[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Postanowił nie uprzedzać Ostankicwicza o swojej wizycie. Zdawał sobie doskonale sprawę, jak wiele
od tej rozmowy zależy, a znając już z pierwszego spotkania nie najlepszy stan nerwów drugiego scenografa
chciał nadać tym  odwiedzinom" możliwie towarzyski charakter. Byli w końcu umówieni na rozmowę  za
parę dni". Zadra uznał, że trzy to właśnie  parę" i że nie należy dłużej czekać.
Recepcjonistka w hotelu nawet nie musiała zaglądać do księgi, by podać numer pokoju Ostankicwicza
( w końcu jest tu niemal stałym mieszkańcem"  pomyślał Zadra). Zerknęła na tablicę, stwierdziła, że klu-
cza nie ma na swoim miejscu i z niezupełnie chyba służbowym uśmiechem poinformowała, że gość powi-
nien być u siebie. Kapitan oddał uśmiech i przez moment chciał nawet wzmocnić go chwilą niezobowiązu-
jącej pogawędki, ale zrezygnował, albo ściślej: odłożył na pózniej. Czul na sobie spojrzenie (zawiedzione 
w co nie wątpił) recepcjonistki, więc zamiast statecznie skorzystać z windy wbiegł dziarsko, lekko, niemal
zwiewnie po schodach. A zagrał się tak bardzo, że nie zwolnił nawet, gdy dawno już znikł jej z pola widze-
nia. Dosyć długo musiał pózniej uspokajać oddech, zanim zapukać już mógł do drzwi pokoju numer 383.
Cisza. Więc jeszcze raz: trochę mocniej i dłużej, ale ciągle spokojnie, bez żadnych złych przeczuć. I nadal
nic. Bardziej zniecierpliwiony niż niespokojny ujął klamkę, nacisnął, bez oporu ustąpiła  wszedł.
Ciemno. Odczekał kilka sekund, przyzwyczaił wzrok, dwa kroki przez pusty korytarz i pokój. Też
ciemny, duszny, wypełniony smrodem tanich papierosów i wódki.  Wódka!"  skojarzył natychmiast. A do
tego po chwili oddech chrapliwy, urywany, niedobry...
Rzucił się do kontaktu, znalazł, przekręcił: światło. Nie musiał się rozglądać, by spostrzec: na stole
popielniczka  pełna, obok butelka i szklanka  puste, pod stołem druga butelka. Przewrócona. Również
po  żytniej . Na łóżku Ostankiewicz: sina, nabrzmiała twarz, usta otwarte, z trudem, łapczywie pijące po-
wietrze, dłonie konwulsyjnie wczepione w pościel...
Otworzył okno na oścież. On także potrzebował powietrza. Teraz telefon (przez chusteczkę  o tym
pamiętał)  wezwał karetkę reanimacyjną, pózniej Barnycha z ekipą. Odłożył słuchawkę. Teraz przyszło
najgorsze. Musiał czekać. Tylko czekać. Nie mógł, nie potrafił pomóc umierającemu obok człowiekowi.
Obawiał się, że po takiej dawce nikt już nie będzie w stanie mu pomóc. Próbował wprawdzie robić sztuczne
oddychanie, lecz nie miał złudzeń, że bardziej dla siebie, niż dla niego to czyni.
Czekał krótko. Nawet podejrzanie krótko. Karetka przyjechała po siedmiu minutach. Lekarz (młody,
szczupły, poważny), kiedy usłyszał, że pacjent ma wszyty esperal, nie zadawał już żadnych więcej pytań.
Położyć go kazał na noszach i natychmiast wiezć do szpitala. Wychodząc, w biegu, rzucił kapitanowi swoje
nazwisko i już go nie było.
Zadra spojrzał na zegarek.  Siedem po ósmej. Wcześnie"  pomyślał. Po chwili z ulicy usłyszał prze-
ciągły jęk syreny. Podszedł do okna, ale karetka znikła już za rogiem. Odetchnął głęboko kilka razy. Nie-
wiele to pomogło. .Czuł się zmęczony. Bardzo zmęczony.
Barrych z ekipą zjawił się również nadspodziewanie szybko. Spostrzegłszy wyraz twarzy szefa zrezy-
gnował z zadawania jakichkolwiek pytań i zabrał się wraz z ludzmi do zwykłej, rutynowej roboty. Zadra nie
zamierzał im asystować. Zlecił podporucznikowi przesłuchanie personelu hotelu, kazał dzwonić do siebie
wieczorem i wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Na dół zszedł również po schodach, lecz tym razem
znacznie już wolniej, niż na górę. Ociężale wręcz. Na uroczą recepcjonistkę nawet nie spojrzał.
Już od trzech godzin czekali na wiadomość ze szpitala. Barnych co chwilę zerkał na zegarek  nie
znosił bezczynności, a tylko to jedno mógł w tej chwili robić. Doktor Mojrys powiedział wyraznie:  Przed
dwudziestą drugą nie będę mógł udzielić żadnych konkretnych informacji". Czekali więc.
Już od ponad doby pacjent nie odzyskiwał przytomności. I wciąż nie było pewności, czy kiedykolwiek
ją odzyska. Ogromna dawka alkoholu, zrujnowany organizm...
Zadra przechadzał się po pokoju miarowo, jak automat niemal. Cóż z tego, że kiełkujące w nim po-
czucie winy nie miało przecież żadnego rozsądnego uzasadnienia? Wiedział o tym, powtarzał to sobie na-
wet, lecz samopoczucie miał wciąż raczej takie sobie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •