecz była jedna różnica.
Wtedy w ogrodzie miał oczy pełne życia, a teraz przypominały zimne, twarde bryłki ma-
gnetytu.
Targana sprzecznymi emocjami, przywarła do niego, szukając otuchy. Lecz on od-
sunął się od niej nieco i szepnął coś, co jeszcze bardziej ją zraniło:
- Właśnie o to chodziło.
Posłał w kierunku fotografów jeszcze jeden triumfalny uśmiech, a potem poprowa-
dził Michelle do samochodu. Ku jej przerażeniu dziennikarze zaczęli zarzucać ich pyta-
niami. Na Market Street zajeżdżały kolejne wozy reporterskie, gęstniał las anten sateli- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •