[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starym dziwakiem nie ma co robić.
Po tych słowach chwyta ułan żonę Pawła i chce z nią odchodzić. Wtedy Imbierowski
rzuca się jak tygrys na wojskowego, ale ten zręcznie mu się usuwa, wybiega do drugiego
pokoju i drzwi zamyka. Imbierowski szturmuje z całćj siły, aż nareszcie drzwi wysadził. Ułan
ucieka na podwórze, pan Paweł go goni, a choć właśnie dwunasta godzina
uderzyła, nic nie słyszy, tylko pędzi za przeciwnikiem. Ułan leci na :ole, tu przeskakuje rów
szeroki, Imbierowsl za nim, lecz z powodu długićj opończy nie zdołał przesadzić rowu,
wpadł zatem w środek, a że było błota więcśj niż wody, przeto powalał się okropnie. Zrywa
się jednakże, a choć pot gorący kipiał z czoła, pędzi za żołnierzem. Ten dopada do
rozsochatćj gruszy, wpada na nią i kryje się w konarach. Imbierowski dolatuje, wspina się na
drzewo, ale napróżno, bo zwinny ułan zeskoczył i dalćj w poblizkie krzaki. Tu zaczęła się
bieganina i gonitwa, że trudnoby byłoby je opisać. Wtem wpada lekarz i woła, żeby
zaprzestać lataniny, bo już po pierw^zćj godzinie, że to wszystko żart i niech tylko pan
Imbierowski wróci do domu, a wszystko się wyjaśni. Co miał zrobić pan Paweł, gdy zresztą
był strasznie zmęczony ? W domu dowiedział się, że ów ułan był bratem żony, który
dowiedziawszy się o dziwnćj chorobie, przybył umyślnie, aby tem dziwnem lekarstwem
chorobę uleczyć, co się tćż udało. Imbierowski serdecznie podziękował, a odtąd żył
szczęśliwie, gdyż jął się gorliwie pracy, przeto znalazł szczęście i spokojność. Jeżeli kto z
was podobnie będzie udręczony, niechże sobie wspomni pana Pawła i niech zawczasu
chorobÄ™ oddali.
----------------- tH0
%7łyd się w szkło zamienił.
Za dawnych czasów mieszkał w Kępnie żyd Berek, którego zwano pejsatym, dla tego, że
miał bardzo długie i gęste pejsy. Otóż ten Berek pojechał do Lipska na jarmark i wziął że
sobą 600 dukatów czystem złotem. Miał on woznicę Walka, który za dwanaście lat zasług nie
brał, a nawet i spadek, jaki odebrał po wuju, oddał na procent Berkowi. Zawsze to nasi byli i
są tacy nieoświe- ceni, że żydom pieniądz dobrowolnie oddają, a ci się potem panoszą.
Wałek co rok się z Berkiem rachował, który mu prowizyą przy- pisówał, afe nigdy nie chciał
oddać pieniędzy. Wałek zmiarkował w końcu, że już pieniędzy nie odbierze i że całe życie
będzie musiał służyć u żyda, jeżeli jakim szczęśliwym trafem swoich pieniędzy nie dostanie.
Po dwunastu latach był mu Berek winien 600 dukatów. Myśli sobie Wałek: Teraz ma Berek
właśnie tyle pieniędzy, ile winien, zatem trzeba szukać sposobu, aby je odebrać.
Gdy już kilkanaście mil ujechali, ujrzał Berek w dali żołnierzy w płaszczach. Nie byli to
żołnierze tylko bydło, wychodzące
w pole na paszę. Wałek poznał zaraz, że to bydło, ale naumyślnie mówił, że to żołnierze. O
laboga," zawołał, a toć oni nas zabiją i pieniądze wezmą," zaczął lamentować.
Kupiec na to rzecze: Mój kochany Wa- losiu, wez ten trzos z dukatami do siebie, a jak
oni przyjdą i zapytają co wieziesz, wtedy powiedz, że szkło wieziesz, a mnie wsadz we
worek i zawiąż, żeby mnie nie zabili."
Wałek nie dał sobie tego dwa razy powiedzieć. Opasawszy tedy trzos z czerwień- cami na
biodra, wsadził żyda we worek i mocno zawiązał, a podjechawszy dalej, zawołał grubym,
zmienionym głosem: Stój, zkąd jedziesz i co wieziesz?" Z Kępna," odrzekł swym
zwyczajnym głosem, i jaa^" ze szkłem, moi wielmożni panowie." A gclzie je masz,
chamie!" Oto tu w worze." Zatem znowu głos odmienia i woła, że trzeba szkło potłuc, a
on poczyna swym głosem prosić, żeby mu tej krzywdy nie czynili, nic to jednak nie pomogło,
bo żołnierze krzyczeli, aby potłuc, jakoż wziął Wałek grubym końcem biczysko, ściągnął
kilka razy żyda w worku przyczajonego, a ten udaje, że niby siÄ™ »szkÅ‚o tÅ‚ucze i woÅ‚a: brdyÅ„,
brdyń, brdyń, brdyńl Parobek prosi, żeby szkła nie tłukli, bo musi za nie zapłacić, a sam wór
przewraca i praży żyda, a ten wciąż piszczy: brdyń, brdyń, brdyń, brdyń. %7łołnierze mówią: a
jaki tćż to szkło czysty głos wydaje!"
