[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A teraz musisz umrzeć, Zaufanie - powiedział mag. - Wygląda na to, że swoje
zaufanie pokładałeś w złej osobie.
Medivh uniósł dłoń pełną magicznej energii.
Po prawej rozległ się gardłowy krzyk.
- Medivh! - zawył Lothar, czempion Azeroth.
Medivh podniósł głowę. Na chwilę jego rysy wygładziły się, jednak w dłoni wciąż
płonął mistyczny ogień.
- Anduin Lothar? - spytał. - Stary druhu, czemu tu przybyłeś?
- Przestań, Med - rzekł Lothar, a Khadgar słyszał ból w głosie czempiona. - Przestań,
nim będzie za pózno. Nie chcę z tobą walczyć.
- Ja też nie, stary przyjacielu - rzekł Medivh, unosząc dłoń. - Nie masz pojęcia, jak to
jest, robić rzeczy, które zrobiłem. Złe rzeczy. Rzeczy konieczne. Nie chcę z tobą walczyć.
Odłóż broń, przyjacielu, i niech się stanie.
Medivh otworzył dłoń i kawałki magii popłynęły w stronę czempiona, kąpiąc go w
gwiazdach.
- Chcesz mi pomóc, prawda, stary przyjacielu? - spytał Medivh ze złym uśmiechem na
twarzy. - Chcesz być moim sługą. Pomóż mi pozbyć się tego dziecka. Wtedy znów będziemy
przyjaciółmi.
Migoczące gwiazdki wokół Lothara przygasły, a czempion powoli zrobił krok do
przodu, potem następny, wreszcie trzeci, a w końcu pobiegł. W biegu uniósł pokryty runami
miecz. Atakował Medivha, nie Khadgara. W jego krzyku narastało przekleństwo, stłumione
przez smutek i łzy.
Medivh był zaskoczony, ale tylko przez chwilę. Cofnął się i pierwszy cios Lothara
trafił nieszkodliwie w miejsce, gdzie mag stał jeszcze pół sekundy wcześniej. Czempion
wyhamował cios i mocnym, blokującym ruchem cofnął miecz, zmuszając maga do
ponownego cofnięcia się. A potem uderzenie znad głowy i kolejny krok w tył.
Teraz Medivh pozbierał się i następny cios wylądował wprost na tarczy błękitnej
energii, a żółte płomienie z miecza poleciały nieszkodliwie jak iskry. Lothar próbował ciąć z
góry, pchnąć, potem znowu ciąć. Każdy atak trafiał na tarczę.
Medivh warknął i uniósł dłoń z zakrzywionymi palcami, na której tańczyły mistyczne
energie. Lothar krzyknął, kiedy jego ubranie nagle buchnęło płomieniami. Medivh
uśmiechnął się, zadowolony ze swego dzieła, po czym machnął dłonią, odrzucając płonącą
postać Lothara niczym szmacianą lalkę.
- Robi się łatwiej - rzekł, wypluwając słowa i odwrócił się w stronę miejsca, gdzie
przed chwilą klęczał Khadgar.
Tylko że Khadgara tam nie było. Medivh rozejrzał się i znalazł niemłodego już maga
za sobą, z upuszczonym przez Lothara mieczem w rękach, wycelowanym w swoją lewą pierś.
Runy na ostrzu migotały jak miniaturowe słońca.
- Nawet nie mrugnij - ostrzegł go Khadgar.
Minęła chwila, a po policzku Medivha spłynęła kropla potu.
- Zatem do tego doszło - rzekł mag. - Nie sądzę, abyś miał dość umiejętności i siły
woli, aby tego właściwie użyć, Zaufanie.
- A ja sądzę - powiedział Khadgar, choć w jego głosie słychać było gwizdy i
bulgotanie - że ludzka część ciebie, Medivh, zatrzymywała ludzi wokół ciebie wbrew twym
własnym planom. Jako wsparcie. Jako plan na okoliczność, kiedy wreszcie oszalejesz. Aby
twoi przyjaciele zdołali cię powstrzymać. Abyśmy przerwali cykl, kiedy ty nie będziesz do
tego zdolny.
Medivh westchnął cicho, a rysy jego twarzy złagodniały.
- Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić - stwierdził. - Chciałem tylko mieć własne
życie.
Kiedy tak mówił, wyciągnął lśniącą od magicznej energii rękę, usiłując pochwycić
głowę Khadgara.
Nie miał tej szansy. Przy pierwszym ruchu Khadgar rzucił się naprzód, wbijając ostrze
runicznego miecza między jego żebra prosto do serca.
