[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oceniał Gulda, mając na myśli zarówno jej osobę, jak
i muzykę.
- Przecież to fortepian jest hermafrodytą - odpowiadała ze śmiechem - ma wszystko: tony niskie,
wysokie,
melodię, harmonię, jest samowystarczalny.
Pózniej pewien psychoanalityk powie Marcie, że nie ma
ona zdefiniowanej seksualnej tożsamości. Swoje pierwsze
erotyczne doświadczenie miała w Wiedniu - z młodym
Portorykańczykiem, "najpiękniejszym chłopcem, jakiego
WIEDEC
widziałam". Zaprowadził ją do swojego pokoju i położył się
całkiem nagi na łóżku. Rozbawiona, wyjęła róże z wazonu
i ułożyła je wokół efeba.
Martha była z pewnością zbyt zafascynowana swoim
profesorem, by interesować się jakimś adonisem. Jej erotyczne skłonności zdawały się w tamtym
czasie nieodłącznie związane z muzyką, która w całości ją pochłaniała. Tak
70
jakby dzwięki były najbardziej naturalnym sposobem rozbudzenia zmysłów tej młodej,
niedowidzącej dziewczyny,
która nigdy nie zdecydowała się nosić okularów.
Gulda fascynował ją nie tylko jako muzyk. Uwielbiała osobowość tego enfant terrible, niezdolnego
do żadnych
ustępstw, obojętnego na wyrazy czci i lekceważącego dobre
maniery. Kiedy członkowie szacownej wiedeńskiej społeczności chcieli mu przyznać Pierścień
Beethovena, najwyższe
wyróżnienie tego środowiska, poszedł na ceremonię tylko
po to, by odmówić przyjęcia nagrody. Z tupetem zapytał
członków świetnego zgromadzenia:
- Za kogo się uważacie, by dysponować Pierścieniem
Beethovena?
Nikt nie powiedział słowa. Gulda miał w sobie coś z Prokofiewa: całkowity brak sentymentalizmu,
co brano czasem
za przejaw braku serca i szorstkość wyzwolonego estety.
W Wiedniu Martha nie grała przed publicznością. Kiedy
nie miała lekcji, myślała wyłącznie o rozrywkach. Z przyjaciółką Karin Merle lubiły "prowokować
burżujów". Któregoś dnia podczas przyjęcia w ambasadzie Argentyny
dziewczęta podchodziły do zgromadzonych gości, prosząc,
by pokazali pępek, z którego, jak twierdziły, można wyczytac tajniki osobowości. Im bardziej
rozmówca był zaszokowany tą niestosowną propozycją, tym bardziej dziewczęta
się cieszyły.
Friedrichowi Guldzie też zdarzało się mieć szalone pomysły. Gdy usłyszał, jak jego profesor Bruno
Seidlhofer
ubolewa, że Bóg nie stworzył człowieka głową w dół, tak by
jego mózg był lepiej ukrwiony, zaczął wkładać głowę między kolana, gdy tylko poczuł, że brak mu
inspiracji. Gulda
nie cofał się przed niczym. W filmie, który mu poświęcono,
można zobaczyć, jak gra jedno ze swoich własnych dzieł
wspólnie z żoną, przy czym oboje są nadzy...
Na marginesie kariery pianisty - improwizował on
i grał jazz w klubach pod nazwiskiem Albert Golovin. Jako
jeden z nielicznych wielkich muzyków klasycznych, grał
jazz na profesjonalnym poziomie. Gulda zachęcał Marthę,
by i ona spróbowała tej drogi. To on zapoznał ją z twórczością Errolla Garnera i wielu innych
muzyków, jak Art Tatum,
którego lubił także Horowitz. Dziś Martha godzinami siedzi przed laptopem, oglądając w sieci
teledyski z udziałem
wielkich jazzmanów, lecz nigdy nie zdecydowała się zagrać
tego repertuaru. Podobnie jak Samson Francois, inny nocny marek fortepianu, który chadzał do
klubów przy Saint-Germain-des-Pres, ale gdy przychodził czas na końcowe
jam session i próbowano zaprosić go na scenę, uprzejmie
odmawiał.
