[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słabsi padli na piasku, silniejsi, doszedłszy do upragnionej studni, znalezli tu swą śmierć.
Podróżni spoglądali na siebie milcząco.
- Nie wysiadajmy tu - prosił Kennedy - uciekajmy od tego strasznego widoku, nie znajdziemy tu ani kropli wody.
- Nie, Dicku, musimy się o tem dokładnie przekonać i możemy tu przenocować tak dobrze, jak gdzieindziej.
Zbadajmy studnię do dna, było tu kiedyś zródło, może więc odkryjemy jakąś resztkę wody.
Podróżni wylądowali, Joe i Kennedy, wychodząc z łodzi, wsypali odpowiadającą ich wadze ilość piasku i pośpieszyli
do studni. Zdawała się ona od wielu lat wyschniętą, nigdzie śladu wilgoci. Poszukiwania okazały się daremnemi.
ROZDZIAA XXV
"Victoria" ubiegłego dnia przebyła nie więcej nad 10 mil i pomimo to, ażeby się utrzymać w powietrzu, użyto 165
kubicznych stóp gazu.
W sobotę rano dał doktór sygnał do odjazdu. Dmuchawka tlenowodorowa mogła działać tylko 6 godzin jeszcze.
- Jeżeli do tej pory nie znajdziemy zródła, Bóg jeden wie, co się z nami stanie.
- Mamy dzisiaj wiatr niepomyślny - rzekł Joe - ale wkrótce dodał, widząc zasmucone oblicze Fergussona - może się
zmieni.
Próżna nadzieja! W powietrzu panowała grobowa cisza. Upał był nie do zniesienia; termometr wskazywał w cieniu
namiotu 113 stopni (45 Cels.).
Joe i Kennedy ułożyli się na posłaniu i szukali, jeżeli nie snu, to przynajmniej zapomnienia rzeczywistości.
Pragnienie dawało się coraz dotkliwiej uczuwać, a pozostało zaledwie dwie kwarty rozgrzanego płynu i każdy
połykał wzrokiem te kosztowne krople, nie ważąc się niemi zwilżyć swych warg.
Dwie kwarty wody wśród pustyni!
- Muszę zrobić jeszcze jedną próbę - rzekł doktór do siebie - będę szukał prądu powietrznego, któryby nas mógł
unieść, chociażbym miał wszystko poświęcić. - I podczas gdy jego towarzysze leżeli wspólnie, Fergusson czynił
przygotowania do tej ostatniej próby.
Balon uniósł się, nie znalazł jednak prądu, któryby go posunął dalej, wodę zużyto w zupełności, dmuchawka
zgasła skutkiem braku wodoru, baterya Bunsena przestała być czynną i balon opuścił się na to samo miejsce, skąd
uniósł się przed chwilą.
ByÅ‚a godzina 12-ta, znajdowano siÄ™ obecnie pod 19°35' dÅ‚ugoÅ›ci i 6°51' szerokoÅ›ci, czyli okoÅ‚o 500 mil od jeziora
Tschad i przeszło 400 mil od zachodnich wybrzeży Afryki.
Aódz została napełniona piaskiem wagi podróżnych i ci wysiedli na ziemię. Każdy z nich pogrążył się w smutnych
myślach, zachowując milczenie. Joe przygotował wieczerzę z sucharów i pemikanu, ale nikt nie miał ochoty do
jedzenia, parę kropel ciepłej wody uzupełniało tę smutną ucztę.
- Duszę się - skarżył się Joe - upał coraz straszniejszy, niema się jednak czemu dziwić - dodał, spoglądając na
termometr, wskazujÄ…cy 140 stopni ciepÅ‚a (60° Celsiusza).
- Piasek tak rozpalony, jakby był grzany w piecu - zauważył Dick - i nie widać ani jednej chmury na horyzoncie.
- Nie powinniśmy jeszcze rozpaczać - uspokajał doktór - po takich upałach następują w tych szerokościach burze,
zjawiają się one z szybkością błyskawicy.
- Ach, gdybyż to już nastąpiło - wzdychał Kennedy.
- Zdaje mi się - rzekł doktór - że barometr obniża się.
- Daj to Boże! jesteśmy uwięzieni na ziemi jak ptaki, którym obcięto skrzydła.
- Z tą różnicą, że skrzydła nasze są nienaruszone i mam nadzieję zrobić z nich niebawem właściwy użytek.
- O, gdyby się tylko wiatr pojawił - wołał Joe - gdybyśmy mogli dostać się do jakiego stawu lub zródła, niczego
nam więcej nie potrzeba. %7ływności mamy dosyć na cały miesiąc, chodzi tylko o zaspokojenie pragnienia.
Nietylko pragnienie, ale bezustanne przyglądanie się pustyni, męczyło umysł; ani pagórka, ani kamienia, na
którym wzrok mógłby spocząć na chwilę. Wiecznie niezmienny błękit nieba i niezmierzona przestrzeń żółtego
piasku działały przygnębiająco. Nieszczęśliwi, którym brak było wody przy takim upale, poczęli uczuwać objawy
pomięszania zmysłów. yrenice ich powiększyły się, a wzrok stawał się ponurym.
Gdy noc nastała, postanowił doktór celem przerwania apatyi odbyć dłuższą wycieczkę po piaszczystej przestrzeni,
nie dla robienia poszukiwań, lecz, aby przejść się.
- Chodzcie - rzekł do towarzyszy - ruch nam dobrze zrobi!
- To niemożliwe - odparł Kennedy - nie mógłbym kroku zrobić.
- Ja wolę spać - rzekł Joe.
Ponieważ doktór przekonał się, iż nie skłoni towarzyszy, aby z nim poszli, sam puścił się w drogę.
Pierwsze kroki stawiał z trudnością, jak rekonwalescent po ciężkiej chorobie, ale niebawem zauważył, że ruch
będzie dlań zbawiennym.
Przebył parę mil na zachód i czuł się już bardzo wzmocnionym, gdy nagle doznał zawrotu głowy, zdawało mu się,
iż zawisł nad przepaścią. Olbrzymia puszcza przestraszała go, uważał siebie jako punkt matematyczny, środek
nieskończonej periferyi, t.j. niczego. "Victoria" znikła w cieniu i doktora, tego odważnego podróżnika, ogarnął
strach bezgraniczny. Chciał powrócić, ale było to niemożebnem, wołał, nawet echo mu nie odpowiadało; głos jego
ginął we wszechświecie, jak kamień w olbrzymiej przepaści.
I tak sam jeden wśród głębokiej ciszy pustyni, padł na piasek w omdleniu.
O północy otworzył oczy i znalazł się na rękach swego wiernego Joe'go. Ten, zaniepokojony tak długą
nieobecnością swego pana, szedł śladem jego kroków, odbitych na miękkim piasku i znalazł go wreszcie, leżącego
bez przytomności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]