[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatłoczone stacje metra, targi światowe, stadiony sportowe, hale koncertowe... Zginęły dziesiątki
tysięcy ludzi, wielu zostało rannych, ale we wczesnych latach dwudziestego pierwszego stulecia
wreszcie uporano się z szaleńcami. Potwierdziło się powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło. Służby bezpieczeństwa różnych państw nawiązały współpracę ściślejszą niż
kiedykolwiek i nawet te państwa, które zwyczajowo wspierały rozmaitej maści terroryzm, tym
razem musiały zmienić front.
Chemiczne i biologiczne substancje wykorzystane w tych atakach trafiły do upiornej
kolekcji Pico. Znalazły się tam obok gazów bojowych z epoki wojen. Na wszelki wypadek do
każdego specyfiku dołączono antidotum, o ile takie istniało. Dominowała nadzieja, że ludzkość
nigdy już nie zapragnie sięgnąć po zawartość Lochu, jednak na wypadek ostatecznej potrzeby
wciąż jej nie niszczono.
Trzecią kategorię eksponatów tworzyły okazy, które choć bezpośrednio nikogo nie zabiły,
to jednak były śmiertelnie grozne. Pojawiły się dopiero pod koniec dwudziestego stulecia, jednak
starczyło kilka dziesięcioleci, a szkody przez nie uczynione szacowano w miliardach dolarów.
Liczby ofiar ludzkich nigdy nie udało się oszacować, ale była bardzo duża. Plagi te atakowały
najnowszego i najbardziej podatnego na usterki sługę człowieka: komputer.
Nazywano je różnie, ale zawsze czerpano ze słownika medycznego: wirusy, priony,
solitery. Były to programy zachowujące się niemal dokładnie tak jak ich biologiczne analogi.
Niektóre okazywały się niegroznymi żartami, mającymi zaskoczyć lub rozbawić pokazywaniem
nieoczekiwanych wiadomości czy obrazów na ekranie. Inne cechowała daleko posunięta złośliwość
aniołów zniszczenia.
Najczęściej powstawały w konkretnym celu, na przykład jako broń. Miast napadać z
pistoletem na bank, nowoczesny rabuś uszkadzał system komputerowy banku czy korporacji, które
to instytucje całkowicie opierały swe istnienie na sieciach. Potem szantażował, że w razie odmowy
wypłacenia grubszej gotówki uaktywni wirus, a ten wymaże wszystkie dane. Większość ofiar
wolała nie ryzykować. Przelewali pieniądze na anonimowe zagraniczne konta. A wszystko po
cichu, bez informowania opinii publicznej. Często nie wzywano nawet policji.
Powszechnie uznawane prawo do prywatności ułatwiało sieciowym bandytom działalność.
Nawet złapani, byli z początku traktowani bardzo łagodnie przez system sprawiedliwości, który nie
wiedział, jak radzić sobie z nowym rodzajem przestępstwa. Przecież nie zrobili nikomu krzywdy,
prawda? Zwykle otrzymywali niewielkie wyroki, a potem po cichu trafiali na garnuszek swych
niedawnych ofiar, zgodnie ze starą zasadą, że najlepszym leśniczym jest były kłusownik.
Tamtymi kryminalistami kierowała czysta chciwość, nie pragnęli zniszczyć tego, na czym
żerowali. Zupełnie, jak wyżej rozwinięte pasożyty, które zapobiegliwie nie zabijają nosiciela.
Potem jednak pojawili się jeszcze inni, prawdziwi wrogowie spokojnego społeczeństwa...
Zwykle byli to młodzi mężczyzni,  nie dopasowani", jak to się mówi, pracujący samotnie i
w zupełnej tajemnicy. Zamierzali stworzyć takie programy, które rozesłane po całej planecie
sieciami lub na dyskietkach czy CD - ROM - ach, posieją możliwie jak najwięcej chaosu i
zniszczenia. Napływające zewsząd dramatyczne relacje, napawały zamachowców poczuciem
władzy i podbudowywały ich zwichniętą psyche.
Czasem udawało się wytropić owych pokręconych geniuszy i zatrudnić w agencjach
wywiadowczych, gdzie czynili niemal to samo co przedtem, ale w majestacie prawa: włamywali
się do banków danych przeciwników. I dobrze, wspomniane instytucje podlegały bowiem
minimalnej kontroli i zasadniczo ponosiły odpowiedzialność za swe działania.