Mniej znane są własne kompozycje Guldy, najwyżej parę taktów trawestacji koncertów Mozarta.
W1962 roku pianista ograniczył liczbę koncertów, rezygnując tym samym
z wysokich honorariów, by mieć czas na pisanie własnej
muzyki. Martha z czułością wspomina jego Preludium i fugę
oraz Koncert na wiolonczelę, które Gautier Capucon wykonał
na festiwalach w Lugano i La Roque-d'Antheron. "Gulda
był muzykiem w każdym calu", mówi z entuzjazmem.
Zawód solisty nie był, jego zdaniem, czymś aż tak nadzwyczajnym, wymagał bowiem jedynie
odrobiny talentu,
nieco pracy, a zwłaszcza dużo Eitelkeit, to znaczy mieszanki arogancji i próżności. Jako
kompozytor Gulda nie miał
w sobie cienia arogancji. Mówił Marcie: "Muzyka klasyczna
nie potrzebuje wielkiego wykonawcy; moja tak, inaczej to
zwykłe g...".
Martha próbowała niekiedy sił w innych dziedzinach
sztuki. Na przykład w Wiedniu napisała wraz z Karin Merle
surrealistyczną sztukę teatralną, gdyż obie przepadały za
tego rodzaju historiami. Jej sny, jak twierdzi - zawsze kolorowe - zachowały ten surrealistyczny
odcień, a jej oniryczne przygody są jak żywcem wyjęte z filmu Buńuela.
Raz próbuje przeszkodzić kucharzowi, który zamierza włożyć do pieca ciało Stephena Kovacevicha
złożone na talerzu, zawinięte w naleśnik i polanę sosem pomidorowym,
kiedy indziej po kąpieli układa fryzurę, a z suszarki wydobywa się gęste puree z grochu... Często
zdarzają się jej też
muzyczne koszmary: siedzi przed fortepianem i zapomina,
co właściwie ma zagrać, publiczność protestuje i na scenę
wkracza policja...
W Wiedniu były nie tylko dobre chwile. Czasem Gulda
wyjeżdżał na kilkutygodniowe tournee i zostawiał ją samą.
Chodziła wtedy do klasy Seidlhofera, profesora Guldy, który nauczał w konserwatorium. Choć
teoria muzyki nigdy
nie była jej mocną stroną, uczęszczała wszakże na wykłady
z kontrapunktu i analizy dzieła muzycznego. W Buenos
Aires miała zajęcia z harmonii z niejakim Theodorem Fuchsem. Zpiew chóralny także był częścią
jej wiedeńskich doświadczeń: wspomina, że śpiewała partie z opery Carmen.
Juanita, zafascynowana karierą Daniela Barenboima, który
był już wtedy gwiazdą, zapisała ją na zajęcia z dyrygentury prowadzone przez Hansa
Swarowsky'ego, profesora Claudia Abbada i Zubina Mehty. To doświadczenie niewiele
Marcie dało. Była jedyną dziewczyną w gronie uczniów
i nie miała cech przywódcy. W dodatku Swarowsky upierał
się, by całować ją w rękę, co zdecydowanie nie przypadło
jej do gustu.
Dla młodej, czternastoletniej pianistki, która dopiero
przyjechała z Ameryki Południowej, życie w Wiedniu było fascynującą przygodą - to przecież
miasto, w którym
Mozart, Schubert, Beethoven napisali swe największe arcydzieła! W roku 1955 Wiedeń był jeszcze
okupowany przez
wojska alianckie, co tworzyło nader osobliwy, kosmopolityczny i wręcz powieściowy klimat.
W okresie wiedeńskim w życie Marthy Argerich wkradł
się wielki nieład. Kryzys okresu dojrzewania z wolna kruszył skorupę obowiązku i dyscypliny,
którą narzucono jej
w dzieciństwie. Zaczęła spózniać się na lekcje, mniej pracowała. Ponad miesiąc męczyła się nad
Sonatą a-moll op. 42
D. 845 Schuberta, aż w końcu Gulda wybuchnął:
- Myślałem, że masz talent, Argerich. Może się myliłem.
By wystawić ją na próbę, Austriak kazał jej w ciągu czterech dni przygotować dwa bardzo trudne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]