[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ZÅ‚apaÅ‚a go za rÄ™kÄ™, uderzyÅ‚a stopami w pierÅ›. UwiÄ™ziÅ‚ jednÄ… deli­
katnÄ… kostkÄ™, przyciskajÄ…c jÄ… do brzucha.
- Uspokój się! - wrzasnął.
Zakołysała się, zamiast uspokoić.
- Do diabÅ‚a! Chcesz spaść? -Jedwab spÅ‚ynÄ…Å‚ mu na nadgar­
stek, kiedy rozluzniÅ‚a siÄ™ podwiÄ…zka i poÅ„czocha zjechaÅ‚a po Å‚yd­
ce w dół. - PrzestaÅ„ siÄ™ wiercić! - WsunÄ…Å‚ dÅ‚oÅ„ pod warstwÄ™ ha­
lek, znalazł kolano i podjechał jeszcze wyżej, chwytając pewnie
jej udo.
Zamarła jak raniona w serce łania.
Jej uda były gładkie i jędrne, smukłe, o długich mięśniach.
Uda młodej kobiety, która więcej chodziła, niż jezdziła konno.
Nimfa o aksamitnej skórze.
- Czy nieszczÄ™sny Orville okazywaÅ‚ ci dalej zainteresowa­
nie? - Nie miał pojęcia, skąd się wzięły te słowa. Wypowiedział
je, zanim nawet pojawiły się w jego głowie.
- Orville wyjechał - odparła słabym głosem.
- Dobrze. - Usłyszał nutkę zadowolenia we własnym głosie
i siÄ™ przeraziÅ‚. SpróbowaÅ‚ znowu obojÄ™tnego tonu, ale nie bar­
dzo mu się udawało. Jej noga stanowiła gładką, zwężającą się ku
dołowi kolumnę, która aż się prosiła o pieszczotę. - To znaczy,
dobrze dla niego. %7łonaty był, prawda? Strata czasu, żeby cię w tej
sytuacji uwodzić.
141
- WyjechaÅ‚, ponieważ nie mógÅ‚ zamaskować pudrem sinia­
ków, jakich mu narobiłeś.
- Och.
PoruszyÅ‚a siÄ™ i ciepÅ‚y, kobiecy zapach wydobyÅ‚ siÄ™ spod ko­
ronek i jedwabnej pończochy, zwiniętej wokół jej kostki. Woń
jaśminu, rozgrzanego ciała i bardziej przyziemne, prowokujące
zapachy. Wzmocnił uścisk. Zacisnęła dłoń na jego ręce.
- Favor.
- Co?
Nie wiedział,  co". Wiedział tylko, że ich obecna sytuacja była
nie do zniesienia. OpuÅ›ciÅ‚ ramiÄ™, zrzucajÄ…c Favor z góry i chwy­
tając w ramiona; jedną ręką podtrzymywał kolana, drugą plecy.
WÅ‚osy dziewczyny, gÄ™ste i matowe niczym londyÅ„ska noc, wy­
mknęły siÄ™ z upiÄ™cia, opadajÄ…c swobodnie. ZÅ‚apaÅ‚ garść tych wÅ‚o­
sów, przyciskając kostki dłoni do miękkiej poduszki jej piersi.
- Zmyj to.
- Co?
- Włosy. Są jasne i lśnią jak roztopiona miedz. Zmyj tę czerń.
PopatrzyÅ‚a na niego, trochÄ™ przestraszona, trochÄ™ zaniepoko­
jona i, tak, odrobinÄ™ oczarowana.
- Nie mogÄ™. Ona... Nie mogÄ™.
Przez długą chwilę wpatrywał się w jej świeżą, śliczną buzię,
pozbawionÄ… pudru, w niebieskie, a nie sztucznie czarne, oczy.
Było tak cicho. Musiała słyszeć łomot jego serca. Wiedział o tym,
ponieważ sam go słyszał.
Tylko że to nie było bicie serca. Podniósł głowę, nasłuchując.
To było coś innego. Zbliżało się.
- Co to jest? - zapytała Favor.
- Echo - odparł stłumionym głosem.  Ktoś idzie korytarzem.
Postawił ją delikatnie na podłodze i popchnął lekko w stronę
niskiej szafki, która stała za miejscem, gdzie kiedyś był ołtarz.
- Przejdz tamtędy. To nie zakrystia. Korytarz prowadzący do
północnego skrzydła. Nie mogą cię tu znalezć. Zwłaszcza żaden
z gości Carra. Wierz mi, Orville był tutaj jednym z pierwszych.
142
- Pośpiesz się, do licha! - powiedział szorstko, kiedy się wahała.
- Nie mogÄ™ sobie pozwolić, żeby ciÄ™ znowu ratować. Mam szczęś­
cie, że Orville przez próżność nie wygadał się na mój temat.
- Ale jak...
- Nie zmieszczę się tam, Favor - stwierdził cierpko. - Są
inne miejsca, gdzie się mogę schować. Nie majednak miejsca na
dwie osoby. A teraz idz.
Odetchnął dopiero wtedy, gdy niskie drzwiczki zamknęły się
za nią. Kroki stawały się coraz głośniejsze. Blisko kaplicy.
Raine nie tracił czasu na rozglądanie się. Kłamał. Nie miał
gdzie siÄ™ ukryć. StanÄ…Å‚ za stosem mebli i czekaÅ‚. ParÄ™ minut póz­
niej usÅ‚yszaÅ‚ skrzypniÄ™cie otwieranych drzwi, a potem krótkÄ… se­
rię kroków; ktoś szedł powoli.
