[ Pobierz całość w formacie PDF ]
temu, żeby zamieszkał u niego dzidziuś, jeśli jego mamą byłabym ja... -
Merry zarumieniła się i zachichotała szczęśliwa, pochylając z zażeno
waniem głowę.
- Ach, nie miałby nic przeciw temu? Rzeczywiście, trudno odrzucić
tak wspaniałą ofertę - powiedziała Lily z sarkazmem. Jedynie głośne
zawodzenie rozbrzmiewajÄ…ce echem na wÄ…skich kuchennych schodach
uchroniło Merry przed kolejnymi kąśliwymi uwagami.
- Zmykaj do kuchni - rzekła Lily, biorąc lampę z rąk Many. - Tu
jest dosyć światła. Trafisz. Potrzebna mi jest gorąca woda i mydło. I czy
ste prześcieradła, jak najwięcej. I najostrzejszy nóż, jaki znajdziesz,
i wiadro pełne gorących węgli.
- Tak jest, proszÄ™ pani!
Gdy Merry zniknęła, Lily zaczęła iść po stromych schodach na górę.
Była w połowie drogi, gdy dopędził ją Avery.
- A pan dokąd się wybiera? - spytała.
- Nie ma pani zbyt wielu pomocników. Mogę się przydać. Ja... -
nie wiadomo dlaczego urwał, a kiedy znowu się odezwał, jego głos
brzmiał jakoś dziwnie, zapewne z powodu echa. - Ja już kiedyś asysto
wałem przy porodzie. Mogę pomóc.
- Nie ma potrzeby. PoradzÄ™ sobie.
Nie nalegał. Spojrzał na nią trochę zachmurzony, jak gdyby tocząc
jakiś wewnętrzny spór i w końcu powiedział:
- Będę za drzwiami. Jeśli będzie pani potrzebować pomocy, w ogó
le czegokolwiek, silnego ramienia, więcej wody, ostrzejszego noża, pro
szę mnie zawołać.
Jej oczy znajdowały się teraz na poziomie jego wzroku. Ich spojrze
nia spotkały się.
147
- Zawołam - powiedziała i ruszyła na górę.
Kolejny, głośny, pełen skargi lament wstrząsnął ścianami. Lily pchnęła
drzwi do pokoju Teresy. Kobieta leżała na mokrym materacu, wsparta na
łokciach. Niemal nie było widać jej twarzy zza ogromnego brzucha. Włosy,
odgarnięte z oczu, sterczały na boki niczym warkocze szmacianej lalki.
- Gdzie się wszyscy podzieli, do diabła? - spytała.
- ProszÄ™?
- Wydzieram się tu od godziny, mało nie pęknę - powiedziała z roz
drażnieniem Teresa. - Czy mam urodzić to dziecko bez niczyjeeej... -
Słowa zamieniły się w gniewny ryk. Teresa zgięła się wpół, ściskając
brzuch.
- Boże święty! - Drzwi uchyliły się i w szparze ukazała się twarz
Avery'ego. - Czy ona umiera? Może pojechać po doktora?
- Nie! - rzuciła Lily niecierpliwie. Złapała ściereczkę wiszącą w no
gach łóżka i otarła spocone czoło dziewczyny. - Nie. Najbliższy doktor
mieszka w Cleave Cross, dwadzieścia mil stąd, a ona nie umiera, tylko
rodzi.
- Umieram! - zawyła Teresa w dzikim proteście. Lily zignorowała
to. W ciągu ostatnich pięciu lat była obecna przy paru porodach - wie
działa więc, że należy niepokoić się wtedy, gdy kobieta słabnie, a nie,
gdy wydziera się na całe gardło.
- Wydawało mi się, że powiedział pan, że asystował już kiedyś przy
porodzie - obejrzała się przez ramię na Avery'ego.
- Asystowałem... - Stanął w drzwiach. Jego wysoka, barczysta syl
wetka zajaśniała na tle mrocznego hallu. Poły koszuli nadal zwisały, nie-
wsunięte w spodnie. - Ale tamta... tamta kobieta zachowywała się
o wiele ciszej niż ona - wskazał na Teresę.
- Może by tak trochę mniej gadać - jęknęła Teresa. - Ja tu rodzę
dziecko, jakby ktoś nie zauważył! A w ogóle co on tu robi, do diabła?
Jakiś ohydny, sprośny chłop!
Wyrwała wilgotną ściereczkę z rąk Lily i cisnęła nią w Avery'ego.
Uchylił się. Zcierka z plaśnięciem wylądowała na ścianie.
Avery wpatrywał się w dziewczynę z mieszanymi uczuciami, zdez
orientowany. Zawsze myślał, że Teresa go lubi... Nosił japo schodach
w górę i w dół, pytał o zdrowie i uprzejmie pozdrawiał, a ona przewierca
go teraz z wściekłością oczami, jakby był osobiście odpowiedzialny za
jej cierpienie!
- Pan Thorne będzie czekał w hallu - uspokoiła ją Lily.
- Nie - rzekł Avery z nieco mniejszą pewnością, niż by tego sobie
życzył. - Podniósł ręcznik, zbliżył się ostrożnie, ułożył go na wyciągnię-
148
tej ręce Lily i z powrotem się cofnął. - Zostanę tu. W każdym razie,
dopóki nie przyjdzie Meny, na wypadek gdyby potrzebowała pani ja
kiejÅ› pomocy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]