[ Pobierz całość w formacie PDF ]

współczucie w głosie Shay. Zerknęła na nią ze zdziwieniem i usiadła. -
Proszę, mów.
Gdy Shay opowiedziała jej o utraconym dziecku, w oczach Marilyn
pojawiły się łzy.
- Boże. to... Ja... To niewiarygodne! - wykrztusiła wreszcie. -
Przypuszczam, że nie masz wątpliwości, że ojcem był Lyon... Nie, to
oczywiste - dodała drewnianym głosem. - To z pewnością było jego dziecko,
ty wtedy nawet nie patrzyłaś na innych.
291
Shay nawet się nie zdziwiła, że Marilyn pomyślała o takiej możliwości,
nawet nie była obrażona. Właściwie spodziewała się czegoś takiego.
- Niepotrzebnie to powiedziałam. - Kobieta spojrzała na nią ze skrucha.
Dojrzała w oczach Shay rozbawienie i sama się uśmiechnęła. - Bardzo
przepraszam - ciągnęła. - Jestem zupełnie oszołomiona. Oszołomiona i
szczęśliwa. Cieszę się ze względu na Lyona - dodała i zmarszczyła brwi. - Ale
on wczoraj zachowywał się zupełnie normalnie!
- Lyon jeszcze nic nie wie - przyznała Shay.
- I dlatego chcesz się z nim zobaczyć - zrozumiała Marilyn. Shay czuła,
że to ona musi powiedzieć Lyonowi prawdę.
To był jej obowiązek. Jeśli potem on nie będzie chciał znać jej i
Richarda, to może nawet lepiej dla wszystkich.
- Lyon... Hm. załatwia dla mnie pewną sprawę - powiedziała Marilyn,
patrząc w okno. - Powinien wkrótce wrócić. Boże. chciałabym go widzieć,
gdy powiesz mu o dziecku - westchnęła. - Zawsze marzył o tym, żeby być
ojcem.
- Wiem - przyznała Shay.
- Ale on pragnie czegoś więcej -.zapewniła ją pospiesznie Marilyn - -
Chce, żeby kobieta kochała go dla niego samego, nie dlatego że nazywa się
Falconer. Chce, aby poświęciła mu cały swój czas. Kochałam go, ale wyszłam
za niego również dlatego, żeby nazywać się Falconer - dodała z ironią. - Lyon
o tym wiedział. To nazwisko bynajmniej nie utrudniło mi prawniczej kariery.
- Lyon nie powinien oczekiwać, że zrezygnujesz z pracy i zajmiesz się
wyłącznie domem - zdziwiła się Shay. - To pomysł z zeszłego stulecia.
- yle mnie zrozumiałaś - pokręciła głową Marilyn. - On nie żądał, abym
zrezygnowała z kariery. Po prostu chciał wiedzieć, że jest dla mnie
292
najważniejszy Miał rację, ale ja zawsze byłam bardzo ambitna.
- Derrick też jest prawnikiem - kiwnęła głową Shay. - Jestem pewna, że
będzie odnosił się do twoich planów z większym zrozumieniem.
- Zapewne... - mruknęła Marilyn. - My... - zaczęła, ale przerwało im
pukanie do drzwi. Nim zareagowała, wjechał Matthew. - Powszechnie uważa
się, że przed wejściem należy poczekać na zaproszenie - parsknęła gniewnie.
- Wiesz, Marilyn - pogodnie powiedział Matthew - jeśli kiedyś
przestaniesz być złośnicą, to będzie z ciebie miła dziewczyna.
- A ty, jeśli przestaniesz być sukinsynem - odcięła się oschłe. - Czy
teraz mógłbyś mi wyjaśnić, co tu robisz?
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odrzekł twardo. - Ja tu mieszkam.
- Ty.
- Matthew, wszedłeś tu nie proszony - wtrąciła Shay.
- Mógłbyś pamiętać o manierach - upomniała go delikatnie. Nie chciała
dopuścić do kolejnej awantury. Co więcej, bez dodatkowych słuchaczy
Marilyn nie udawała znudzonego cynika, zachowywała się bardziej po ludzku.
W obecności Matthew natychmiast zmieniała się w jędzę.
- Czy mogę ci przypomnieć, że również jesteś tu gościem?
- odrzekł Matthew.
- Och. Boże - westchnęła Marilyn. - Co cię ugryzło?
- Nie twoja sprawa - warknął. - Shay, na dole czekają na ciebie dwaj
policjanci.
- Policja? - Marilyn pobladła. - Czy coś się stało Lyonowi? - spytała
niespokojnie.
- To w związku z rym wypadkiem podczas świąt. Matthew zwrócił się
do Shay, nie zwracając uwagi na Marilyn. - Chcą jeszcze raz z tobą
293
porozmawiać.
Policjanci odwiedzili ją już, gdy była w szpitalu, następnego dniu po
przyjęciu. Wtedy potraktowali całą sprawę dość sceptycznie.  To było
podczas przyjęcia, wszyscy sporo pili, mogła się pani przewrócić... -
powiedział jeden z nich. Shay nie spodziewała się, ze znów będą chcieli z nią
rozmawiać. Nie udało się jej ukryć zaskoczenia.
- Patty i Lyon przekonali ich. że to nie był wypadek - wyjaśnił jej
Matthew.
- O co tu chodzi? - spytała Marilyn.
- Czyżbyś nic wiedziała? - złośliwie zdziwił się kaleka.
- Oczywiście, że nie - warknęła Marilyn. Miała już dość tych gierek ze
szwagrem.
- Zostań tu, Matthew, i wytłumacz jej wszystko - wtrąciła pośpiesznie
Shay. Chciała uciec, nim wybuchnie kolejna awantura.
- Wolałbym pójść z tobą - zapewnił Matthew.
- A ja chcę wiedzieć, co tu się dzieje - zażądała Marilyn.
- Zostań, Matthew - poprosiła Shay. - Ja muszę zejść na dół
porozmawiać z tymi panami. - Nim zdążył ją zatrzymać, szybko wyszła z
pokoju. W miarę jak zbliżała się do salonu na parterze, szła coraz wolniej.
Czuła, jak ze zdenerwowania pocą się jej dłonie.
Okazało się jednak, że nie miała powodu, aby się denerwować. Na dole
czekali na nią ci sami dwaj policjanci, którzy przyszli do szpitala. Zapewnili,
że teraz traktują sprawę poważnie. Mieli nadzieję, że może przypomni sobie
jeszcze jakieś szczegóły. Niestety, musiała ich zawieść. Już przedtem
powiedziała wszystko, co wiedziała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •