[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego myśli błądziły tam, gdzie nie powinny. Usiłował
przywołać je do porządku.
- Nie. Nigdy - odrzekł zgodnie z prawdą. - Odnio
słem wrażenie, że nawet jeśli masz rodzinę, nie utrzy
mujesz z niÄ… kontaktu.
Rozejrzała się po pokoju.
- Nie ma tu żadnych zdjęć.
- Nie ma. - Nie był pewien, do czego Kris zmierza.
- Więc chyba faktycznie jest, jak mówisz. Gdybym
miała rodzinę, miałabym również jej zdjęcia. - Utkwiła
w nim wzrok. - CzujÄ™ siÄ™ niemal tak, jakby dopiero od
przyjazdu tutaj zaczęło się moje życie.
- Ja też - przyznał. - Jakby wszystko, co wydarzyło
się wcześniej, porzucenie przez rodziców, sierociniec, by
Å‚o koszmarnym snem.
Chciała, żeby wziął ją w ramiona f przytulił mocno.
Tak jak wczoraj, kiedy obudziła się wystraszona i zde
zorientowana.
- Kolejna rzecz, która nas łączy - powiedziała cie
płym, jedwabistym głosem.
W głowie Maxa rozległ się dzwonek ostrzegawczy.
- Istotnie.
Wiedział, że nie ma prawa wiązać się z osobą, która
nie istnieje. Z osobą, którą sam wymyślił. Skierował się
ku drzwiom.
- Kładz się spać, Kris. Wstajemy tu skoro świt.
Skinęła głową. Kiedy tak patrzyła na jego szerokie
ramiona i szczupłe biodra, serce zaczęło jej łomotać.
- Max...
Wiedział, że zle robi, ale przystanął.
- SÅ‚ucham?
Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w usta.
Zaskoczyła go chyba bardziej niż tamtego wieczoru na
plaży, gdy z furią cisnęła w niego patykiem.
- Za co to? - spytał.
Uśmiech rozjaśnił jej oczy.
- Za to, że jesteś dla mnie taki dobry. Po prostu za
to, że jesteś. Dziękuję.
Spoglądała na niego uśmiechnięta, lecz niepewna. Nie
był w stanie dłużej się opierać. Zgarnął ją w ramiona
i wpił ustami w jej wargi.
Nogi się pod nią ugięły, w głowie jej zaszumiało. Czuła
się jak nowo narodzona. Jakby w tym momencie rozpoczęło
się jej życie. To był ich pierwszy pocałunek, nie miała co
do tego żadnych wątpliwości. Gdyby się wcześniej cało-
wała z Maxem, zapamiętałaby to, bez względu na amne
zję. Takiego bezbrzeżnego uczucia radości i szczęścia nie
zapomina się pod wpływem uderzenia w głowę.
Zacisnęła ramiona wokół szyi Maxa i z całej siły przy
warta do jego ciała. Po chwili jęknęła niezadowolona,
kiedy delikatnie odsunÄ…Å‚ jÄ… od siebie. Zdziwiona i oszo
łomiona, popatrzyła na niego pytająco.
Trzymał ją za nadgarstki, bojąc się, że jeśli je puści,
ona znów go obejmie. Starał się zachować uczciwie wo
bec niej i samego siebie, ale był tylko człowiekiem. Wie
dział, że wystarczy jedno lekkie muśnięcie, aby przegrał
walkę, którą z sobą toczył.
- Uważam, że zaszliśmy za daleko.
Z jego słów wyciągnęła jeden wniosek. Zrobiło jej
się wstyd: popełniła straszny błąd.
- Masz kogoś, prawda? - spytała cicho.
Nie miał. Jedyną kobietą, która zaprzątała jego myśli,
była ona, pozbawiona pamięci Kris Valentine. Ale kiedyś
odzyska pamięć. I nie wybaczy mu, że ją tak strasznie
oszukał.
Owszem, pragnął jej. Wiele by dał, aby nie musieć
się kontrolować. Tym bardziej że ona też była chętna.
Ale trudno. To była cena, jaką musiał zapłacić za swoje
kłamstwo.
Nie odpowiedział na jej pytanie. Zamiast tego opuścił
ręce i cofnął się dwa kroki.
- Idz spać, Kris.
Wyszedł na korytarz, zostawiając ją samą.
Poczuła się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
Sydney podniosła głowę. W oczach Kristiny dojrzała
blask, którego wcześniej tam nie było. Wczoraj Max
wprowadził do jadalni niezdarną, wystraszoną kobietę,
która bała się własnego cienia. Dziś ta sama kobieta pro
mieniała energią i pewnością siebie. Czyżby w nocy od
zyskała pamięć?
Chyba nie, pomyślała Sydney. Gdyby wróciła jej pa
mięć, zaczęłaby rozstawiać wszystkich po kątach i szu
kałaby zemsty; ona zaś sprawiała takie wrażenie, jakby
rwała się do roboty.
- Gotowa do pracy? - spytała ostrożnie Sydney.
- Tak.
W głosie Kris nie było najmniejszego wahania. O ile
wczoraj czuła się jak mała bezradna dziewczynka, o tyle
dziś jak poszukiwacz przygód, który wyrusza na podbój
świata.
A wszystko z powodu wczorajszego pocałunku. Może
nic jej wcześniej z Maxem nie łączyło, wiedziała jednak,
że są sobie przeznaczeni.
Sydney przyjrzała się jej uważnie. Musiał być jakiś
powód tej dziwnej zmiany, która zaszła w Kristinie.
- Dobrze siÄ™ czujesz?
- Zwietnie.
Kris obwiązała się w pasie fartuchem. Czuła się napra
wdę szczęśliwa. Ciekawe, czy po raz pierwszy w życiu?
- Przepraszam za wczoraj - powiedziała, wyjmując
z szafy płyn do mycia szyb oraz papierowe ręczniki. -
Byłam oszołomiona pustką w głowie, może dlatego z ni
czym sobie nie radziłam i wszyscy mieli przeze mnie
więcej roboty. Ale dziś postaram się, żeby było inaczej.
Skoro Kristina zdobyła się na przeprosiny, to ona, Syd
ney, nie powinna przechowywać w pamięci urazów. Tym
bardziej że za skórę zalazła jej bogata snobka z Minne-
apolis, a nie młoda kobieta opasana fartuchem.
- No dobrze. Zacznij dziś od piątki. June prosiła, żeby
pokój był wysprzątany do jedenastej. Mniej więcej o tej
porze przyjeżdżają państwo Hennessey. Niestety, z małą
Heather. - Westchnęła ciężko.
- Nie przepadasz za nimi?
- Oj, nie.
Sydney wciąż pamiętała ich ostatni pobyt. Wszędzie
na ścianach widniały ślady lepkich rąk. Tym razem June
postanowiła umieścić rodzinę w pokoju o ścianach po
malowanych Å‚atwo zmywalnÄ… farbÄ… emulsyjnÄ…, a nie po
krytych tapetÄ….
- Dziewczynka ma pięć lat i jest rozpuszczona jak
dziadowski bicz. Wszystko jej wolno. Jeśli chodzi o ro
dziców, są strasznymi snobami. Zadzierają nosa, kapry
szÄ…. Jak to bogacze.
- Może się zmienili od czasu ostatniego pobytu?
- Może. Choć wątpię.
Ku swej radości Kristina zobaczyła, że praca idzie jej
o wiele lepiej niż pierwszego dnia. W ciągu kilku godzin
wysprzątała pokoje, niczego nie strącając i niczego nie
tłukąc. Odkurzaczem zaś zebrała kurz jedynie z dywanów
i kanap, zasłony zaś zostawiła w spokoju. Była całkiem
z siebie zadowolona.
Sydney też była zadowolona z towarzystwa. Zwietnie
im się rozmawiało. Z każdą godziną darzyła Kris coraz
większą sympatią. Inaczej plotkowało się z June, a zu-
pełnie inaczej z rówieśnicą. W pewnym momencie za
częła opowiadać Kris o Antoniu: chyba się w nim zadu
rzyła. Kris słuchała uważnie, potakiwała, czasem zada
wała pytania. Sama zaś rozmyślała o Maksie.
Popołudnie spędziła w kuchni. Zmywarka do naczyń
zepsuła się rano, tuż przed śniadaniem. Antonio Usiłował
ją naprawić, ale nie udało mu się; musiał pojechać do
miasta, aby kupić nowe części. Po lunchu Sarn został
z górą brudnych garnków i patelni, nie mówiąc o naczy
niach i sztućcach. Kristina zaproponowała, że się tym zaj
mie, czym zyskała sobie dozgonną wdzięczność Sydney,
która nienawidziła zmywania.
I Sydney, i Sama zdumiało, że Kristinie nie przeszka
dza zanurzanie rąk w tłustych mydlinach.
- Sam?
- Słucham? - spytał kucharz, nie odrywając wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]