[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naszej wioski, zapraszamy cię. byś podzielił z nami upolowaną zwierzynę.
Zmierzam ku Górze Odrodzenia.
Nasza wieś leży więc na twej drodze. Pójdziesz z nami?
Gundersen przyjął zaproszenie, zwłaszcza, że zbliżała się noc i zaczynał wiać
ostry, lodowaty wiatr. Wioska sulidorów była mała, leżała o godzinę drogi na pół-
noc, u podnóża stromej skały. Mieszkańcy byli uprzejmi, chociaż pełni rezerwy,
ale w sposób całkowicie pozbawiony wrogości. Wyznaczyli mu kąt w chacie, dali
jeść i pić i zostawili w spokoju. Nie traktowali go jak członka pogardzanej ra-
sy dawnych zdobywców, obcego i niepotrzebnego, ale jak zwykłego podróżnika,
potrzebującego schronienia. Sulidory nie miały oczywiście takich powodów do
urazy, jak nildory, ponieważ nigdy nie były niewolnikami Kompanii. Gundersen
jednak wyobrażał sobie zawsze, że duszą w sobie wściekłość i ta ich życzliwa
uprzejmość była dla niego jakimś zaskoczeniem. Zaczynał podejrzewać, że do-
tychczasowe wyobrażenie o nich było projekcją jego własnych win. Rano przy-
niesiono mu wodę, owoce i ryby, a potem ich opuścił. Drugi dzień samotnej wę-
drówki nie przyniósł mu tyle radości, co pierwszy. Było zimno, wilgotno, często
padał śnieg i cały prawie czas wisiała nisko gęsta mgła. Stracił cenne godziny po-
ranne, bo dostał się w pułapkę bez wyjścia po prawej i lewej stronie ciągnęły
się pasma gór, a przed nim, niespodziewanie, pojawiło się wielkie, niemożliwe
do przebycia jezioro. Musiał więc ominąć je kierując się na zachód i nadłożył
wiele drogi. Widok otulonej w mgłę Góry Ponownych Narodzin przyciągał go
nieodparcie. Przez dwie godziny po południu miał złudzenie, że nadrobił poran-
ne opóznienie, ale okazało się, że drogę zamyka mu znów szeroka rwąca rzeka.
Nie miał odwagi jej przepłynąć, bo prąd na pewno zniósłby go. Przez następną
godzinę lub dłużej, szedł w górę rzeki, aż natrafił na bród. Rzeka była tu co praw-
da szeroka, ale widać było mieliznę. W korycie leżały poza tym naniesione głazy
łączące oba brzegi. Parę z nich sterczało nad powierzchnię, inne były zanurzone,
ale widoczne. Gundersen rozpoczął przeprawę. Skakał z jednego głazu na drugi
i nieomal jedną trzecią drogi przebył prawie suchą nogą. Potem nagle wpadł po
szyję do wody, ślizgał się, szukał po omacku. Spowijała go coraz gęściejsza mgła,
dając poczucie absolutnej samotności w całym wszechświecie przed nim i za
nim kłębiły się białe tumany. Nie widział żadnych drzew, ani brzegu, ani nawet
110
leżących przed nim głazów. Starał się wszystkimi siłami utrzymać na nogach i nie
zbaczać z drogi. W pewnej chwili potknął się i znów wylądował w rzece. Zaczął
go znosić prąd i stracił orientację, nie mógł się podnieść. Skoncentrował całą ener-
gię, by przywrzeć do jakiegoś kamienia i po paru minutach zdołał wstać na nogi.
Zataczając się i dysząc dotarł do głazu, który wznosił się nad wodą. Ukląkł na
nim. Był przemoczony i trząsł się z zimna. Minęło kilka minut nim mógł podjąć
dalszą drogę. Wymacał przed sobą inny głaz wystający z wody, potem drugi i na-
stępny. Teraz było łatwo posuwał się naprzód nie mocząc nóg. Przyspieszył
kroku, pokonał dalszych parę głazów. W pewnym momencie mgła rozstąpiła się
i mógł rzucić okiem na brzeg.
Coś mu się nie zgadzało. Zawahał się, czy iść dalej zanim się nie upewni, czy
wszystko jest w porządku. Ostrożnie schylił się i zanurzył lewą rękę w wodzie.
W otwartą dłoń uderzył go prąd płynący z prawej strony. Był zaskoczony. Pomy-
ślał, że może zmęczenie i zimno pomieszało mu w głowie. Kilkakrotnie rozważał
sytuację topograficzną i za każdym razem dochodził do tego samego, zatrważa-
jącego wniosku: jeśli przekraczam rzekę w kierunku północnym, a ona płynie
z zachodu na wschód, to powinienem czuć prąd płynący z lewej strony. Zdał so-
bie sprawę, że usiłując wydostać się z wody musiał się obrócić i od tej chwili
z najwyższym wysiłkiem wracał z powrotem na południowy brzeg rzeki.
Zaczął wątpić we własny sąd. Miał ochotę zaczekać tu, na tym kamieniu, aż
przerzedzi się mgła i będzie mógł iść dalej, ale potem pomyślał, że może tak
czekać całą noc albo dłużej. Nagle przypomniał sobie, że przecież ma przy sobie
kompas. Nastawił go i okazało się, że jego wnioski dotyczące kierunku prądu były
słuszne. Ruszył więc z powrotem przez rzekę i wkrótce doszedł do miejsca, gdzie
skąpał się w wodzie. Dalszą drogę przebył tym razem bez większych trudności.
Na brzegu zdjął ubranie i wysuszył je przy pomocy małego płomienia mio-
tacza. Zapadła już noc. Z przyjemnością przyjąłby zaproszenie do jakiejś wioski
sulidorów, ale żaden gościnny gospodarz nie pojawił się. Musiał więc przespać
się skulony pod krzakiem.
Następny dzień był cieplejszy i mniej mglisty. Gundersen ruszył w drogę pełen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]