[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grudek ziemi. Zakrzepła krew już zaczynała się kruszyć.
- Nie powinnaś ryzykować. Lucien i tak wkrótce mnie odnajdzie.
- Jesteś ranny i potrzebujesz opieki.
- To otarcie nazywasz raną? Trzeba było mnie widzieć, gdy wracałem z
różnych wypraw wojennych i zbrojnych wypadów. - Uśmiechnął się, ona zaś pomy-
ślała, że więcej takich uśmiechów, a nie znajdzie w sobie sił na opuszczenie go.
- Wybacz mi, że doświadczasz przeze mnie wszystkich tych dolegliwości -
powiedziała z najszczerszym smutkiem.
W jego oczach nie było śladu urazy.
- Niech Bóg nie poskąpi ci swoich łask, Rosamund. Rozległ się głos Daveya.
Wołał swoją panią. Czas było ruszać w drogę.
- Dziękuję - rzekła.
- Za co? - spytał Agravar.
Co za pytanie! Za wszystko. Za to, co dla niej zrobił. Co jej ofiarował z siebie.
Za to wreszcie, że był taki, a nie inny.
- Rosamund! Jedziemy!
- Jeszcze chwila - odparła, podnosząc głos - i nie krzycz na mnie, Davey.
Trzeba było się rozstać. Wszystko, co miało być powiedziane, zostało już
110
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
powiedziane. Mogła mieć w Agravarze przyjaciela, a pozostawiała wroga, gdyż
właśnie tak go potraktowała. Oderwała wzrok od jego smutnej twarzy, odwróciła się i
odeszła.
Gdy zapoznała Daveya ze swoim zamysłem, młody rycerz nie krył irytacji.
- Nie wiem, po co chcesz podjąć to dodatkowe ryzyko, Rosamund.
- %7ładnych sprzeciwów - powiedziała stanowczo. - Wyślę wiadomość do
Gastonbury, zanim odbijemy od brzegu. To już postanowione.
Zacisnął zęby, ale nic nie powiedział. Odezwał się dopiero wtedy, gdy siedzieli
już w siodłach.
- Chciałbym się jeszcze rozejrzeć, czy nie nadciąga jakiś patrol. Stąd dalej
można sięgnąć wzrokiem niż w lesie.
- Czy mam tutaj na ciebie zaczekać?
- Nie. Dogonię cię bez trudu. Trzymaj się tylko szlaku biegnącego wzdłuż
rzeki. Po lewej będziesz miała skały, a po prawej wodę. W pewnym miejscu przegrodzi
ci drogę niewielki strumień. Tam na mnie zaczekaj. Oczywiście, powinienem dołączyć
do ciebie dużo wcześniej.
Kiwnęła głową i ruszyła. Gnębiły ją wyrzuty sumienia. W pobliżu miejsca,
gdzie mieli wejść na pokład łodzi, leżała wioska, wiedziała to od Daveya. Z pewnością
znajdzie tam kogoś, kto za odpowiednią opłatą podejmie się zanieść wiadomość na
zamek.
Obiecała i musi dotrzymać słowa.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
Niewiele już brakowało do rozwiązania supła.
Dzień się kończył. Słoneczna tarcza skryła się za horyzontem, jakby ściągana w
dół swoim własnym ciężarem. Od ścian i kątów świątyni zaczynały się rozpełzać
cienie. Agravar nie ustawał w próbach odzyskania wolności.
Czas naglił. Z każdą chwilą Rosamund coraz bardziej oddalała się od niego. Na
szczęście wiedział, że jechała w dół rzeki, gdyż sama mu to powiedziała. Znał więc
drogę i kierunek, na razie jednak zbędna to była wiedza, skoro nie mógł puścić się za
nimi w pogoń. Brakowało mu już cierpliwości, a właśnie cierpliwość była mu
najbardziej potrzebna. Zagryzał wargi do krwi, byleby tylko nie poddać się pokusie
szarpania więzów. Skutek tego byłby wyłącznie taki, że węzeł na powrót by się
zacisnął. Tymczasem pozostało mu już tylko przesunąć przez obluzowaną pętlę jeden z
111
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
końców sznura. Nie było to łatwe, ale też nie było niemożliwe.
Usłyszał czyjeś kroki. Natychmiast znieruchomiał, uniósł głowę i zamienił się w
słuch. Szelest liści z każdą chwilą stawał się wyrazniejszy. Ktokolwiek nadchodził, nie
skradał się, tylko szedł śmiało.
- Lucien? - rzucił w półmrok Agravar, lecz odpowiedziała mu cisza, zakłócana
jedynie owymi niespiesznymi krokami.
- Kto tam? - spytał znowu, choć czuł, że i tym razem nic otrzyma odpowiedzi.
Z ciemności wyłonił się Davey. Na jego wargach błąkał się uśmiech. W ręku
trzymał nóż, taki, jakiego się używa do sprawiania ubitej zwierzyny.
Agravar zrozumiał wszystko w jednej chwili. Musiał natychmiast oswobodzić
ręce, inaczej zginie. Już nie krył się ze swoimi próbami uwolnienia się z pęt.
- Próżny wysiłek - rzekł Davey, nie podnosząc głosu.
- Moich więzów nie uda ci się rozwiązać.
Jeszcze zobaczymy, ty zadufany w sobie mały łajdaku, pomyślał Agravar, po
czym spytał, chcąc zyskać na czasie:
- Czy Rosamund wie, że tu jesteś?
- Rosamund nie ma pojęcia, co jest dla niej najlepsze - padła odpowiedz.
- Nie będzie zachwycona tym dowodem nieposłuszeństwa.
- Obaj jesteśmy rycerzami, a więc ludzmi światowymi. Człowiek światowy wie,
co powinien uczynić.
- Słyszałem, że jesteś synem drobnego dzierżawcy. Od kiedy to synowie
drobnych dzierżawców ziemskich są ludzmi światowymi? - spytał, wiedząc, że drażni
rycerza, który w tej chwili okrążał go niczym drapieżnik ofiarę.
- Zmazę niskiego urodzenia można zetrzeć siłą woli. Liczy się charakter i
zdolności, nie zaś pochodzenie. Czyż nie mam racji?
W tej kwestii Agravar skłonny był się z nim zgodzić.
- Przyznaję, że ja również nie mogę pochwalić się dobrym urodzeniem, jeśli
obaj wiemy mniej więcej, co ten termin oznacza A zatem wybrałeś awanturnicze życie
rycerza, Davey. Stałeś się rycerzem, by bronić Rosamund i jej służyć. Czy jesteś w niej
zakochany?
Był jeszcze młodzieniaszkiem, gdy jednak zmrużył oczy i zacisnął usta,
przybyło mu lat. Agravar pomyślał, że chyba popełnił błąd, traktując go do tej pory
lekceważąco.
112
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
- Nie wiem, dlaczego moja pani darzy cię sympatią, wiem natomiast, że to
może okazać się dla niej zgubne. Do mnie, jej przyjaciela i obrońcy, należy zasłonić ją
tarczą przed wszystkim tym, co jej zagraża, a w czym ona nawet nie dostrzega grozby.
- Powiedziawszy to jednym tchem, podniósł sztylet.
- Darujmy sobie wszystkie te bzdury o rycerskiej służbie i zasłanianiu tarczą.
To nie dla Rosamund chcesz popełnić teraz morderstwo, tylko dla siebie. Twoją ręką
kieruje egoizm, Davey. Pragniesz jej, ona zaś pragnie mnie.
Cios był celny. Davey rzucił się do przodu, po czym nagle zatrzymał. Nie chciał
działać na zasadzie impulsu. Wszystko wszak przemyślał.
- To prawda, że jesteś cierniem w moim boku. Teraz zabieram ją do Italii lub,
jeśli taka będzie jej wola, do Francji.
- Tylko że ona wcale nie chce jechać z tobą. Chce zostać tutaj, o czym dobrze
wiesz. Pragnie pozostać ze mną w Anglii.
Davey wykrzywił szyderczo twarz.
- Zupełnie pomieszało ci się w głowie, wikingu. Przypominam zatem, że nie
możesz jej mieć, gdyż należy do Roberta. Wy, szlachetnie urodzeni głupcy, traktujecie
zaręczyny, jakby to był już ślub. Wynika z tego, że Rosamund nigdy nie będzie twoja.
Spokojnie, tylko spokojnie, upominał siebie Agravar.
- Jeżeli taka właśnie jest prawda, a chyba udało ci się utrafić w sedno, to
Rosamund również nie może być twoja, mój przyjacielu.
Davey wydał dziki okrzyk i znów podniósł dłoń ze sztyletem. Agravar czekał,
przesuwając rozstrzygnięcie na ostatnią chwilę. Pragnął mieć Daveya oszalałego z
wściekłości, działającego pod wpływem emocji. I takim właśnie widział go w tej chwili
- z płonącymi oczyma i obnażonymi zębami. Istny wilk w skoku.
Ostrze spadło na Agravara lotem błyskawicy, nie na tyle jednak szybko, by nie
mógł zdążyć przekręcić się na ziemi, jak to niejednokrotnie już robił w ćwiczebnych
potyczkach z Lucienem. Cios, który miał go pozbawić życia, chybił celu. Jednak ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]