[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ferguson i baron wyszli zza sofy.
- Dlaczego tak długo? Coś was zatrzymało? - spytał uprzejmie generał.
- Z tego, co widziałem z góry, wynika, że uratował pan życie staremu - oburzył się Billy.
- Dlaczego, do jasnej cholery?
- Bo tego wymagała uprzejmość, a on był dla mnie bardzo uprzejmy. Zabrał mnie nawet
do kaplicy, pokazał dziennik Hitlera. To wielkie przeżycie. Jest ukryty w figurze, za grobowcem.
- Naprawdę? Właściwie przybyliśmy po ciebie, Charles, ale dziennik będzie dla nas fajną
premią.
Rossi nie powiedział do tej pory ani słowa; stał nieruchomo, lecz widać było, że jest
wściekły. Derry Gibson czekał na jakąkolwiek, choćby najmniejszą szansę ucieczki. Było to
bardzo wyraznie widać i Dillon doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- No, Marco, prowadz - rzucił.
Z pułapu dwustu metrów Kubel miał doskonały widok na pięknie oświetlony zamek
Adler i rozciągającą się przed nim łąkę. Mimo lejącego deszczu, który co prawda przeszedł już
w zwykłą mżawkę, przebył dystans z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę. Najpierw
pojawił się blady sierp księżyca, zaraz potem światła zamku i łąka. Wylądował perfekcyjnie,
podkołował do krawędzi zaimprowizowanego lotniska, zawrócił. W tym momencie odezwało się
radio:
- Tu Kubel.
- Tu Dillon. Słyszałem cię. Mamy go.
- Zwietnie. Jestem gotów. A wy?
Stali w kaplicy obok grobowca. Billy trzymał na muszce Rossiego, Gibsona i von
Bergera, Ferguson próbował otworzyć skrytkę.
- Jest gdzieś tu, blisko, jakieś wgłębienie, coś w tym rodzaju...
- Nigdy nie znajdzie pan dziennika - powiedział spokojnie baron.
- Nie mam czasu do stracenia. - Dillon złapał Rossiego za włosy, wyrwał walthera z
kieszeni płaszcza, przyłożył lufę do skroni jeńca. - Dawaj dziennik albo go zabiję.
- Nie sądzę, by był pan do tego zdolny.
- Bo mnie nie znasz, staruszku. - Sean Dillon błyskawicznie odwrócił się w stronę
Gibsona i ze słowami: A mówiłem, co będzie, jeśli jeszcze raz na mnie wpadniesz strzelił mu
między oczy. Siła strzału rzuciła Irlandczykiem o mur, w powietrzu zawisła czerwona mgiełka.
Szok sparaliżował wszystkich świadków tego bezlitosnego, dokonanego z zimną krwią
morderstwa. Nim ktokolwiek zdążył się poruszyć, lufa dotykała skroni Marco Rossiego.
- Pora podjąć decyzję, baronie.
- Nie, nie! - krzyknął przerażony Max von Berger. - Oddam dziennik, ale niech pan
przysięgnie na honor, że nie zabije mojego syna!
Nim Dillon zdążył odpowiedzieć, Ferguson zapewnił: Ma pan moje słowo .
Baron obszedł grobowiec. Rozległ się cichy trzask otwieranej skrytki, a po krótkiej
chwili stanął przed nimi z dziennikiem w ręku. Podał go generałowi.
- Sara Hesser nazwała go świętą księgą . Pan przysiągł, że nigdy go nie skopiuje. Nie
mylę się?
- Dotrzymałem przysięgi - zapewnił baron.
- Doskonale. - Generał Ferguson podszedł do płonącej na grobowcu lampki i wrzucił
dziennik Hitlera w ogień. Książeczka zajęła się natychmiast.
- Ojcze, jesteś głupcem. I tak nas zabiją! - krzyknął Rossi.
Dillon odepchnął go mocno. Podniósł walthera, lecz w tym momencie interweniował
Ferguson.
- Nie. To już koniec, a poza tym dałem słowo.
Wyszedł z kaplicy, nie oglądając się za siebie.
- Ma pan cholerne szczęście - powiedział Dillon do barona. - Ja dawno zapomniałem o
honorze. Idziemy, Billy. - Poszli za Fergusonem przez tunel i zniszczoną salę balową, wybiegli
na dziedziniec. Stało tam kilka samochodów, w tym land-rover z kluczykami w stacyjce.
- Będzie w sam raz! - Dillon wskoczył za kierownicę. Z rykiem silnika przejechali przez
zwodzony most.
Rossi wybiegł z kaplicy, wyprzedzając ojca. Spojrzał na łąkę.
- Mój Boże, to storch! - krzyknął. - Uciekają takim starym gratem! Już ja im pokażę
latanie!
Zbiegł po schodach. Choć z wielkim trudem, ojciec próbował dotrzymać mu kroku.
- Co ci chodzi po głowie?
- Mój gulfstream jest trzy razy szybszy niż ten... ten złom. Facet już gryzie ziemię! -
Rossi dostał ataku furii, nie potrafił myśleć, planować, oceniać.
- Oszalałeś - wysapał jego ojciec, łapiąc go za rękaw.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]