[ Pobierz całość w formacie PDF ]
taksówka marki warszawa, którą usiłowałam przepuścić, żeby nie plątać się jej przed nosem, bez
skutku jednak, taksówka wiozła bowiem jakiegoś pijanego faceta. Co jakiś czas zatrzymywała się
i wyraznie było widoczne, jak kierowca stara się wydobyć z pasażera informacje o celu podróży.
Wyglądało na to, że pijak mieszka albo w kilku miejscach równocześnie, albo nigdzie. Byłam w
podobnej sytuacji, to znaczy również nie wiedziałam, dokąd jadę, i w końcu musiałam podjąć
nowe szykany.
- Którędy życzysz sobie jechać? - spytałam jadowicie. Mąż nagle jakby oprzytomniał i
przestał się bać.
- Wszystko jedno. Którędy chcesz.
- Ja w ogolę nie chcę. To ty chcesz. Proszę, którą drogą?
Popatrzył na mnie dziwnie, popukał się palcem w czoło westchnął i uczynił gest brodą.
- W lewo. I na prawo. Nie wiem, jak tu można znalezć inną drogę, jest tylko jedna...
Warsztat wulkanizacyjny pojawił się przede mną, Ziemiański powinien być obok.
Mignęło mi w głowie nagłe odkrycie, nareszcie zrozumiałam, skąd bierze się niepojęte
powodzenie idiotycznej imprezy i ślepota męża, który nie poznaje własnej żony. Ta Basieńka
rzeczywiście przyzwyczaiła go do wszelkich bredni i wygłupów i zastępować ją można w
dowolny sposób, byle tylko zachować zewnętrzne podobieństwo. Rzeczywiście, nic go z mojej
strony nie zdziwi...
Zatrzymałam się, mąż sięgnął do tyłu po rulon i wysiadł, każąc mi zaczekać. Wszedł na
podwórze, przed którym akurat stałam, co wskazywało, że podjechałam dokładnie pod
Ziemiańskiego, sama o tym nie wiedząc. Taksówka z pijakiem w środku wyprzedziła mnie
wreszcie i zatrzymała się o kilkadziesiąt metrów dalej. Pijak zaczął wysiadać. Zatoczył się, zwalił
na maskę, z wyraznym wysiłkiem odwrócił i oparty tyłem o samochód rozejrzał się dookoła,
czyniąc jakieś zamaszyste gesty. Następnie, nie odrywając się od karoserii, przeturlał się z
powrotem ku drzwiom i zaczął wsiadać do środka. Widać było, jak kierowca usiłuje go do tego
zniechęcić.
Przyglądałam się scenie z zainteresowaniem, rozważając równocześnie, czy nie
należałoby zostawić tu męża i uciec, jeśli bowiem jedno polecenie spełniłam posłusznie i
dokładnie, drugiemu zapewne powinnam się przeciwstawić. Zanim zdążyłam podjąć decyzję,
mąż wrócił.
- Podrzuć mnie teraz do domu - mruknął.
Pijak wsiadł do taksówki, omal nie wyrywając drzwiczek z zawiasów. Kierowca robił
wrażenie zrezygnowanego. Zawrócił wcześniej niż ja, ale wyprzedziłam go zaraz za pierwszym
skrzyżowaniem, po czym volvo pokazało, co potrafi. Byłam zdania, że niechęć do męża muszę
jakoś zaprezentować. Ku mojemu zdumieniu siedział spokojnie, przyjmując szaleńcze wybryki
samochodu z najdoskonalszą obojętnością i dopiero na Belwederskiej uświadomił sobie
widocznie, co się dzieje, bo z nagła wpadł w panikę zgoła niebotyczną. Do domu dojechał ze
ściśle zamkniętymi oczami.
Po trzech dniach uspokoiłam się ostatecznie i zaczęłam oddychać lżej. Wszystko szło
zgodnie z przewidywaniami. W szufladzie stołu w warsztacie znalazłam mnóstwo rysunków i
szkiców Basieńki, wśród nich zaś trzy spięte razem i zakreślone ołówkiem, niewątpliwie owe
wybrane. Przypięłam do deski nowy arkusz astralonu i zaczęłam nowy wzór, któremu zachłannie
przyglądał się debil za oknem. Mąż nie przysparzał kłopotów, zachowywał się normalnie, jak
mąż, unikał mnie równie starannie jak ja jego i prawie go nie widywałam. Wróciłam do
równowagi i odzyskałam nieco trzezwości intelektu.
Po czym zaczęłam się dziwić.
Ogłupiony najpierw oryginalnym romansem pana Palanowskiego, potem zaś paniką i
zdenerwowaniem umysł wznowił wreszcie działalność. Coś mi tu zaczęło nie pasować.
Udawanie Basieńki przychodziło z podejrzaną łatwością. Gdyby mąż widywał mnie tylko
od czasu do czasu na ulicy, w kieckach, które zna i wie, że do mnie należą, nawet gdyby widywał
mnie z bliska, pomyłka byłaby zrozumiała. Wyglądałam absolutnie jak Basieńka, codziennie
przed wyjściem z pokoju porównywałam twarz w lustrze z twarzą na jej fotografii, trzymając się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]