[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko układało się po naszej myśli. Gdy znów odezwie się w nas potrzeba obwiniania
innych, spróbujmy najpierw odczuć, czym jest kurczowe trzymanie się siebie. Czego
doświadczamy, nienawidząc i odrzucając? Co czujemy, oburzając się, a co - święcie wierząc
w swoje racje?
Każdy z nas ma nieprzebrane pokłady wrażliwości i wielkie serce. Musimy zatem zacząć od
dotknięcia [112] tych wrażliwych miejsc. Tym właśnie jest współczucie. Gdy choć na chwilę
przestaniemy obwiniać cały świat, otworzy się w nas przestrzeń, w której doświadczymy
swojej wrażliwości - to tak, jakbyśmy dotykali rozległej rany głęboko ukrytej pod pancerzem
stworzonym przez nawyk oskarżania całego świata.
Dopóki nie rozwiniemy w sobie zdolności przeżywania bólu z otwartym sercem i odwagi, by
się z tym bólem zmierzyć, takie buddyjskie pojęcia jak "współczucie" czy "pustka" będą dla
nas niewiele znaczyć. Dla przykładu, gdy odczuwamy gniew, najczęściej radzimy sobie z nim
na dwa sposoby: mamy pretensje do innych i obwiniamy ich lub sami czujemy się winni z
powodu swojej złości i oskarżamy siebie.
Obwiniając siebie lub innych, okopujemy się na swoich pozycjach. Nie tylko stwierdzamy, że
coś jest "złe", lecz chcemy to również naprawić. Każdej relacji z innymi: w rodzinie, pracy
czy wspólnocie duchowej, towarzyszy gorączkowa chęć poprawiania wszystkiego. Być może
dany związek nie spełnia do końca naszych oczekiwań, próbujemy więc maksymalnie go
ulepszyć, czując się dzięki temu w pełni usprawiedliwieni. Opowiadamy naokoło, że choć
zachowanie naszego dziecka, męża, żony, nauczyciela czy przyjaciela jest dziwaczne i trudne
do zaakceptowania, to mają oni dobre intencje. Albo utwierdziwszy się w jakimś dogmacie,
raczej damy się zabić, niż z niego zrezygnujemy. A wszystko po to, by poczuć się
bezpiecznie. Wydaje nam się, że aby świat sprostał naszym oczekiwaniom, musimy go
naprawiać. Gdy jesteśmy u granic wytrzymałości i nie możemy już dłużej znieść danej
sytuacji, uznajemy, że jest zła. Są zatem tylko dwa [113] wyjścia - albo sytuacja odpowiada
naszemu pojęciu dobra, albo jest zła.
Proces ten zaczyna się od nas samych. Osądzamy siebie przez całe życie, dzień po dniu. Żeby
mieć dobre samopoczucie, musimy być przekonani, że postępujemy słusznie. Jeśli zdarzy się
nam pomylić, czujemy się źle. Powinniśmy jednak okazywać sobie więcej współczucia.
Możemy zaobserwować to na przykładzie sytuacji, w których wydaje nam się, że mamy
rację: jest nam wówczas miło. Wiele osób może nam przytakiwać. Lecz co się dzieje, gdy
ktoś się z nami nie zgadza? Czy reagujemy agresywnie? Gdy wejrzymy w swój gniew,
zrozumiemy, że są to te same emocje, które pchają ludzi do wojen, te same uczucia, które
prowadzą do zamieszek na tle rasowym: święte oburzenie, wściekłość i przeświadczenie, że
to my zawsze mamy rację. Możemy też przyjrzeć się swym emocjom w sytuacjach, gdy
myślimy, że nie mamy racji, gdy utwierdzamy się w tej opinii i wpadamy w ponury nastrój.
To dualistyczne myślenie sprawia, że zamykamy się w sobie i swoim małym świecie.
Pragnienie, by stworzone przez nas sytuacje i związki były trwałe i jednoznaczne, przesłania
fakt, że wszystko w swej istocie jest pozbawione trwałości.
Zamiast dzielić ludzi na dobrych i złych i hołubić w sobie te skrajne stany, możemy wybrać
drogę środka. Podążanie tą drogą jest, używając przenośni, niczym jazda na ostrzu brzytwy:
nie ześlizgujemy się ani w tę, ani w tamtą stronę. Na drodze środka nie możemy kurczowo
trzymać się swojej wersji rzeczywistości. Otworzywszy serce i umysł, dojdziemy w końcu do
przekonania, że gdy coś potępiamy, to po to, by odzyskać [114] poczucie bezpieczeństwa.
Analogicznie działamy również wtedy, gdy coś akceptujemy. Czy nasze serca i umysły mogą
dojrzeć na tyle, by przebywać w tej otwartej przestrzeni, w której nie ma pewności, kto jest
dobry, a kto zły? Czy jesteśmy w stanie wejść do pokoju, w którym ktoś siedzi, nie mając w
zanadrzu żadnego gotowego scenariusza, nie wiedząc, co powiemy, nie klasyfikując wstępnie
tej osoby? Czy potrafimy ujrzeć, usłyszeć i odebrać innych takimi, jakimi są naprawdę? To
jest właśnie skuteczna praktyka, pozwalająca nam zaprzestać gorączkowego poszukiwania
poczucia bezpieczeństwa - dzielenia na dobre i złe. Prawdziwy kontakt może zaistnieć tylko
w otwartej przestrzeni.
Niezależnie od tego, o kogo lub o co chodzi - o nas samych, naszego kochanka, szefa,
dziecko, miejscowego kloszarda czy sytuację polityczną - musimy mieć odwagę, by przed
nikim nie zamykać serca i nikogo nie traktować jak wroga. Postrzegając w taki sposób, nie
będziemy już mogli przypisywać rzeczom skrajnie pozytywnych albo negatywnych wartości -
świadomi, że w swoim bogactwie wymykają się one wszelkim kategoriom. Wszystko jest
wieloznaczne i podlega ciągłym przemianom, a ludzkie reakcje są tak różne, jak różni są
ludzie. Próba ustalenia, co jest absolutnie słuszne, a co błędne, to jedynie sztuczka służąca
zapewnieniu sobie komfortu i poczucia bezpieczeństwa.
Rozważania te prowadzą do głębszej, ważniejszej kwestii: jakim sposobem kiedykolwiek uda
nam się coś zmienić? Jak obniżyć poziom agresji, zamiast go podnosić? A sprowadzając to
pytanie do bardziej osobistego wymiaru: jak nauczyć się obcować z tymi, którzy [115] ranią
nas lub innych? Jakich słów użyć, by dokonała się w nich przemiana? Jak się komunikować,
by przestrzeń między nami i drugim człowiekiem nabrała otwartości i byśmy nawiązali
kontakt z pierwotną inteligencją, której jesteśmy cząstką? A w sytuacji konfliktowej jak
rozmawiać, by nie rozbudzać coraz większej wściekłości w sobie i innych? Jak dotrzeć do
czyjegoś serca w taki sposób, by rozładować ciężką atmosferę? Jak sprawić, by zapiekła złość
ustąpiła miejsca pełnemu współczucia porozumieniu?
Początek tej drogi leży w gotowości do pełnego przeżywania wszystkiego, czego
doświadczamy. Gotowości, by odnosić się ze współczuciem także do wszystkiego, co w sobie
odrzucamy. Jeśli poprzez medytację staramy się zaakceptować nie tylko to, co przyjemne,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]