[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nek był bardzo biedny z domu. Na tartaku pracował, biedaczek, a ładny chłopak! To pamię-
tam, przyprowadził go kumoter jakiś, bo prosiła matka Hanki, żeby też kogoś naswatać. Więc
jestem u Hani, a tu przychodzi kumoś taki, co swatał. Hanka prawie miała drzewko... bo to
tak w święta się swatało, no i Janek urywa sobie z drzewka karmelka, żeby zjeść, a tu węgiel
w karmelku!... Węgle miała poowijane w bibułce... Urywa drugi: a tu suszona śliwka!
No ale trzeba się żenić, bo Janek biedny, to sobie myśli, że się będzie w innej kochał, a z
Hanią się ożeni, bo tu chaupa, majątek, wszystko. Więc się Hania żeni. Mój welon pożyczy-
łam jej do ślubu. Ona była starsza, ale przecież z tymi swatami ledwo co się dało zrobić, a
mnie gówniarza już brali chłopaki. Na deka mnie chcieli rozebrać!
Janek mieszkał daleko na wsi, na Błondzonce. Wesele ma być, ojciec mój grał na weselu,
jak zwykle, wszyscy idą, cała kapela idzie, no to ja też z Hanią, bo byłam za starościnę.
Idziemy po pana młodego, bo się tak chodziło tam. Do dziś dnia tak jest. Jak on się przyżeni
do niej, to idą po niego... Walimy z muzyką! Taraś, jak zobaczył, że idzie Hania po niego, to
uciekł na strych, wziął powróz i poszedł się wieszać, jak już uwidział ją, że dochodzi. Rozża-
lił się, bo muzyka grała pięknie, a tu on ma się żenić z Hanią... Ale druhna była tam, z jego
chaupy i strasznie go prosiła, żeby się nie wieszał, bo się kochała w nim. %7łe się będzie kochać
z nim dalej, ażeby tylko ten ślub wziął. I ta druhna go uratowała. Wzięła mu powróz z ręki, to
się nie obwiesił. To się ożenił. Ale na weselu tańczył ze mną całą noc! Do rana! Z Hanią nic!
Bo ona tylko umiała podskakiwać. Ale ona o mnie nie była zazdrosna, bo wiedziała, że jestem
jej wierna i bardzo mnie lubiła. A ludziska już zaraz szemrali do jej matki:
Konikowa! Popatrzcie się! Z tego zięcia nie będziecie mieli pociechy. Widzicie, co ro-
bi?... On se ta upatrzył. Wiedział kogo upatrzyć!
Ze mną hulał do rana, jak diabli!
Po weselu Janek tylko u nas. Na karty tak niby przychodził, bo się schodzili karciarze
wszyscy chętnie, żeby na mnie patrzyli. To wszyscy do mojego chłopa mówią:
Tugel! Taraś nie przychodzi tu na karty. On przychodzi, żeby na waszą żonę patrzył. Bo
on nie patrzy w karty, tylko na nią cały czas patrzy.
I rzeczywiście tak było.
Potem Taraś ma dziecko. Ja za chrzestną matkę. Dobrze. Ale drugie dziecko jest, a on
znów przychodzi po mnie! Ja mówię: Nie mogę iść za chrzestną matkę, bo ludziska szem-
rają, że tylko ja. No ale muszę iść, bo inaczej nie będzie chrzcił dziecka. Poszłam.
Trzecie dziecko jest, ja za chrzestną matkę! Mówię: Nie pójdę! Stanowczo!
Przyszła Hania i prosi: Chodzcież, Tugelowa! Ja wiem, że on za wami jest, ale jak nie
pójdziecie, powiedział, że dziecko wyrzuci przez okno do sadu!
Chrzciny się odbyły piękne! To była zima. Pączków ona nie umiała zrobić. On pączki
smażył. Wyrobił ciasto, tak jak chłopisko mogło, tak że można było piłą rżnąć! Kamień! Wy-
rabiał ze dwie godziny, na twardo. Na skrzyni takiej, co brudna była. Stolnicy nie było. Na
skrzyni wyrobił te pączki, twarde jak kamień.
Teraz tak: trza dziecko zawijać do chrztu. Przyszła akuszerka, przyniosła różne ozdoby,
jak to do chrztu, ale mówi: Dajcie pieluchę!
31
A Hanka nie ma pieluchy. Otwiera skrzynię: Psia krew! Co ja tu miała bielizny! Pierony
łojce i matki, co ja tu bielizny miała! Jakbym wzięła cepy, to bym was tak zmłóciła cepami!
Bo przez was nie mam bielizny w skrzyni!
A nic nie miała. Nigdy! No ale pielucha musi być!... A miała czerwoną chustkę na głowie,
wełnianą, w takie kłosy, zboże. No to łap! tę chusteczkę i dała akuszerce, zamiast pieluchy. A
potem, jak już po chrzcie dziecko odwinęli, to było całe czerwone, bo chustka puściła czer-
woną farbę i odparzone było od tej chustki, bo to była taka ostra wełenka. Całe nóżki miało
odparzone, biedactwo. Tak musiało iść do chrztu, w tej chusteczce w kłosy. To już było wte-
dy trzecie dziecko: Zosia.
Jak już było po chrzcinach, po wszystkim, to Zosię kołysał raz dziadek... To była taka ła-
maga straszna, ten dziadek. To tak kołysał ją prędko, ze złości, bo się darła, że aż kołyskę
wywrócił do góry nogami, no to kręgosłup złamała i potem wyrósł jej garb. Miała takie krzy-
we ramię. Dziesięć lat miała, jak jeszcze żyła. To chłopczyska ją tłukły, bo ich było trzech. A
nic tylko po tym garbie. To ona się żaliła Hance:
Mamo! Tak mnie biją! Boli mnie to ramię...
A Hanka, była przecież waryjat straszny i złośnik, jeszcze ją dotłukła: A niek cie biją! To
po coś jest tako krzywo??! Niech cię nawet zatłuką! I tak żadnego pożytku z ciebie, bo cie
nikt nie wezmie na babę z takim garbem!
Takie było głupie i niedobre to Hanczysko. Upłakało się dziecko, ale żeby ją pożałowała,
albo co, mowy nie było. Nareszcie Zosia umiera... Już ją utłukli, ile mogli, a ona się przezię-
biła, bo boso chodziła w zimie. No to Zosia umiera, a Hanka, łap! i jedzie do %7ływca. Nikt nic
nie wie, Hania kupiła bilet i do %7ływca pojechała ze Suchej. Do księdza pojechała, żeby Mszę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]