[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jutro powiedział olbrzymowi.
Dobra! zgodził się rozczarowany Gog.
Przyjął zaproszenie na nocleg. Zanim jednak udał się spać, pochłonął podwój-
ną kolację i skorzystał z usług trzech chętnych kobiet. Gościnni członkowie ple-
mienia nie mogli się nadziwić. Osiągnięcia wojownika w obu dziedzinach były
wprost niewiarygodne, niemniej jednak widzieli to na własne oczy. Gog załatwiał
się z wszystkim jeden, dwa, trzy razy z rzędu.
Następnego dnia był w nie gorszej formie. Sol tym razem osobiście obserwo-
wał, jak Gog z równą łatwością rozbił maczugę, pałki i sztylety, a nawet straszliwy
morgensztern. Nie zwracał uwagi na obrażenia, choć niektóre ciosy były strasz-
liwe. Kiedy odnosił ranę, śmiał się i zlizywał krew jak tygrys. Blokowanie jego
60
ciosów nic nie dawało. Miał taką siłę, że nie sposób ich było skutecznie powstrzy-
mać.
Jeszcze! krzyczał po każdej klęsce zadanej przeciwnikowi. W ogóle się
nie męczył.
Musimy mieć tego człowieka stwierdził Sol.
Nie mamy nikogo, kto mógłby go pokonać sprzeciwił się Tył. Roz-
walił już dziewięciu naszych czołowych wojowników i żaden z nich nawet mu
nie zagroził. Mógł bym go zabić mieczem, ale nie potrafiłbym go pokonać bez
rozlewu krwi. Niepotrzebny jest nam martwy.
Trzeba z nim walczyć maczugą stwierdził Sos. Tylko ona ma odpo-
wiednią masę, by go przyhamować. Maczuga w potężnych, zręcznych, wytrzy-
małych rękach.
Tyl spojrzał znacząco na trzech mistrzów maczugi, siedzących po tej samej
stronie Kręgu co Gog. Wszyscy mieli grube bandaże w miejscach, gdzie ciało
i kości ustąpiły pod ciosami olbrzyma.
Jeśli to są nasi najlepsi wojownicy, potrzebujemy jeszcze lepszego za-
uważył.
Tak powiedział Sol i wstał z miejsca.
Zaczekaj chwilę! krzyknęli obaj.
Nie ryzykuj dodał Sos. Masz za dużo do stracenia.
W dniu, gdy ktokolwiek pokona mnie jakąkolwiek bronią odpowiedział
z powagą Sol udam się na Górę.
Wziął w rękę maczugę i podszedł do Kręgu.
Wódz! krzyknął Gog rozpoznając go. Dobra walka?
Nawet nie ustalił warunków jęknął Tył. To zwykła bijatyka.
Dobra walka zgodził się Sol i wstąpił do Kręgu.
Sos zgadzał się z Tylem. Imperium rozwijało się tak szybko, że wydawało
im się nie do przyjęcia, by Sol narażał się w Kręgu, jeśli nie miał do zdobycia
przynajmniej całego plemienia. Zawsze mogło zdarzyć się nieszczęście. Wiedzie-
li już jednak, że w tych dniach wódz miał w głowie inne sprawy niż Imperium.
Dowodził swojej męskości dzielnością w walce i nie mógł sobie pozwolić na naj-
mniejszą pobłażliwość. Regularnie ćwiczył, by utrzymać ciało w dobrej formie.
Być może tylko mężczyzna bez broni był w stanie zrozumieć, jak głęboko
sięgały blizny po utracie męskości na innym polu.
Gog przystąpił do swego zwykłego ataku, przywodzącego na myśl wiatrak,
lecz Sol parował ciosy i uchylał się z wielką zręcznością. Gog był znacznie po-
tężniejszy, lecz Sol przewyższał go szybkością i przecinał jego straszliwe haki,
zanim zdążyły nabrać pełnego impetu. Uchylił się przed kolejnym ciosem i trafił
Goga w głowę błyskawicznym, precyzyjnym uderzeniem, jakie Sos widywał już
w jego wykonaniu. W rękach Sola maczuga nie była niezgrabna ani powolna.
61
Olbrzym jakby nie zauważył ciosu. Bez ustanku wymachiwał maczugą,
z uśmiechem na ustach. Sol musiał się cofać i uchylać zręcznie przed jego cio-
sami, aby pozostać w Kręgu, lecz Gog podążał za nim, nie dając mu chwili wy-
tchnienia.
Strategia Sola była oczywista. Oszczędzał własne siły, pozwalając rywalowi
marnotrawić energię. Gdy tylko nadarzyła się szansa, uderzał znienacka maczugą
w głowę, bark czy żołądek, aby osłabić przeciwnika jeszcze bardziej. To była
dobra taktyka, z tym że Gog nie chciał się zmęczyć.
Dobrze! pochrząkiwał, gdy Sol trafiał, i dalej wymachiwał maczugą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]