Mag wyglądał na zaskoczonego, nawet wstrząśniętego, ale jego usta nadal się
poruszały. Usiłował coś powiedzieć.
Khadgar wbił ostrze aż po rękojeść, tak że czubek wyszedł przez plecy Medivha. Mag
osunął się na kolana, a Khadgar opadł wraz z nim, trzymając dłonie mocno zaciśnięte na
broni. Stary mag westchnął i spróbował coś powiedzieć.
- Dziękuję... - wykrztusił wreszcie. - Walczyłem tak długo, jak mogłem...
Potem twarz maga zaczęła się zmieniać, broda zapłonęła ogniem, z brwi wyskoczyły
rogi. Ze śmiercią Medivha na powierzchni ukazał się Sargeras. Khadgar czuł, jak rękojeść
runicznego miecza staje się ciepła. Płomienie zatańczyły na ciele Medivha, zamieniając go w
istotę z cienia i ognia.
Za klęczącym rannym magiem Khadgar dostrzegł, jak tląca się postać Lothara
ponownie wstaje. Czempion chwiejnie ruszył do przodu, choć jego ciało i zbroja nadal
dymiły. Jeszcze raz uniósł runiczne ostrze i opuścił je w mocnym, równym cięciu.
Kiedy ostrze trafiło w szyję Medivha, zajaśniało jak słońce, jednym ciosem
oddzielając głowę od reszty ciała.
Było to jak otwarcie butelki. Wszystko, co kryło się wewnątrz Medivha, od razu
ruszyło na zewnątrz przez poszarpane resztki szyi. Wielki strumień energii i światła, cienia i
ognia, dymu i gniewu wylewał się niczym fontanna, uderzając o sufit podziemnej komnaty i
znikając. Khadgarowi wydawało się, że wewnątrz tego kotła energii dostrzega rogatą twarz,
krzyczącą z rozpaczy i gniewu.
A kiedy to wszystko się skończyło, z maga pozostały tylko skóra i szaty. Wszystko, co
znajdowało się wewnątrz niego, zostało pożarte, a kiedy jego ludzka postać została
rozerwana, już nie dało się tego utrzymać w środku.
Lothar rozrzucił czubkiem miecza szmaty i ciało, które należało do Medivha i
stwierdził:
- Musimy iść.
Khadgar rozejrzał się wokoło. Nigdzie nie widać było Garony. Z głowy maga zniknęła
skóra i ciało, pozostawiając tylko lśniącą, czerwono-białą czaszkę.
Były uczeń pokręcił głową.
- Muszę tu zostać i zająć się kilkoma rzeczami.
- Największe niebezpieczeństwo już minęło - burknął Lothar- ale najważniejsze nadal
trzeba zrobić. Musimy odeprzeć orki i zamknąć portal.
Khadgar pomyślał o wizji, o Stormwind i śmierci Llane a. Pomyślał o własnej wizji, o
swojej postarzałej postaci staczającej ostateczną bitwę z orkami. Zamiast tego odpowiedział:
- Muszę pochować szczątki Medivha. Powinienem odnalezć Garonę. Nie mogła
odejść daleko.
Lothar mruknął coś i powlókł się w stronę wejścia. Wreszcie odwrócił się i
powiedział:
- Wiesz, że na to nie mieliśmy wpływu. Próbowaliśmy to zmienić, ale to wszystko
było częścią większego planu.
Khadgar wolno skinął głową.
- Wiem. Wszystko jest częścią większego cyklu. Cyklu, który może wreszcie został
przerwany.
***
Lothar pozostawił byłego ucznia pod wieżą, zaś Khadgar pozbierał to, co zostało z
maga. W stajni znalazł łopatę i drewnianą skrzynkę. Złożył w niej czaszkę i kawałki skóry
wraz z podartymi resztkami  Pieśni o Aegwynn i zakopał wszystko głęboko na podwórzu
pod wieżą. Być może pózniej wzniesie jakiś nagrobek, ale teraz najlepiej byłoby, aby nikt nie
wiedział, gdzie leżą szczątki mistrza magii. Kiedy skończył pogrzeb, wykopał jeszcze dwa
większe groby i złożył w nich Moroesa oraz kucharkę, by spoczywali obok Medivha.
Westchnął ciężko i spojrzał na wieżę. Nad nim wznosił się zbudowany z białego
kamienia Karazhan, dom najpotężniejszego maga Azeroth, ostatniego strażnika zakonu
Tirisfal. Niebo rozjaśniło się, słońce chciało dotknąć najwyższego poziomu wieży. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •