[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Luke był najwyrazniej za daleko, by go usłyszeć. Ben jednak wyczuwał Luke a i wiedział, że jest
spokojny, więc on sam również nie miał powodów do obaw.
Tyle że się nudził.
Po dwóch godzinach i pięciu minutach jazdy kontener zwolnił. Ben odetchnął z ulgą.
Kontener cały czas wytracał prędkość i w ciągu minuty całkowicie się zatrzymał. Chłopiec widział
światło przebijające wzdłuż krawędzi wieka. Po chwili usłyszał głosy mówiące w języku Kel
Dorów i wieko się otworzyło. Oślepił go nagły blask.
Oślepiony czy nie, przygotował się na kłopoty, posługując się innymi zmysłami, jednak nie
wyczuł wrogich zamiarów u trzech istot, które się nad nim nachyliły. Pozwolił jednej z nich wziąć
się za rękę i pomóc sobie wysiąść z kontenera. Obmyło go ciepłe, wilgotne powietrze - poza twarzą,
która wciąż była ukryta pod maską do oddychania. Zeskoczył na skalistą nawierzchnię.
Kiedy Ben odzyskał wzrok, zobaczył, że znajduje się w kamiennym tunelu, niewątpliwie
wypalonym, a nie powstałym w wyniku naturalnych procesów; ściany były ze stopionej skały, co
wskazywało na zastosowanie urządzeń korzystających z wysokiej temperatury, jak na przykład
wiertła laserowe. Jeden z końców tunelu zwężał się w otwór o średnicy dopasowanej dokładnie do
rozmiaru kontenerów. Wyłaniały się z niego szyny, które ciągnęły się przez całą długość tego
sześćdziesięcio-metrowego tunelu i kończyły zadartą do góry pętlą.
Kontener Charsae Saala zatrzymał się przed pętlą. Pięć metrów dalej znajdowały się
pancerne drzwi. Charsae Saal stał obok swojego kontenera, rozmawiając nerwowo z trzema
osobami, dwiema płci męskiej i jedną żeńskiej - wszyscy byli Kel Dorami, ubranymi podobnie do
niego. Zerkali co chwila w kierunku Luke a, który stał w połowie drogi między nimi a Benem,
opierając się nonszalancko o swój kontener. Obok niego stał jeszcze jeden Kel Dor.
Dwóch z witających Bena Kel Dorów podeszło do grupy Charsae Saala; trzecia osoba
została z tyłu, przyglądając się uważnie Benowi.
Luke spojrzał w stronę syna.
- Przyjemna podróż?
- Minuty ciągnęły się jak godziny. - Ben się przeciągnął i popatrzył na stojącą przy nim Kel
Doriankę. - Mówisz w basicu?
- Oczywiście. - Wydawała się lekko urażona.
- Jestem Ben Skywalker.
- Byłeś. Już nie jesteś.
Ben zmarszczył brwi z zakłopotaniem.
- Słucham?
- Będziesz musiał tutaj wybrać sobie nowe imię.
- Dlaczego?
- Ponieważ Ben Skywalker nie żyje.
Po naradzie ubrani na czarno Kel Dorowie, wśród których był Charsae Saal, przeprowadzili
Luke a i Bena przez pancerne drzwi. Pomieszczenie, w którym się znalezli, było mniej więcej
okrągłe i miało jakieś dwadzieścia metrów średnicy. W ścianach w regularnych odstępach
rozmieszczono pancerne drzwi, pośrodku zaś stał filar z czarnego kamienia. Kel Dorowie nie
traktowali Jedi jak więzniów; zachowywali się uprzejmie, choć niepewnie.
Jedne z drzwi otworzyły się, odsłaniając tunel, który prowadził do znacznie większego
pomieszczenia - o średnicy co najmniej czterdziestu metrów i wysokości dziesięciu metrów w
centralnym punkcie, z ośmioma kolumnami tworzącymi okrąg w połowie drogi między ścianami a
środkiem sali. Pod przeciwległą ścianą Ben zobaczył coś, czego na próżno szukał w świątyni Baran
Do - podwyższenie z dużym, imponującym fotelem przypominającym tron. Fotel wyglądał na
wyrzezbiony z białego kamienia, a siedzisko i oparcie miał wyściełane białymi poduszkami.
Siedział na nim Kel Dor płci męskiej, wyższy od innych. Miał więcej zmarszczek wokół
oczu i kącików ust niż większość spośród Kel Dorów, których Ben widział. Poza faktem, że siedział
na tronie, nic nie wskazywało na jego wyższą pozycję; szaty miał równie proste i ciemne jak
wszyscy inni. Luke i Ben zostali zaprowadzeni przed jego oblicze.
Patrzył na nich, lekko zdumiony. Głos miał piskliwy, ale nie słaby.
- Co tu robicie? - zapytał.
Luke skinął głową na powitanie.
- Szukamy odpowiedzi.
- Ach, tak? - Siedzący na tronie Kel Dor pokiwał głową, jakby usatysfakcjonowany. -
Stosowny cel na koniec życia.
Luke zmarszczył brwi.
- Chcecie nas zabić? Za co?
- Ależ skąd. Dotarliście w miejsce po życiu. Pod światem, po świecie. Już jesteście martwi.
Ben zerknął na pozostałych Kel Dorów. %7ładen z nich nie zareagował na to stwierdzenie.
Luke najwyrazniej postanowił na razie nie drążyć tego tematu.
- Czy słusznie przypuszczam, że jesteś Mistrzem Koro Ziilem?
- Byłem, za życia. Teraz jestem hu aac-du 'ul-staranjan.
Luke zrobił zdziwioną minę.
- To nie brzmi jak nazwisko, zwłaszcza keldoriańskie.
Ben odniósł takie samo wrażenie. Nazwiska Kel Dorów tworzone były z reguły według
podobnego schematu jak nazwiska ludzi z Coruscant - najpierw imię, potem nazwisko klanowe.
Zarówno imię, jak i nazwisko były krótkie, zwykle jedno- lub dwusylabowe; trzysylabowe i dłuższe
były rzadkością. Kel Dorowie, których Ben do tej pory spotkał, zawsze zwracali się do siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]