Kimkolwiek był ten człowiek, nie powinien ścigać Favor.
Raine wyskoczył, wznosząc pięści gotowe do ciosu...
Skurczona stara kobieta staÅ‚a tuż za smugÄ… Å›wiatÅ‚a wpadajÄ…ce­
go przez rozetowe okno.
- Raine! - Gunna osunęła się na podłogę.
17
i Junna! - Raine ostrożnie podniósÅ‚ staruszkÄ™. ZatrzÄ™sÅ‚a siÄ™ le­
ciutko. WażyÅ‚a tyle, co nic. W grubym, brzydkim ubraniu wyda­
wało się, że jest cięższa.
Nadal nosiła czarny koronkowy szal na głowie, odsłaniając
jedynie część zeszpeconej twarzy. Spojrzała na niego zapadłym
okiem. Nie wyglądała już tak odstręczająco jak kiedyś. Wydawała
siÄ™ za to żaÅ‚oÅ›nie znieksztaÅ‚cona. Tak zapewne wyglÄ…daÅ‚by akwa­
relowy portret, który zostawiono na deszczu, pomyślał.
- To naprawdÄ™ ty, Raine Merrick, a nie duch? - szepnęła. Z kÄ…­
cika oka trysnęły łzy i znalazłszy głęboką bruzdę, spłynęły niżej.
143
Wycisnął całusa na jej policzku.
- Na pewno nie duch, kobieto. Ten sam bachor, który kiedyś
obrzydzał ci życie, wrócił, żeby znów przysparzać kłopotów.
Kącik jej ust uniósł się w słabym uśmiechu, odsłaniając kilka
krzywych zębów. Zamknęła oczy i pozwoliła, aby głowa opadła
na jego pierÅ›. OciekaÅ‚a zadowoleniem jak sosnowe gaÅ‚Ä…zki żywi­
cą. Spojrzał z góry na drobną kobietę, wzruszony i zmieszany.
Gunna, którą pamiętał, miała mało czasu na okazywanie  głupiej
miłości".
Jakby czytając w jego myślach, raptownie uniosła powiekę;
czuły uśmiech znikł już z twarzy. Usiłowała wyprostować się
w jego ramionach, mruczÄ…c:
- Postaw mnie! Słyszałam, że byłeś w więzieniu. Co to za
więzienie, pytam się, że cię tak wykarmili jak byka na sprzedaż?
A jednak nie zmieniła się aż tak bardzo.
Raine postawił ją na nogach. Natychmiast starła wierzchem
dÅ‚oni Å›lady Å‚ez. Te ksztaÅ‚tne, delikatne dÅ‚onie stanowiÅ‚y jedy­
ną część jej ciała, o której można by powiedzieć, że jest piękna.
Oparła je teraz na biodrach, łypiąc na niego złym wzrokiem.
- No? Jak dawno wyszedłeś z francuskiego więzienia, co?
- Sześć miesięcy temu. Prawie siedem.
- A tutaj? Jak długo tutaj...? Jak długo jesteś? -Uderzyło go,
że poczuÅ‚a siÄ™ urażona, naprawdÄ™ szczerze urażona, że nie powia­
domił jej o swojej obecności. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że
mogła się o niego martwić.
- ParÄ™ tygodni
Zacisnęła wargi.
- Przepraszam.
Szczera skrucha w jego głosie podziałała na nią uspokajająco.
- Nie musisz przepraszać, Raine. Jestem tylko taka...-
UrwaÅ‚a, zmieszana wÅ‚asnymi uczuciami. Podjęła znowu: - Cie­
szÄ™ siÄ™, że jesteÅ› tutaj, zdrowy i dobrze wyglÄ…dasz. Twój brat na­
pisał, że pojechał, by wpłacić za ciebie okup, ale ciebie nie było.
Ja... Baliśmy się, że Francuzi cię zabili.
144
- Ash pojechał do Francji, żeby mnie wykupić?  powtórzył
Raine. Raz jeszcze stara kobieta wprawiła go w zakłopotanie.
W krótkim czasie Raine odkrył, że aż dwoje ludzi martwiło się
o niego, kiedy siedziaÅ‚ w wiÄ™zieniu. Taka serdeczna troska wytrÄ…­
ciła go z równowagi.
- Tak. - Gunna pokiwała głową. - Carr wykupił go prawie
rok wcześniej. Ash natychmiast zabrał się do zbierania pieniędzy
na twój okup. UdaÅ‚o mu siÄ™, ku żalowi Carra, a przy okazji zdo­
był dla siebie żonę.
- Zonę?  zapytał zaskoczony Raine. Jego starszy brat raczej
nie wydawał się dobrym materiałem na męża.
- Tak. To podopieczna Carra, którą Ash wyrwał z jego rąk,
i popsuÅ‚ mu plany wobec dziewczyny. Szkoda, żeÅ› nie widziaÅ‚ bra­
ta, Raine. Całkiem otumaniony przez tę dziewczynę i ona przez
niego. A ona w dodatku jest Russell, ni mniej, ni więcej. - Gunna
pokręciła głową, chichocząc z wyraznym zadowoleniem. - Russel-
lowie należeli do tych, którzy odpowiedzieli na wezwanie McClai-
renów, kiedy przybył książę Bonny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •