[ Pobierz całość w formacie PDF ]

murek. Skąd mogłem wiedzieć, że jej matka jest krawcową i akurat będzie tam jakaś klientka
do przymiarki. Kiedy wystawiłem głowę nad parapet, w mieszkaniu podniósł się pisk.
Zeskoczyłem. Po chwili w oknie stanęła Wójcikówna. Zmiała się:
 Taki ciekawy jesteś? Przyszedłeś podglądać?
 Właśnie  odpowiedział za mnie Kamiński.  Nie mamy jakoś nic do roboty
i pomyśleliśmy sobie, że można by coś podejrzeć... Słuchaj! Czy ty umiesz gotować?
Na przykład kaszę?
 A co, żenić się chcesz ze mną? Umiem gotować... Bo co?
Wytłumaczyliśmy, o co chodzi, i Wójcikówna może by i wyszła, gdyby nie jej matka.
Słyszała chyba całą rozmowę, bo powiedziała głośno: x  Nigdzie nie pójdziesz! Wiadomo to,
na co chory? Jeszcze się zarazisz albo co. Nie będziesz nikomu usługiwać, słyszysz?
A zresztą, skończyłaś już szkołę, nie jesteś uczennicą... Nie musisz się podlizywać!
 Chodz!  mruknął do mnie Adam i splunął przez zęby.
Odeszliśmy powoli.
 Powiem ci coś...  zacząłem, żeby jakoś to wszystko zagadać.  Jak ci opowiem, to
pękniesz ze śmiechu! Do półrocza ona miała same lufy z matmy. Po prostu tuman stepowy,
jak zawsze nas nazywał Parasol. Mówił:  wy tumany stepowe albo   masz pod włosami
pustynię Gobi . U was w klasie też tak mówił? No, ale na koniec roku wyżebrał jednak dla
Wójcikówny trójkę od matematyka... Wychowawca, jak chce, to zawsze może tak
zacudować, że inni nauczyciele ustąpią. Ale przedtem, chyba w maju, ta jej matka kupiła na
wszelki wypadek życzenia dla Zabielaka. W radiowym koncercie życzeń, sam słyszałem...
 Od uczennicy Zofii Wójcik i całej wdzięcznej klasy!  tak tam było powiedziane.
Spytaliśmy potem Parasola, czy słyszał. Odpowiedział, że nie, bo jego radio zawsze trzeszczy
podczas głupich audycji! Wesołe, nie?
 Tak. Faktycznie, wesołe!  powiedział Kamiński z tą swoją kamiennie spokojną
twarzą.  Ale przynajmniej już teraz wiemy, co robimy przez cały dzień! Podlizujemy się...
Szukamy u Zabielaka protekcji... pewno na tamtym świecie!
 Daj spokój! Ty naprawdę myślisz, że z nim jest tak groznie?  spytałem.
 Nic nie myślę... Głodny jestem jak diabli. Cały dzień nic nie jadłem...  Ja też... Weszliśmy
na schody. Nagle Adam zatrzymał mnie.
 Słuchaj... to teraz ja ci coś opowiem. Też będzie wesołe... Wiesz, dlaczego on po tych
wakacjach już nie wróci do szkoły?
 No, nie... mówił o emeryturze...
 Nauczycielom wolno podczas emerytury uczyć. Dopóki mogą. A wiesz, dlaczego on
już nie będzie uczył? Przez nas. Przez naszą klasę... tę cacaną siódmą  c , ulubioną klasę
kierownika...
 Nie rozumiem..:  wzruszyłem ramionami.  Może ci się coś zdaje...
 Nic mi się nie zdaje, bo wiem. Brat jest w komitecie rodzicielskim, opowiadał.
A zaczęło się od tego, że zrobiliśmy drakę, jeden z nas ustawił stojak do tablicy w taki
sposób, że kiedy Zabielak chciał powiesić mapę  wszystko runęło z potwornym hałasem.
W klasie powstał ryk. Przyleciał kierownik, zrobiło się piekło. Dyżurny, taki tam jeden
Koterba, dał słowo honoru w imieniu całej klasy, że w ogóle nie dotykaliśmy tablicy, że to
Zabielak tak widocznie energicznie się oparł o nią... Tak powiedział Koterba. Cała klasa
poświadczyła, że skąd, nikt nie ruszał... U nas było dużo złych stopni z geografii i historii,
właśnie od Zabielaka. Gdyby nie te przedmioty, klasa byłaby wzorowa... Więc wszyscy mieli
żal do Zabielaka. Rodzice też się skarżyli na zebraniach... A po tej hecy z tablicą
wytłumaczono grzecznie Zabielakowi, że już jest widocznie za stary, bo nie panuje nad
uczniami, i tak dalej... Zrozumiał ich i powiedział, że przestanie uczyć... Teraz już wiesz? I
dam sobie głowę uciąć  on musiał się zorientować, że z tą tablicą to była specjalna robota...
Nic na to nie powiedziałem, zupełnie nic. Co tu można było powiedzieć?
Lekarz czekał już na nas w kuchni.
 Zpi... nie wchodzcie tam. Popilnujcie go, posiedzcie trochę... Za jakieś dwie godziny
przyślę karetkę. Mówiłem już staremu, zgodził się jechać... przecież tu nie może sam zostać!
 To coś poważnego?  zapytałem.
 Ciężka sprawa... Co chcecie, w tym wieku? I serce bardzo słabe. Wezmę go do szpitala w
Sosnowcu, mam tam przyjaciela, bardzo dobry lekarz. Jasne? Trzymajcie się!... 
i wyszedł.
Siedzieliśmy bez słowa. Adam uchylił drzwi do pokoju, żeby było słychać, gdyby Parasol
chciał czegoś od nas. Przyglądałem się staremu i nie mogłem uwierzyć, że to ten sam
Zabielak, którego wszyscy tak się w klasie bali. W siódmej już mniej, ale  kiedy byliśmy
młodsi! Mówił na lekcjach ciekawe rzeczy, dużo więcej, niż było w książce. Tylko że potem
każdy to wszystko musiał umieć! A jak nie  to dwója. Oprócz geografii i historii nic nam
jednak nigdy nie miał do powiedzenia. Może i dlatego nie lubiono go? Na innych lekcjach,
nawet na matmie, można było czasem porozmawiać z nauczycielem, choćby o tym, co
ostatnio w telewizji, albo że nasz Górnik znowu dostał lanie od rezerwowej drużyny
sosnowieckiego Zagłębia. Z Zabielakiem mówiło się tylko o jego przedmiotach. Nawet
najwięksi w klasie specjaliści od  zagadywania nic z Parasolem nie mogli osiągnąć.
Zawsze to samo ciemne ubranie, zawsze ten granatowy krawat do wykrochmalonej
koszuli... A potem  skończyło się szkołę i już przestał być grozny. Wystarczyła pierwsza
godzina tych właśnie wakacji, żeby wszystko przewrócić do góry nogami. W jednej chwili
wyleciał z głowy Zabielak i inni, i wszystkie te szkolne strachy. Nagle coś się urwało. Za-
mknęły się jakby jakieś wielkie drzwi, myśmy zostali na zewnątrz. Było, nie ma  jak mówi
Gruby.
A teraz siedzę w tym mieszkaniu, w którym jestem dziś pierwszy raz w życiu i na
pewno ostatni, i znowu jest Zabielak. Ale to już nie jest ten szkolny Parasol (dlaczego myśmy
go tak nazwali? Zupełnie nie pamiętam...), tylko jakiś inny, zwyczajny sobie człowiek. Wciąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •