[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dumnym właścicielem domagającym się podziwu dla swojego wehikułu,
ale turystą, któremu zepsuł się wóz?
Aacina! pomyślałem. Ksiądz był niemłody, ale na pewno zapamiętał
trochę łaciny ze szkolnych czasów. Ale czy ja nie zapomniałem swojej?
Usiłowałem wydobyć ją z zakamarków pamięci. Za młodu próbowano
wpoić we mnie łacinę, ale poza tym, \e słyszałem ją w kościele, nie
stykałem się z nią od lat, a w tekście liturgicznym niewiele jest
wyrazów odpowiednich do wytłumaczenia komuś problemów ze-
psutego tryumf a.
Wskazałem na maskę samochodu.
- Currus meus fractus est - powiedziałem do księdza.
Znaczyło to w istocie "Mój rydwan jest złamany", ale spełniło swoje
zadanie. Na okrągłej twarzy księdza ukazał się wyraz zrozumienia.
- Ah, est fractus currus teus, filius meus? -
powtórzył.
- In v e r i t a t e, pater meus - potwierdziłem. Zastanowił
się przez chwilę, po czym zrobił znak, \ebyśmy na niego zaczekali.
Szybkim krokiem ruszył w głąb ulicy i wszedł do budynku, w którym,
jak stwierdziłem pózniej mijając go, mieściła się wiejska kawiarnia,
stanowiąca widocznie ośrodek miejscowego \ycia. Powinienem był
wcześniej o tym pomyśleć.
Po kilku minutach ksiądz wyszedł w towarzystwie wielkiego
mę\czyzny ubranego w niebieskie płócienne spodnie i koszulę typową
dla francuskiego chłopa. Nogi tego faceta w butach na sznurkowych
podeszwach wzbijały tumany kurzu. Szedł ku nam szybkim krokiem,
a obok niego kłusował ksiądz.
Zbli\yli się do nas i ksiądz zaczął szybko mówić coś po francusku,
wskazując to na drogę, to na samochód. Domyśliłem się, \e tłumaczy
swojemu parafianinowi, i\ nasz samochód nie mo\e przez całą noc
blokować drogi. Chłop skinął głową i oddalił się bez słowa. Przy
samochodzie został ksiądz, Bernadette i ja. Bernadette usiadła pod
drzewem o kilka kroków.
Czytelnik, któremu zdarzyło się spędzić jakiś czas na oczekiwaniu
nieznanego wydarzenia w towarzystwie człowieka, z którym nie mo\na
zamienić ani jednego słowa, zrozumie moją sytuację. Kiwałem głową
i uśmiechałem się. Ksiądz tak\e kiwał głową i tak\e się uśmiechał.
Obydwaj kiwaliśmy głowami i uśmiechaliśmy się. On pierwszy przerwał
milczenie.
- Anglais? - zapytał, wskazując najpierw na Bernadette potem
na mnie. Pokręciłem przecząco głową. Jeden z historycznych kłopotów
Irlandczyków polega na tym, \e myli się ich z Anglikami.
164
- Irlandais - odparłem w nadziei, \e mnie zrozumie. Twarz
księdza rozjaśniła się.
Ah, Holandais! - powiedział. Znowu potrząsnąłem przecząco
głową, ująłem go za ramię i zaprowadziłem na tył wozu. Wskazałem
tabliczkę, na której, czarno na białym, widniały du\e litery napisu:
IRL. Ksiądz uśmiechnął się jak do uprzykrzonego dziecka.
Strona 99
Forsyth Opowiadania.txt
- Irlandais? - Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się - Irlande? -
Kiwałem głową coraz energiczniej i coraz szerzej uśmiechałem się. -
Partie d'Angleterre? - spytał. Westchnąłem. Istnieją zmagania, których
niepodobna wygrać. Nie było to ani miejsce, ani czas, \eby wytłumaczyć
dobremu ojcu, i\ Irlandia nie jest częścią Anglii, w niemałej mierze za
przyczyną poświęceń ojca i wuja Bernadette.
W tym momencie z małej uliczki, spomiędzy dwóch wąskich,
ceglanych stodół, wyjechał chłop na starym, rozklekotanym traktorze.
W tym świecie zaprzę\onych w woły i konie wozów był to zapewne
jedyny pojazd mechaniczny, a głos jego silnika brzmiał niewiele lepiej
ni\ silnika mojego tryumfa, zanim zamilkł. Ale posuwał się naprzód
i zatrzymał się tu\ przed naszym samochodem.
Ubrany na niebiesko wieśniak przyczepił grubym powrozem mój
wóz do haka traktora, a ksiądz dał nam do zrozumienia, \ebyśmy
wsiedli do samochodu. Zostaliśmy podholowani za zakręt i w głąb
podwórza. Ksiądz dzielnie maszerował obok nas.
W zapadającym zmierzchu dostrzegłem nad budynkiem, który
wyglądał na jeszcze jedną stodołę, dość zniszczoną tablicę. Widniał na
niej napis Garage. Stodoła była zamknięta. Ksiądz wskazał na zegarek
i na gara\. Pokazał nam, \e będzie otwarty nazajutrz o siódmej rano.
Domyśliliśmy się, \e nieobecny w tej chwili mechanik zajmie się
naprawą naszego wozu.
- A co my będziemy robili do tego czasu? - szepnęła Bernadette.
Aby przyciągnąć uwagę księdza, przyło\yłem dłoń do policzka i po-
chyliłem głowę, dając mu do zrozumienia, \e chce mi się spać. Pojął,
o co chodzi.
Nastąpiła ponownie szybka wymiana zdań między księdzem
i chłopem. Nic z tego nie rozumiałem. W pewnym momencie wieśniak
uniósł rękę i powiedział: - Preece. - Nic mi to nie mówiło, ale ksiądz
skinął głową na znak zgody. Potem obrócił się do mnie i wskazał na
migi, \ebym wyjął z samochodu walizkę, wszedł na tylny stopień
traktora i trzymał się go mocno rękami.
Zrobiliśmy to oboje. Traktor ruszył i wyjechał z podwórza na
drogę. Sympatyczny ksiądz pomachał nam na po\egnanie i tyleśmy go
widzieli. Staliśmy obok siebie na tylnym stopniu traktora jak głupi, ja
z walizką w ręku.
165
Nasz milczący kierowca pojechał na drugi koniec wioski najpierw
przez mostek na strumieniu, potem pokonał jeszcze jedno wzgórze
i skręcił w podwórze fermy, które zdawało się pokryte mieszaniną
kurzu i krowiego łajna. Zatrzymał się pod domem i kazał nam
zeskoczyć na ziemię. Silnik traktora robił straszliwy hałas.
Chłop zbli\ył się do drzwi i zastukał. Po chwili otworzyły się drzwi
i w świetle parafinowej lampy ukazała się niemłoda kobieta niskiego
wzrostu. Kierowca traktora powiedział coś do niej i wskazał na nas.
Skinęła głową. Zadowolony chłop powrócił do traktora, pokazał nam
otwarte drzwi domu i odjechał.
Podczas gdy rozmawiał z kobietą, ja rozejrzałem się po fermie.
Mimo zapadającego zmroku zauwa\yłem, \e była podobna do wielu
innych. Małe gospodarstwo rolne, gdzie produkowano wszystkiego po
trosze. Była tam obora dla krów i stajnia dla koni i wołów, drewniane
koryto le\ało obok ręcznej pompy, a opodal wznosiła się góra
kompostu, na której buszowało stadko brunatnych kur. Wszystko
spalone słońcem i wyblakłe, staroświeckie i mało wydajne. Typowa
tradycyjna mała ferma, jakich jest tam kilkaset tysięcy. Są one
kręgosłupem francuskiej gospodarki rolnej.
Do naszych uszu dochodził rytmiczny odgłos uderzeń siekiery,
słychać było, jak wali w drzewo, a potem trzask rozszczepiających się
polan. Ktoś widać robił zapas paliwa na zimę. Kobieta zaprosiła nas
do wnętrza domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]