Inaczej rzecz się przedstawiała z apokaliptycznymi sektami, które z rozkoszą rzuciły się na
nowe uzbrojenie jako o wiele skuteczniejsze i łatwiejsze do siania zniszczenia niż gazy czy zarazki.
Walka z wirusami była też trudniejsza, jako że jedna transmisja docierała równocześnie do
milionów biur i domów.
Doszło do kilkunastu prób generalnych końca świata: upadek Nowojorsko - Hawańskiego
Banku w 2005 roku, wystrzelenie indyjskiej rakiety z głowicą atomową (szczęśliwie nie uzbrojoną)
w 2007, paraliż północnoamerykańskiej sieci telefonicznej w tym samym roku. Dopiero nadludzkie
wysiłki kontrwywiadu i współpracujących z nim, zwykle wrogo nastawionych, agencji
federalnych, zaczęły z wolna uspokajać sytuację. I chyba się udało, gdyż od kilkuset lat nie
odnotowano żadnego poważnego ataku na podstawy bytu społecznego. Jednym z najważniejszych
oręży, który pomógł w tej walce, była czapa. Chociaż niektórzy nadal uważali, że zwycięstwo
osiągnięto nazbyt wielkim kosztem.
Dysputy nad tym, co ważniejsze: swobody jednostki czy powinności wobec państwa, trwają
od czasów, gdy Platon i Arystoteles spróbowali po raz pierwszy rzecz skodyfikować, i nie umilkną
zapewne aż do krańca czasu. Jednak w trzecim tysiącleciu udało się osiągnąć niejakie
porozumienie. Zgodzono się powszechnie, że najdoskonalsza forma rządów to komunizm,
pechowo jednak zdarzyło się, że ktoś już tego spróbował w historii. Eksperyment kosztował życie
setek milionów ludzi, a ostatecznie i tak się okazało, że komunizm można z powodzeniem
zastosować jedynie wobec społeczeństw owadów, robotów drugiej klasy i podobnie wąskich grup.
Niedoskonałym ludziom pozostało korzystać ze stosunkowo  najlepszego zła", czyli demokracji
definiowanej często jako  osobnicza chciwość ograniczana przez skuteczny, ale nie nadgorliwy
rząd".
Gdy czapa, oficjalnie zwana z początku nakładką mózgową, weszła powszechnie do użycia,
niektórzy wysoce inteligentni i aż nazbyt przedsiębiorczy urzędnicy uznali, że oto pcha im się w
ręce cudowny sposób na stworzenie systemu wczesnego ostrzegania społecznego. Podczas
dopasowywania czapy nowemu użytkownikowi, łatwo było zanalizować przy okazji jego umysł
pod kątem rozpoznania psychoz, które z czasem mogłyby stać się niebezpieczne. W razie czego,
należało zastosować odpowiednią terapię, a w przypadku braku lekarstwa, stymulację
elektroniczną. W ostateczności zalecono izolację od społeczeństwa. Oczywiście to mogło objąć
tylko amatorów czapy, ale pod koniec trzeciego tysiąclecia owo urządzenie było równie
powszednie jak niegdysiejszy telefon. Doszło do tego, że każdą jednostkę nie używającą czapy z
miejsca podejrzewano o diabli wiedzą jakie dewiacje.
Nie trzeba dodawać, że organizacje zajmujące się obroną praw człowieka podniosły alarm,
ledwo zatwierdzono tę procedurę jako legalną. W świecie anglojęzycznym szybko ukuto hasło:
 Braincap or Braincop?" Chociaż powoli i niechętnie, jednak przyjmowano podobną formę
profilaktyki w coraz to nowych krajach świata. Uznano, że może to i złe, ale zapobiega złu jeszcze
większemu. Nie przypadkiem wraz ze wzrostem ogólnego stanu zdrowia psychicznego raptownie
zmalała liczba wałęsających się fanatyków religijnych.
Gdy wreszcie skończyła się z dawna przeciągana wojna z sieciowymi kryminalistami,
zwycięzcom ostała się kolekcja zupełnie nieprzydatnych już narzędzi przestępstwa. Poza setkami
wirusów, trudniejszych do znalezienia niż do zniszczenia, w  galerii" znalazły się też inne jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •