[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Libby - powiedział Morris, patrząc jej w oczy. - Nie martw się,
wydostaniemy cię z tego. - zamilkł na uderzenie serca i mówił dalej. - I
cokolwiek zrobisz, nie mdlej.
Wydawało mu się, że zobaczył zrozumienie w oczach Libby, a miał
pewność chwilę pózniej gdy nagle zawiła, robiąc z siebie martwy ciężar.
Demony były silne, ale nie mądre. Dzik żołnierz nie był przygotowany na
nagłą zmianę wagi Libby, opadła nisko, zanim potwór mógł poprawić
chwyt i podeprzeć ją.
Nagle, wielka brzydka głowa demona nie była chroniona.
Barry Love wystrzelił. Kula kalibru 38 wyszczerbiła kieł dzika i wbiła się
w świńską twarz.
Demon osunął się w tył, w rezultacie uwalniając Libby. Chwilę pózniej,
jego gardło zostało przedziurawione posrebrzanym nożem sprężynowym,
który Morris rzucił z siłą i precyzją, zapewnioną przez długie lata praktyki.
Demon opadł sztywny, jak ścięte drzewo, i znieruchomiał.
- Hades über alles*? - powiedziaÅ‚ Å‚agodnie Morris gdy patrzyÅ‚ na sylwetkÄ™
w brązowym uniformie i płaszczu swastyki. Następnie potrząsnął głową. -
Nie tym razem, partnerze.
*Hades nade wszystko
* * * *
Bourbon nie był ulubionym drinkiem Libby, ale nie narzekała gdy Barry
Love podał jej prawie czystą szklankę z zawartością trzech palców Jacka
Daniel's
Love podał drugą szklankę Quinceyowi Morris i podniósł trzecią dla
siebie. Siadając ze znużeniem na brzegu biurka, podniósł szklankę w
cichym toaście na pozostałą dwójkę.
Po dużym łyku, Libby powiedziała,
- Prawdopodobnie będziesz potrzebował pomocy przy pozbywaniu się
tych- istot przed rankiem.
Love potrząsnął głową.
- Zwykle znikają bardzo szybko, gdy zostaną zniszczone. Spójrzcie tam. -
wskazał brodą na miejsce na dywanie gdzie postrzelił tą lagoonową istotę.
Pozostała tylko duża, bezkształtna palma na podłodze. - Oczekuję, że
znajdziecie coś podobnego gdy wejdziecie na korytarz. - powiedział. - To
jedyna przyzwoita rzecz jaką robią demony, i to całkiem mimowolnie.
- Przykro nam, że sprowadziliśmy to gówno na ciebie, Barry. - powiedział
Morris.
Love spojrzał na niego zdziwionym wyrazem twarzy.
- %7Å‚e co?
- Powiedzieliśmy ci wcześniej jak ta czarna wiedzma, którą szukamy,
starała się nas zabić kilka razy. Ogień, zombie, a teraz demony. Ludzie
uprawiajÄ…cy czarnÄ… magiÄ™ przejawiajÄ… tendencjÄ™ niezwracania uwagi na
uboczne szkody, o czym już się przekonałeś. Dobrze, że jesteś szybki z
tym swoim pistoletem.
- Rzuciłam ukrywające zaklęcia by ukryć nas przed nią. - powiedziała
Libby. - I, zresztą, mieliśmy nadzieję, że znikniemy z twojego życia zanim
nas wykryje. Ale to nie zadziałało w ten sposób. Więc, jak Quincey
powiedział, jest nam przykro.
Love powoli potrząsnął głową.
- Doceniam wasze przeprosiny, ale obawiam się, że są nie na miejscu.
Tym razem to Morris był zdezorientowany.
- Co masz na myśli?
- To znaczy, nie jestem tu niewinną przypadkową osobą. Wy jesteście. Te
demony były po mnie, nie po was.
- Co sprawia, że jesteś taki pewny? - spytała Libby.
- Byłem zamieszany w trwającym konflikcie z Dolnym Zwiatem przez
jakiś już czas. Zaczęło się sprawą w Brooklynie sześć lat temu. Wyglądała
na początku na wystarczająco prostą, tylko kolejne cudzołożnico, ale
poszło prosto do Piekła. Dosłownie. To było moje wprowadzenie do
dziwnego gówna i nadal o tym śnię.
- I od tego czasu demony się ścigają? - Libby wydawała się przerażona tą
perspektywÄ….
- Nie ciągle, ale czasem, tak. - Love wykrzywił twarz w ponurym
uśmiechu. - Innymi razy, to ja ścigam je.
Morris zmarszczył brwi.
- Nie wiem, Barry. To wydaje się tak wielkim zbiegiem okoliczności, po
tym co Libby i ja musieliśmy się zmierzyć ostatnio. Kiedy było twoje
ostatnie spotkanie z demonami, przed dzisiejszym?
- Um, niech pomyślę- tak, to było tuż przed świętami, co wydaje się być
pracowitym czasem dla piekielnych sił, chociaż moglibyście tak nie
myśleć.
- Nie, wierzę ci. - powiedział Morris. - To ma pewną szczyptę
przewrotnego sensu.
- Cóż, podejrzewam, że nigdy tak naprawdę się nie dowiemy kogo ścigały
te potwory. - powiedziała Libby. - Ale wiem, że Quincey i ja, nie
wspominając rodziny LaRue, będziemy o wiele bezpieczniejsi gdy
znajdziemy tą czarną wiedzmę i coś z nią zrobimy. Czy byłeś w stanie...?
Barry Love lekko trzasną dłonią o biurko.
- Cholera! W całym tym szaleństwie zapomniałem. - zaczął przeszukiwać
papiery, akta i wycinki leżące na jego biurku. - Rozmawiałem z kilkoma
ludzmi zaznajomionymi ze sceną czarnej magii. Większość z nich nie wie
nic o wiedzmie, o którą pytacie, przynajmniej tak twierdzą. Ale dwóch
innych dało mi nazwisko - to samo nazwisko.
Chwilę pózniej, powiedział,
- tak, tu jest, - i wyciągnął zabrudzoną 4 na 6 kartę z bałaganu na biurku.
Podał ją Libby, która była bliżej.
Libby przyjrzała się karcie dłużej niż to było konieczne by przeczytać to
co tam było napisane.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]