[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Poszedł w buraki. Czort z nim - Pawlak rzucił ze złością pałkę na ziemię. - Sam go
łapaj! To twój!
- Mój, nie mój! I tak na wspólne wesele przeznaczony. Galopem za nim leć!
- Soli jemu na ogon nie nasypiesz - Pawlak wzruszył ramionami. - Zresztą jego i tak
milicja przyprowadzi.
- Narzeczonego? - z niepokojem spytała Marynia, rozwieszając na sznurze pranie.
- Kabana. Wiadomo, czyj! Nikt tu nie ma takich tuczników jak Pawlak - Kazmierz
rzucił to z nieukrywaną dumą. Po takim oświadczeniu Kargula aż zatkało: Trącił Kazmierza
w łokieć.
- Taż to był mój!
- Twój czy mój, jaka różnica, jak my go na wspólne wesele przeznaczyli?
Kargul wytrzeszczył oczy, przeniósł spojrzenie na Marynię i Anielcię, jakby biorąc je
na świadków, że z Pawlakiem nie można dojść do ładu. Zmęczony zmaganiami siadł na
pieńku. Zdjął kapelusz i otarł pot z czoła.
- Wesela nie było, a mnie się już we łbie kołędzi.
- Bo za stare my na ubój gospodarczy - przyświadczał Pawlak, siadając na brzegu
koryta. Nad jego głową Marynia zawiesiła właśnie na sznurze białą poszewkę, jakby to był
widomy znak poddania się. Z ganku przyczłapała Kargulowa. W fartuchu miała pełno
zielonego groszku, który łuskała do podstawionego garnka.
Popatrzyła z troską na zmęczonych nieudanym ubojem gospodarzy.
- Zakąska uciekła i jak my na weselu przed ludzmi wystąpim?
- Owa! Zlub bez organów to i wesele bez kiełbasy - Kargul znalazł dyplomatyczne
wyjście. - A na prawdziwy ślub taka będzie zakąska, że nawet te kołchozniki radzieckie, co tu
byli u Pilcha, to by nam zazdraszczali!
Marynię jednak bardziej od weselnego menu niepokoiło zagadnienie moralne:
- %7łeby tylko naród, nie daj Boże, czego sobie o naszej wnusi nie pomyślał. Bo już
bełtają, że jak w piątek zmówiny, w sobotę ślub, to pewnie za tydzień chrzciny...
Takie podejrzenia działały na Pawlaka co najmniej tak, jak deklaracje władzy o
budowaniu społeczeństwa socjalistycznego.
- Ot, jakaś durna bzdzągwa wymyśliła, a ty klepiesz! - spiorunował wzrokiem
Marynię, że ta aż wypuściła z ręki mokrą nocną koszulę z niebieskiego barchanu. - Taż naród
tutejszy mnie zna i wie, że jakby tak miało być, to ja by pogrzeb młodej parze wyprawił, a nie
wesele. Wszystko mnie można zarzucić, tylko nie to, że ja nowoczesny! - potoczył wzrokiem
po twarzach obecnych, jakby szukał śmiałka, gotowego mu zaprzeczyć. - Nie po to
ponaglamy ze ślubem, żeb' młodym był raj, tylko żeb' biurokrację zadowolić. Jako żeniaty
może przed wojskiem uchronić sia, a jak my jemu jeszcze posadę w naszej gminie
przyłatwimy, to nie ma mocnych. Będą ludzie mojej ziemi zazdraszczać - pochylił się i
rozczapierzonymi paluchami zgarnął z grządki garść ziemi, przesiał ją przez palce, jak kiedyś
brat jego, Jaśko, przesiewał tę ziemię, którą mu przyniósł w woreczku, uprzednio ją w
ogrodzie nabierając. - %7łeb' nie ta szczęśliwa okazja, że wnusia nasza za tępa była na nauki i że
z życiem chciała pożegnać sia, ziemia ta krwią i potem naszym okraszona bez dziedzica by
ostała sia. Dzieci po miastach, a ziemia dziczeje bez ludzi...
Kazimierz mówił śpiewnie, uroczyście, jakby nie siedział spocony po gonitwie za
wieprzem na brzegu koryta, ale za stołem, koło proboszcza Durdełły, i weselnym toastem
przekazywał w ręce młodych cały swój dorobek. Nastrój Pawlaka udzielił się pozostałym, bo
wszyscy prawie równocześnie westchnęli. Nie wiadomo, czy byli poruszeni prawdą tych
słów, czy też przytłoczeni ciężarem wyrzutów sumienia. Bo choć żadne z nich głośno tego od
kilku już dni nie wypowiedziało, to jednak czuli wszyscy, że działają trochę jak spiskowcy,
wbrew rodzicom Ani. Młoda para, która lada dzień ma zawrzeć ślub cywilny, żyje nieomal
jak w więzieniu. Zenka pilnuje Pawlak, Anię zaś - Kargul. A Witia i Jadzka podobno ich za
jakichś tam kidnaperów ogłosili, prokuratorem straszą...
Jakby chcąc przekonać samego siebie co do słuszności podjętych kroków, Kargul
popatrzył na swoje dłonie z czarnymi obwódkami pod zrogowaciałymi paznokciami.
- Czas nam kiedyś rozgiąć te palce, co od tej tyrki w szpony zamieniły sia...
- Nachodzili się nasze nogi świata - gorliwie przytakuje Kazmierz.
- Czas nam pod brzózkę na odpocznienie siąść...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]