Potem krzykną: Pewnie ty, chłopie, masz pieniądze?" Nie, moi panowie, nic nie
mam, bo jestem pachołek i służę u żyda Berka Pejsatego, co mi winien 600 dukatów, ale nie
mam nic ze sobÄ…."
Zrewidować go!" krzyknęli, a niedługo znalezli trzos u Walka. Sypnąć mu takie baty,
że mu się ojciec i matka przypomni." Słowa te udawał Wałek oczywiście. Zyd słysząc to
wszystko, ledwie dyszy, choć w duchu się cieszy, że Wałek za niego baty odbierze. Bije
potem Wałek kłonicą w ziemię, a prosi się i krzyczy grubym głosem, żeby się nad nim
zmiłowali, a tu wciąż kłonica wali. Nakoniec dali mu pokój i odeszli z pieniędzmi. Wałek,
jęcząc przerazliwie i chwytając się za zbolałe niby miejsca, krzyczy: O wy szelmy złodzieje,
bodai was pierwsza kula nie minęła, oj dali mi, dali!"
%7łyd miarkując, że już odjechali, woła, aby go odwiązać. Zbity Wałek przyczołgał się na
czworakach i z wielką niby biedą rozwiązał miech, z którego ledwo się wygramolił zbity
Berek. Pan stęka a sługa jeszcze bar- dzićj. A co Wałku, wzięli nam pieniądze," narzeka
Berek. Oj wzięli, wzięli, złodzieje, a mnie zdrowie odebrali." Kupiec kazał zawrócić do
domu, bo pocóż jechać na jarmark bez pieniędzy.
W podróży obydwaj się spirytusem smarowali i chory i zdrowy, a w pewnćj wsi tak
Q*
się Wałek rozchorował, że nie mógł jechać dalśj, prosił więc kupca o uwolnienie go ze służby
i wypłacenie mu zaległych zasług. %7łyd wymawiając się, że pieniędzy nie ma, kazał Wałkowi
złodziei ścigać, odebrać im skradzione przez nich 600 dukatów i obrócić takowe na pokrycie
swój pretensyi. Wreszcie zgodził innego parobka i odjechał do Kępna, kontent, że
przynajmniej życie uratował. Po odjezdzie żyda Wałek wstał z łóżka i wkrótce kupił sobie
ładne gospodarstwo. W taki więc sposób przyszedł Wałek do swoich pieniędzy.
Jak żydzi pożyczają pieniądze.
%7łydku, pożycz mi kilka marek, choćby ze trzy, bo zapomniałem wziąść z sobą pie-
niędzy.
A jakie poręczenie?
Słowo honoru daję ci żydku, że jutro rano oddam ci.
No, niech pan dołoży ten złoty zegarek, to się namyślę.
CK@®@X)
Ucieszna przygoda,
jaka się dawnemi czasy czterem ludziom w lesie przytrafiła.
Już to temu parę set lat, albo i wiecśj, jak szło raz przez wielki bór czterech ludzi. A dziwni to
byli zaprawdÄ™ ludzie.
Jeden z nich był kulawy, tak że ledwie noga za nogą postępował. Drugi nieborak . był
ślepym, a trzeci znowu nic nie słyszał. A nakoniec czwarty, Panie Boże odpuść, był nagim
jak pasternak. Takimi tedy byli ci wędrowni ludzie.
Jeszcze to nic, że tacy byli ułomni, boć jakimi nas Bóg stworzył, takimi jesteśmy, a jeżeli
kto się przez złe życie jakiego kalectwa nabawi, niech to przyjmie za karę Bożą i niech się
poprawi. Ale z tymi ludami to było wcale co innego.
Oto ten kulawy powiadał do każdego, że on nie jest chromym, tylko tak mu się coś w
nogę zrobiło, ale to wnet przeminie. Zaś. ślepy udawał, że widzi dobrze a głuchy, że słyszy,
choćby się co o pół mili ruszyło, a co z nagim, to już była rzecz najśmieszniejsza,
bo mówił do każdego, jakie on to ma piękne szaty na sobie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]