[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Elizabeth, co się z nią dzieje, Masterson też.
Profesor spojrzał na Elizabeth i Kowalskiego, po czym przewrócił oczami.
- No dobrze. Ale tylko dlatego, że jestem to winny twojemu ojcu. Ale jeśli pojawią się z
wami jakieś problemy, otworzymy ogień.
Masterson przeniósł wzrok na Graya.
- Chciał pan wiedzieć, dokąd udał się Archibald? - Odwrócił się i zaczął odchodzić. -
Powinien pan bardziej uważać na to, czego sobie pan życzy.
CZZ
TRZECIA
15
7 września, 05.05
Południowy Ural
Monk odpychał się od dna żerdzią. Bali się zrobić postój choćby na chwilę. Polowanie na
nich trwało całą noc. Podtrzymując żerdz okaleczoną ręką, wyciągał ją i odpychał zdrową. Aódka
bezgłośnie ślizgała się po mokradłach.
Już całkiem niezle widział w świetle księżyca, nabrał też wprawy w manewrowaniu łodzią.
Wiele razy mieli bliskie spotkania ze ślizgaczem bagiennym przeszukującym mokradła. Wycie
olbrzymiego wiatraka napędzającego łódz o płaskim dnie i jej silny reflektor ostrzegały Monka
wystarczająco wcześnie, by znalazł kryjówkę. Pomagała mu w tym gęsta mgła ścieląca się nad
wodą.
Mimo to raz prawie dali się złapać. Monk zle wyliczył siłę ospałego prądu wodnego i ich
łódka z głośnym stukiem uderzyła w drzewo. Nieprzyjaciel musiał to usłyszeć, bo natychmiast
pojawił się w pobliżu. Kokkalis starał się ukryć pod wiszącymi gałęziami wierzby. Zostaliby
wykryci, gdyby tylko myśliwi dokładnie przeszukali okolicę.
Wybawienie nadeszło w najmniej spodziewany sposób.
Gdy ślizgacz zwalniał i zmniejszał obroty wiatraka, Kiska złożyła dłonie w miseczkę,
przytknęła do ust, wzięła głęboki wdech i zaczęła naśladować niskie, zawodzące nawoływanie
klępy. Podobne hałasy słyszeli przez całą noc. Monk przypomniał sobie, jak dziewczynka
prezentowała swój talent. Potrafiła po mistrzowsku naśladować odgłosy przyrody i śpiew
ptaków. Myśliwi nadal przeszukiwali okolicę, ale już nie tak dokładnie i po minucie ruszyli dalej.
Uciekinierzy nie mogli jednak ciągle liczyć na takie szczęście. Monk zdał sobie sprawę z
jeszcze jednej rzeczy: powoli spychano ich w stronę jeziora Karaczaj, gdzie promieniotwórczość
była zabójcza. Zlizgacz przeszukiwał bezpieczniejsze rejony bagna, a to zmuszało ich do
uciekania w kierunku jeziora. Co godzina Monk ryzykował i zapalał zapałkę, by sprawdzić kolor
na dozymetrach. Różowy zmienił się w pełnokrwisty czerwony. Konstantin poinformował go
rzeczowym tonem, że otrzymanie dobowej dawki takiego promieniowania jest dla człowieka
śmiertelne. Gdy Monk kierował łódkę przez kożuch rzęsy wodnej i innej wodnej roślinności,
podświadomie zaczynał odczuwać swędzenie skóry, jakby już promieniowanie zatruwało jego
organizm.
A przecież dzieci były jeszcze bardziej narażone.
Cała trójka spała niespokojnie przytulona do Marty. Budzili się przy każdym podejrzanym
dzwięku. Szympansica w końcu wskoczyła na gałęzie. Robiła to w nocy od czasu do czasu. Raz
nawet, pohukując i szeleszcząc gałęziami, odciągnęła myśliwych w drugą stronę. Jej działanie
dało im pełną godzinę wytchnienia od stresu.
Inteligentna małpa.
Monk miał nadzieję, że ona jest naprawdę bystra, bo nadchodziło niebezpieczeństwo większe
niż zagrożenie promieniowaniem.
Na wschodzie czarne niebo zaczęło jaśnieć przed świtem. Bez ochrony, jaką dawała im
ciemność, zostaną szybko znalezieni. %7łeby przeżyć, będą musieli znalezć jakiś sposób, by uciec
przed pogonią.
A to oznaczało, że trzeba będzie zostawić po sobie ślad.
Konstantin i Kiska podarli opakowania batonów proteinowych i zebrali puste butelki po
wodzie. Gdy Monk mącił czysty szlak wodny, wpływając celowo na roślinność wodną, dzieci
upuszczały drobiny śmieci do wody.
- Nie za dużo naraz - przestrzegł ich szeptem. - Starajcie się rozrzucać je na boki.
Ostatnią godzinę spędził, szukając idealnego miejsca w ciemnym bagnie. I w końcu je znalazł
- długi zakręt otulony gęstymi gałęziami wierzby i czarnymi kępami jodły. Czas także powinien
im sprzyjać. Będą mieli tylko jedną próbę. Brzeg bagna nadal znajdował się dobre trzy kilometry
dalej, a wschód słońca zbliżał się szybko; jeśli teraz nie podejmą ryzyka, to mogą przegrać.
Ostatni członek ich drużyny, Piotr, siedział na środku łodzi z podciągniętymi nogami, które
obejmował rękoma. Bujał się i wpatrywał w rufę łódki, jakby obserwował przyjaciół
rozrzucających okruchy, ale Monk wiedział już, że jego widzenie sięga znacznie dalej.
Dopłynąwszy do końca szlaku wodnego, Monk przeniósł żerdz na dziób i wbił ją w
grzęzawisko. Zaparł się plecami i zatrzymał łódz. Tutaj właśnie rzucą wrogowi rękawicę.
Borsakow siedział obok pilota ślizgacza. Siedzenia były umocowane wysoko nad płaskim
aluminiowym dnem. Przed nimi kucali dwaj żołnierze. Jeden obsługiwał reflektor
przymocowany do dziobu, a drugi trzymał karabinek gotowy do strzału.
Po pięciu godzinach poszukiwań uszy Borsakowa pękały od hałasu. Tuż za nimi wył silnik
poruszający olbrzymi wiatrak. Popękana metalowa siatka ochronna wokół płatów śmigła
terkotała przy każdym obrocie wiatraka. Odrzut powietrza, który popychał łódz do przodu,
szarpał roślinnością wodną i gałęziami.
Pilot ślizgacza miał na uszach słuchawki, jedną rękę trzymał na drążku sterowniczym, a
drugą na drążku mocy. Woń spalin i oleju napędowego maskowała smród zgnilizny dobywający
się z mokradeł. Posuwali się na jałowym biegu po płytkiej otwartej wodzie. Szperacz
przeczesywał trzciny, które rosły na obrzeżach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]